Reklama

Od szykan i gwizdów do wiecznego uwielbienia

redakcja

Autor:redakcja

03 marca 2018, 12:16 • 8 min czytania 5 komentarzy

Jeśli jesteś z Bergamo, nie możesz nie kibicować Atalancie. A jeśli kibicujesz Atalancie, to twoim idolem musi być Alejandro „Papu” Gomez. Z jednej strony, boiskowy lider i dyrygent, który z gracją prowadzi grę klubu z północy Włoch. Z drugiej, gość, który przeszedł drogę od zabójczej nienawiści do prawdziwego uwielbienia, zna wszystkie odcienie biedy, a wojnę obserwował zza okna we własnym mieszkaniu. No a przede wszystkim – idealny przykład na to, że aby zostać gwiazdą Serie A, niekoniecznie trzeba grać dla zespołów z Neapolu, Rzymu czy Turynu.

Od szykan i gwizdów do wiecznego uwielbienia

Człowiek, który zaraża pozytywnym podejściem do życia – to najkrótsza i jednocześnie najlepsza charakterystyka „Papu” Gomeza. Argentyńczyk w życiu widział i przeszedł wiele, ale wrodzonego optymizmu nie stracił nawet na moment. Dorastał w ubogiej dzielnicy Buenos Aires, każdego dnia oglądając sceny, o których dziecko nie powinno nawet myśleć. Był świadkiem przemocy, kradzieży, widział ludzi, którzy pogrążeni w skrajnej biedzie, jedzenia szukali wśród rozrzuconych na ulicy śmieci. W domu Gomeza też się zresztą nie przelewało. – Żyliśmy w dużej biedzie, nie dojadaliśmy. Matka zawsze starała się nas wychowywać i jednocześnie wykarmić, pracowała bardzo ciężko. Mój brat nie zdołał jednak wygrać swojej walki i został narkomanem. Ojca praktycznie nie znałem, siostra odeszła z domu po jakiejś awanturze – opowiadał we włoskich mediach.

Losy „Papu” na szczęście potoczyły się według innego scenariusza niż w przypadku jego brata. Od siedzenia na zasyfionym krawężniku i zbierania na kolejną działkę, młodszy z braci Gomez wolał ustawiać bramki z pustych puszek po konserwach i biegać za piłką. Jako trzynastolatek zaczął treningi w drugiej drużynie Arsenalu de Sarandi, a że do futbolu miał nie lada smykałkę, trzy lata później grał już z seniorami. Jego klasę doceniali też szkoleniowcy młodzieżowych reprezentacji Argentyny. „Papu” przeszedł przez praktycznie wszystkie roczniki, a w 2007 r. z drużyną, w której grali Banega, Di Maria czy Aguero, zdobył mistrzostwo świata U-20. Transfer do lepszego klubu był wyłącznie kwestią czasu. Do skutku doszedł w 2009 r., gdy dwa miliony dolarów położyli na stole działacze San Lorenzo.

Czas spędzony na Estadio Pedro Bidegain był dla Gomeza prawdziwym testem na wytrzymałość. Na boisku zdał całkiem nieźle, choć z trybun w najlepszym wypadku słyszał przeraźliwe gwizdy. Gorzej było w życiu codziennym, bo w nowym klubie wytrzymał tylko kilka miesięcy. Piłkarza kompletnie zniszczyła nienawiść kibiców, którym nie podobało się, że od małego kibicował Independiente. Nagromadzenie złych emocji było tak wielkie, że gdy w meczu z River Plate schodził z boiska po obejrzeniu czerwonej kartki, stadion zgotował mu pogardliwą owację na stojąco. – Nie mogłem uwierzyć, że wszyscy są przeciwko mnie. Nigdy tyle nie płakałem z powodu piłki, co wtedy – zwierzał się kilka lat później.

Przykrych sytuacji Gomez doświadczał niemal każdego dnia. A to kibicie zatrzymali go po treningu, żeby zwyzywać od gówien i uświadomić, że nie nadaje się nawet na wycieraczkę pod ich drzwi. A to ktoś mało życzliwy porysował mu karoserię i wybił wszystkie szyby w samochodzie. A to starsza pani zaczepiła na ulicy, by przekazać, że jej wnuk szczerze go nienawidzi i zawsze ogromnie denerwuje się, oglądając mecze San Lorenzo, więc „Papu” mógłby przenieść się gdzieś indziej. Właśnie tak wyglądała przykra codzienność filigranowego pomocnika, który szybko pojął, że ani trochę nie pasuje do otoczenia i przy pierwszej okazji musi uciekać z klubu.

