Wisła czy Cracovia? – pytanie siejące blady strach w całym Krakowie powoli nabiera nowego znaczenia. Tym razem sportowego, bo niewykluczone, że to właśnie te zespoły stoczą korespondencyjny bój o miejsce w grupie mistrzowskiej. Na pozór więcej szans ma Wisła, ale jeśli weźmie się pod uwagę wszystkie czynniki i okoliczności, to szala przechyla się delikatnie na drugą stronę Błoń. Który scenariusz jest zatem bardziej prawdopodobny?
Dotychczas układ sił był oczywisty. Wisła, raz bliżej, a raz dalej od podium, kręciła się w górnej ósemce. Z kolei Cracovia ulokowała się niemal na samym dnie tabeli i jesienią nic nie wskazywało na to, że piłkarzom Probierza uda się wygrzebać z tego marazmu. „Biała Gwiazda” dwukrotnie zwyciężała też w „Świętej Wojnie”, co dodatkowo podkreślało jej przewagę nad rywalem z drugiej strony Błoń. Jasne, Probierz tłumaczył, że w jego doniczce wszystko dopiero zaczyna kiełkować, krytycy Wisły wskazywali, że niesie ją na plecach wyłącznie Carlitos, nawet w derbach nie brakowało dyskusji typu “a co by było, gdyby…” w kontekście czerwonej kartki Kamila Pestki. Ale dystans między oboma klubami w tabeli był o wiele większy, niż pas zieleni oddzielający oba stadiony.
Potem przyszła jednak przerwa w rozgrywkach. W obu klubach doszło do poważnych zmian, na których na ten moment zdecydowanie lepiej wychodzi Cracovia szturmująca z całkiem niezłym efektem grupę mistrzowską. Wisłę z kolei dopadła stagnacja i ekstraklasowa przeciętność. W tabeli jest jeszcze jako tako, ale ogólny obraz nie jest kolorowy.
Zacznijmy od tabeli. W oczy od razu rzuca się, że różnica punktowa między oboma zespołami – przez większość sezonu dość wyraźna – teraz mocno się zatarła. Cracovia ma do Wisły już tylko pięć punktów straty i o niebo łatwiejszy terminarz w czterech ostatnich spotkaniach fazy zasadniczej. „Pasy” czekają jeszcze mecze z Sandecją i Zagłębiem (u siebie) oraz Pogonią i Bruk-Betem (na wyjeździe). Wisła w tym czasie zmierzy się na własnym boisku ze Śląskiem i Lechem, a także pojedzie do Warszawy i Niecieczy na mecz z Sandecją. Czyli dwa arcytrudne zadania (Legia, Lech) przy raptem jednym średnio skomplikowanym Cracovii (Pogoń).
Terminarz zyskuje dodatkowo na znaczeniu, jeśli pod uwagę weźmiemy aktualną formę obu zespołów. Wiosną Cracovia zdobyła już dziesięć punktów, a przecież – nie licząc Śląska – grała z drużynami, które wyraźnie wyprzedzały ją w tabeli. Wisła do swojego dorobku dopisała tylko sześć oczek, wygrywając zaledwie jedno spotkanie. W dłuższej perspektywie „Pasy” wyglądają jeszcze lepiej. Tabela uwzględniająca piętnaście ostatnich kolejek prezentuje się tak:
Cracovia rywalizuje z ligowym czubkiem, Wisła zupełnie zgubiła swój impet.
Wisła ma też dużo więcej problemów wewnętrznych. Najpoważniejszy z nich to marna skuteczność, wynikająca głównie z kiepskiej dyspozycji Carlitosa. Jesienią Hiszpan był nie do zatrzymania. W każdym meczu tańczył z piłką, kręcił obrońcami, trafiał z wolnych, karnych, po indywidualnych rajdach, wykańczał podania kolegów i sam asystował. Wiosną uleciało z niego powietrze, nie jest już tak błyskotliwy i przebojowy na czym cierpi cały zespół. W meczu z Jagiellonią zmarnował dwie fantastyczne piłki od Mitrovicia czym właściwie przekreślił możliwość zdobycia punktów w Białymstoku. Jesienią potrafił strzelać dwa gole z jednego podania, teraz i pięć-sześć niezłych okazji nie wystarcza, by dać drużynie gola. A bez Carlitosa w formie Wisła jest całkowicie bezzębna, choć w składzie ma jeszcze czterech innych napastników. Problem w tym, że Brożek, Kolar, Bałaniuk i Ondraszek, tworzą w tym sezonie klasyczny atak śmiechu. Gdyby ktoś zastanawiał się, ile razy trafiali do siatki, to śpieszymy z odpowiedzą. Zero.
