Elvir Koljić nie zagra do końca sezonu, Piotr Tomasik dostał pół godziny gry z konieczności, a Thomas Rogne zaliczył więcej kontuzji niż występów. Tylko Ołeksij Chobłenko póki co częściowo ratuje zimowe okienko w wykonaniu Lecha Poznań. Na kompleksową ocenę ostatnich transferów “Kolejorza” jest jeszcze za wcześnie, ale kwartet ściągnięty do Poznania zimą do tej pory rozczarowuje. A ważne punkty uciekają ciurkiem.
Stosunkowo szybko komitet transferowy Lecha dopiął wszystkie cele transferowe. Thomas Rogne został przyklepany przez lechitów już latem, Ołeksij Chobłenko i Piotr Tomasik dołączyli do zespołu przed obozem przygotowawczym w Turcji i tylko na Elvira Koljicia trener Nenad Bjelica musiał czekać do tygodnia poprzedzającego inaugurację ligi. Wydawało się, że chociaż trzech z tych zawodników będzie mogło liczyć na regularną grę – mamy tu na myśli norweskiego stopera z niezłym CV (Celtic i Wigan), Tomasika stanowiącego poważną konkurencję dla Wołodymyra Kostewycza i któregoś z napastników, który mógłby realnie naciskać na Christiana Gytkjaera.
Póki co na regularną grę może liczyć jedynie Ukrainiec. Chołbenko pierwsze mecze w nowych barwach miał fatalne – kiepska zmiana w Gdyni, słabe wejście z Pogonią i mocno przeciętny występ w Kielcach. Dopiero w starciu ze Śląskiem (tak, tym z Pawelcem i Tarasovsem w obronie) wyglądał na piłkarza, który faktycznie mógł strzelać gole w ukraińskiej ekstraklasie. Z Legią piłkarz wypożyczony z Czornomorca już nie zagrał – doznał urazu i na ławce usiadł tylko po to, by – jak powiedział Bjelica – poczuć atmosferę meczu. Był on jednak niewielki, więc wkrótce napastnik znów powinien być dostępny.
O kontuzjach Chobłenko może porozmawiać z Rogne i Koljiciem. Norweg w przeszłości miewał już dłuższe przerwy w grze spowodowane urazami, więc podejrzewaliśmy, że prędzej czy później coś mu się stanie też i w Polsce. No i pierwsza przerwa od treningów przyszłą jeszcze zanim zdążył zadebiutować. Ból ścięgna achillesa, kilka tygodni przerwy i oglądanie kolegów z trybun. Z kolei Koljić wchodził na boisko w starciach z Arką i Koroną, dostał szansę gry od pierwszych minut ze Śląskiem i już po kwadransie opuścił murawę na noszach. Pechowe starcie z Pawelcem zakończyło się zerwanymi więzadłami i pauzą do końca sezonu.
Ciekawy jest też przypadek Piotra Tomasika, który swój jedyny występ po transferze do Lecha zaliczył wtedy, gdy Bjelica musiał ściągnąć z boiska Kostewycza, żeby wpuścić Koljicia, który też nie ma obywatelstwa kraju Unii. Ex-piłkarz Jagiellonii pobiegał przez blisko kwadrans i tyle go w tym roku widziano. To dziwne, bo przecież ukraiński obrońca “Kolejorza” gra w tej rundzie po prostu kiepsko, a słabiutki występ przy Łazienkowskiej (już abstrahując od karnego) był tylko potwierdzeniem tego, że z formą Kostewycza jest coś nie tak. A przecież Tomasik to nie jest losowy przeciętniak, lecz gość, który jeszcze niedawno był najlepszym lewym obrońcą ligi.
Oczywiście nie wykluczamy, iż Rogne po wyleczeniu kontuzji posadzi na ławkę Dilavera z Vujadinoviciem i Janickim, że Koljić jednak zostanie wykupiony i wkrótce zostanie tym “nowym Edinem Dżeko”, że Chobłenko faktycznie zacznie błyszczeć na tle defensyw lepszych od tych Śląska. Natomiast pierwsze kolejki w wykonaniu wyżej wymienionych piłkarzy wyglądają po prostu kiepsko. Lech już pod koniec rundy jesiennej grał źle, a zimowe wzmocnienia miały być bodźcem do poprawy jakości. Zarówno przez wpływ bezpośredni, czyli występy sprowadzonych zawodników, ale i pośredni, przez zwiększenie rywalizacji na swoich pozycjach.
Jasne, nie ma co skreślać zimowego zaciągu Lecha z tego roku już w marcu. Ale przypominamy, że w tym sezonie w Ekstraklasie nie obowiązuje już podział punktów, więc w Poznaniu nie mogą odkładać regularnego zwyciężania na przełom kwietnia i maja. Tymczasem na początku rundy zespół Bjelicy zdobył mniej niż połowę z możliwych piętnastu oczek.
Warto też zwrócić uwagę, że w ostatnich latach Lech miał niesamowitą wręcz zdolność do zaliczania transferowych pudeł w trakcie zimowych okienek. Zerkamy wstecz, a tam same ananasy – Sisi, Kokalović, Djoum, Bille, Wołkow, Holman, Radut. Właściwie ostatnim piłkarzem, którego Lech ściągnął zimą i faktycznie okazał się on piłkarze wyrastającym na gwiazdę ligi, był Tamas Kadar w 2015 roku.
Lech oczywiście może się bronić, że Chobłenko i Koljić są tylko wypożyczeni na pół roku, że Rogne i tak by sobie nie pograł przy takim Dilaverze, a Tomasik był ściągany tylko do konkurencji dla Kostewycza. Ale jeśli chcesz walczyć o mistrzostwo Polski, a przecież takie aspiracje są w Poznaniu, to konsekwentnie co okienko musisz wnosić zespół na wyższy poziom. Czynisz to chociażby dzięki transferom. Tymczasem Lech kupuje piłkarzy na promocji, by za pół roku powiedzieć “e, w sumie i tak za dużo nie zapłaciliśmy, więc żadna strata”. Ano właśnie strata – czasu, pieniędzy oraz punktów.
fot. 400mm.pl