Reklama

Nowy etap Gomez zaczął w 2010 r., decydując się na transfer do włoskiej Catanii. Do przeprowadzki na Sycylię piłkarza namówiła jego dziewczyna Linda. Że był to najlepszy możliwy wybór, „Papu” przekonał się, gdy Catanię przejął Diego Simeone. Zresztą na Sycylii zawodnikowi sprzyjały też inne czynniki. Klub pomógł Lindzie przenieść się na włoską uczelnię, klimat niespecjalnie różnił się od argentyńskiego, a kibice wreszcie stali po jego stronie. Doskonale układały się też relacje z Simeone. „Papu” był tym, od którego szkoleniowiec zaczynał ustalanie składu i z którym szczegółowo omawiał założenia taktyczne na każdy mecz. – Diego opiekował się mną, jak własnym dzieckiem. Mówił mi, że spokojnie znajdę sobie miejsce w dowolnej drużynie, ponieważ mogę grać na każdej pozycji w ataku – opowiadał Gomez.

Argentyński szkoleniowiec był nim zachwycony do tego stopnia, że gdy tylko przejął ster w Atletico, od razu wysłał na Sycylię ofertę kupna byłego podopiecznego. Transfer podobno był praktycznie dogadany, ale w decydującym momencie coś poszło nie tak i „Papu” został w Catanii. Szczęścia nie miał też w 2013 r., gdy jego usługami mocno interesował się Inter Mediolan, ale sprawa znów rypła się na ostatniej prostej.

Ostatecznie, zamiast do Atletico czy Interu, Gomez trafił na Ukrainę. Argentyńczyk dał się zwieść perspektywą gry w Lidze Mistrzów i trzykrotnie wyższymi zarobkami, które zaoferowano mu w Metaliście Charków. Budowane przez Ukraińców perspektywy bardzo szybko wzięły jednak w łeb. Metalist wyleciał z europejskich pucharów za ustawianie meczów, pieniądze wpływały na konto z coraz większym opóźnieniem, a na domiar złego kraj opanowała wojenna zawierucha. Niemniej, Gomez na boisku radził sobie całkiem, całkiem. Potrafił na przykład robić tak:

Coraz bardziej niestabilna sytuacja na Ukrainie sprawiła jednak, że „Papu” w nowym środowisku czuł się niepewnie. Gdy na ulicach Charkowa pojawili się ludzie uzbrojeni w automaty Kałasznikowa, wątpliwości zaczęły narastać, a piłkarz z każdym dniem coraz bardziej bał się o rodzinę. Po zestrzeleniu samolotu malezyjskich linii lotniczych w lipcu 2014 r., nie wytrzymał i wywiózł wszystkich do Buenos Aires, kategorycznie odmawiając powrotu. – W kraju nastał ciężki czas. Bardzo niebezpiecznie jest znajdować się tam, gdzie krzyżują się interesy Rosji i Europy. Po katastrofie malezyjskiego samolotu wystraszyłem się i spanikowałem. Na Ukrainę poszedłem grać dla pieniędzy, ale nie wrócę tam, póki nie ma gwarancji bezpieczeństwa – tłumaczył później swoją decyzję.

W roli dezertera „Papu” nie czuł się najlepiej. Chciał jak najszybciej wrócić do futbolu, ale władze Metalista skutecznie ten powrót utrudniały. Każda oferta za Argentyńczyka do razu lądowała w koszu jako niezadowalająca. Dopiero w ostatni dzień okienka transferowego zdecydowano się przyjąć propozycję Atalanty. Cena? Pięć milionów euro. W Bergamo słusznie poczuli się jak na noworocznej wyprzedaży.

Reklama

W transfer Gomeza osobiście zaangażował się prezydent Atalanty, Antonio Percassi. Piłkarz zaufał wszystkim obietnicom, które od niego usłyszał, i już od startu czuł, że nie mógł wybrać lepiej. Początki co prawda nie należały do najłatwiejszych, ale i tak bardzo szybko stał się liderem zespołu. A gdy za trenowanie Atalanty wziął się Gian Piero Gasperini, do spółki z nowym szkoleniowcem „Papu” zaczął pisać najładniejszy rozdział w historii klubu. – Aby osiągnąć sukces potrzebujemy tylko dwóch rzeczy: utalentowanej młodzieży i Gomeza w każdej linii – powiedział niedawno trener.