Joan Carillo na razie nie wymyślił ofensywy Wisły na nowo. Nadzieją dla fanów „Białej Gwiazdy” może być powrót Petara Brleka, ale tutaj chyba też nie ma co szarżować. Chorwat pod Wawel przyjechał prosto z wakacji we Włoszech, ostatnio raczej odpoczywał od piłki niż w nią grał. Z dystansem podchodzimy również do teorii o super duecie, który ma stworzyć z Carlitosem. Jasne, jesienią ich współpraca wyglądała całkiem, całkiem, ale w gruncie rzeczy, zagrali ze sobą tylko kilka razy. Prawdopodobnie będą potrzebowali trochę czasu, aby dotrzeć się na nowo, lecz tego czasu „Biała Gwiazda” po prostu nie ma.
Wisłę praktycznie od początku sezonu prześladują też kontuzje. Kadra może i jest szeroka, ale jednocześnie wyjątkowo nierówna. Zmiennicy nie gwarantują odpowiedniej jakości i widać to nie tylko w ataku, ale też w pomocy. Jeżeli system „laga na Carlitosa” nie zacznie znów sprawnie funkcjonować, najbliższe tygodnie będą dla wiślaków wyjątkowo trudne.
Cracovia pod tym względem kadrowym wygląda dużo lepiej. W przerwie zimowej klub rozstał się z niepotrzebnymi i niepasującymi do filozofii trenera Probierza zawodnikami, co dało niemal natychmiastowy efekt. Formę odzyskał Miroslav Covilo, z angielsko-poznańskich wojaży wrócił Deniss Rakels, któremu krakowski klimat ewidentnie służy, skutecznością imponują Helik i Piątek, a w bramce solidnie prezentuje się odkurzony Peskovic. Skrupulatnie podlewana roślinka wypuściła już pierwsze pędy i coraz śmielej pnie się w górę – czego efektem przedłużenie kontraktu z Probierzem przez słynnego z cierpliwości do trenerów profesora Filipiaka.
„Pasy” może nie grają imponująco i przyjemnie dla oka, ale skuteczności odmówić im nie można. Piłkarze chyba zaczynają pomału łapać to, co od początku rozgrywek próbuje im wpoić Probierz, a trzy ostatnie spotkania były w ich wykonaniu po prostu dobre. Nie odstawali od Legii, zatrzymali niezłą Wisłę Płock i waleczną Arkę. Fajerwerków w tym wszystkim nie było, momentami grali futbol skrajnie prymitywny, oparty na dziesiątkach dośrodkowań, ale były też chwile, szczególnie przeciw Legii, gdy na Cracovię patrzyło się całkiem przyjemnie. Widać w tym wszystkim zalążki stylu, a przecież to właśnie styl zawsze przynosi najlepsze efekty i jest gwarancją punktów.
Wydaje się, że na ten moment Cracovia, mimo straty punktowej w tabeli, ma po swojej stronie więcej czysto sportowych argumentów, by myśleć o grze w grupie mistrzowskiej. Z drugiej strony, Wisła, chociaż ma problem ze złapaniem odpowiedniego rytmu i konstruowaniem akcji ofensywnych w oparciu o innego zawodnika niż Carlitos, w meczu z Koroną wyglądała całkiem sensownie. Do tego wciąż ma sporą przewagę punktową, pozostałość z czasów wielkiej formy Lopeza. Wreszcie – sen hiszpańskiego zawodnika nie będzie trwał w nieskończoność. A gdy chłopak się obudzi, to przecież jest praktycznie nie do zatrzymania, czego efektem 16 goli w lidze.
Nie zaryzykujemy stwierdzenia, że Cracovia jest bliżej miejsca w górnej ósemce. Nadal i awans “Pasów” do grupy mistrzowskiej, i opuszczenie się Wisły poniżej kreski, trzeba traktować jako scenariusze dość nieprawdopodobne. Ale sam fakt, że są argumenty, by taką zamianę miejsc rozważać, mówi mnóstwo o kierunku, w którym poruszały się od listopada oba kluby. Przypomnijmy jeszcze pro forma – stadion Cracovii, derby. Wiślacy wygrywają 4:1, tłamsząc przeciwnika i upokarzając go w jego świątyni. Cracovia jest w strefie spadkowej, Wisła traci dwa punkty do podium, różnica między obiema drużynami to wówczas szalone 12 punktów.
Mija sześć meczów. Wiślacy muszą się oglądać za siebie. Nadal jako faworyci wyścigu, nadal jako prowadzący w tym starciu – ale jednak. Z ogonem na plecach, a nie malutkim, pasiastym punkciku w lusterku wstecznym.
fot. 400mm.pl