To właśnie pod okiem Gasperiniego „Papu” pokazuje pełnię swojego potencjału. Strzela, asystuje, kreuje i dowodzi zespołem jak na prawdziwego lidera przystało. Dycha na plecach mówi zresztą sama za siebie. Ważniejsza od numeru jest jednak opaska kapitańska na jego ramieniu. W Atalancie Gomez cieszy się wielkim autorytetem, a dla młodych zawodników dopiero wchodzących do drużyny z automatu jest wzorem do naśladowania. Osobiście nakręca zresztą odpowiednią atmosferę i dba o to, by drużyna prawidłowo funkcjonowała nie tylko na boisku. Dla przykładu, po oficjalnej prezentacji Bryana Cristante, „Papu” zorganizował pomocnikowi wieczorek zapoznawczy z udziałem kibiców, podczas którego przedstawiał nowego zawodnika, jako przyszłą gwiazdę Atalanty i poprosił, by ciepło go przyjąć.

Właśnie za podejście i zaangażowanie w niemal wszystkie sprawy klubu fani ubóstwiają Alejandro Gomeza. On sam też zabiega o interakcję z kibicami, zachęcając ich do aktywności na Instagramie czy występując w tego typu klipach. Wyświetleń wystarczyło na złotą płytę. – Złotej piłki nie wygram nigdy, ale przynajmniej mam złotą płytę – skomentował „Papu”. Wszystkie środki, które udało się zebrać dzięki teledyskowi, poszły na sfinansowanie akademii piłkarskiej dla niepełnosprawnych dzieci.

Furorę robią też opaski kapitańskie Gomeza, na których umieszcza wizerunki postaci z bajek, gier komputerowych lub po prostu ważnych dla niego osób jak np. papież Franciszek. Każdy mecz to nowa opaska, za przygotowanie której odpowiedzialna jest żona piłkarza.

Fanów Atalanty martwić może jedynie, że plany Gomeza na najbliższą przyszłość niekoniecznie są związane z Bergamo. „Papu” chciałby spróbować piłki w trochę poważniejszym miejscu, a ponieważ w tym roku stuknie mu trzydziestka, ma przed sobą ostatnią szansę na naprawdę duży transfer. – To dla mnie wyzwanie. Futbol jest moją pracą , a cel każdej pracy, to osiągnąć jak najwięcej. Chciałbym po prostu się sprawdzić – opowiadał włoskim dziennikarzom.

Media spekulują, że Argentyńczyk znalazł się na radarze takich klubów jak Milan, Roma czy Liverpool. Ewentualna zmiana barw jest więc całkiem prawdopodobna. Jeśli jednak Atalanta załapie się do europejskich pucharów, „Papu” ma jeszcze zastanowić się co i jak. Ale nawet jeśli faktycznie odjedzie, to za jakiś czas chciałby wrócić do Bergamo w roli trenera. Simeone i Gasperini nie mają wątpliwości, że do tej roboty nadaje się idealnie. Lepszej rekomendacji raczej nie potrzeba.

Zanim jednak Gomez zmieni koszulkę na garnitur, a korki na wypastowane laczki, czeka go jeszcze walka o wyjazd na mistrzostwa świata. Argentyńczycy co prawda nie skarżą się na problemy w ofensywie, ale skoro niedawno, w wieku 29 lat, zaliczył debiut w dorosłej reprezentacji, to nie ma co odpuszczać. Jorge Sampaoli podkreśla zresztą, że szanse „Papu” są duże, bo daje radę na boisku, ale dzięki pogodzie ducha i uczynności równie dużo wnosi poza nim. Jest po prostu jak najlepszy kumpel, który po pijackiej imprezie odprowadzi do domu, a rano zadzwoni, by powiedzieć, że nie było dramatu i upewnić się, że wszystko jest w porządku. Kogoś takiego nie można nie doceniać.

Fot. Newspix

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
5
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Weszło

Komentarze

5 komentarzy

Loading...