Reklama

– Panie Tadeuszu, mam prośbę…

redakcja

Autor:redakcja

25 lutego 2018, 11:56 • 3 min czytania 7 komentarzy

Tadeusz Pawłowski siedział przy świetnie sobie znanym stole konferencyjnym i patrzył w dal. Po swojej prawej miał przemawiającego prezesa, którego nie kojarzył zbyt dobrze – był ósmym w ciągu roku i rządził Śląskiem dopiero od miesiąca – ale z kolei formułki przez niego wygłaszane znał już tak naprawdę na pamięć. „Dziękujemy poprzednim trenerom, trzeba dać drużynie impuls, to ostatni moment, by wskoczyć do ósemki.”

– Panie Tadeuszu, mam prośbę…

Mógł powiedzieć te zdania sam, ale też wiedział, że prezesi klubu chcą korzystać ze swojej chwili, nigdy nie wiedzą, czy za tydzień będą jeszcze pełnić tę funkcję. Westchnął, bo szybko pojął, jak dobrze ich rozumie. Zadzwonili, więc co było robić? Kocha Śląsk i mimo 80 lat na karku zdecydował się objąć drużynę po raz szósty.

Bliscy mu to zdecydowanie odradzali, pamiętali przecież, jak skończyła się jego ostatnia przygoda z drużyną. Obejmował ją po jednej wiosennej kolejce, klub postanowił pożegnać się z włoskim szkoleniowcem. Taaak, w Śląsku panowała wtedy koncepcja włoska – ściągnięto jakiegoś dyrektora sportowego z Italii, który polecił zarządowi perspektywicznego trenera z tamtejszego czwartego poziomu rozgrywek. Sprawa była o tyle skomplikowana, że pół roku wcześniej Śląsk szedł koncepcją niemiecką, sztab niemieckich szkoleniowców wsparty niemieckim dyrektorem sportowym naściągał swoich zawodników, nie zrobił wyniku, został więc pogoniony, ale zostawił klubowi w spadku 10 piłkarzy zza naszej zachodniej granicy. Trzeba było rozwiązywać z nimi kontrakty, ściągać w ich miejsce Włochów, a przecież jeszcze jednocześnie grać. Nie wypaliło, Śląsk bujał się koło 13. lokaty i poważnie groził mu spadek.

Pawłowski odebrał więc telefon, przyjechał, utrzymał zespół, ale gdy w nowym sezonie zrobił cztery punkty w trzech meczach, został zwolniony.

Wiedział więc, że bliscy mają rację, że to jest zły pomysł, by Śląskowi znowu pomagać. Jednak to było silniejsze od niego. Potrzebował tego zespołu i wydawało mu się, że zespół potrzebuje też jego – Śląsk znów zajmował 13. miejsce w tabeli, znów rozpaczliwie miał gonić ósemkę. Kolejna opcja nie wypaliła – przed sezonem sprowadzono wielu zawodników znanych na polskim rynku i nie zważając na ich podeszły wiek oraz słabą formę w poprzednich rundach, zapłacono im górę pieniędzy. Pawłowski, czytając te doniesienia w mediach, czuł, jakby gdzieś to już widział – tak było chyba w sezonie 17/18, 20/21 i 24/25, ale może mu się już wszystko myliło, zlewało w jedną całość?

Reklama

Miał prawo do roztargnienia. Czasami wychodziły z tego zabawne historie, jak gdy pomylił prezesa Michała Przychodnego I z Michałem Przychodnym II, którzy rządzili Śląskiem po parę miesięcy, łączyło ich to samo imię i nazwisko, ale nie byli spokrewnieni.

A, cholera, chrzanić opinię innych. Pawłowski nie bał się tego wejścia do Śląska, bo dostał kontrakt na cztery lata, więc wierzył, że tym razem jego przygoda będzie długa i owocna.

*

Tadeusz Pawłowski siedział w gabinecie prezesa, którego dobrze nie znał, bo ten rządził dopiero od tygodnia. Młody człowiek był bardzo uprzejmy, ale jednocześnie oznajmiał, że klub zdecydował się podziękować Pawłowskiemu i rundę jesienną dokończy inny szkoleniowiec. Pawłowski nawet nie miał siły być zły – mógł używać argumentu, że przecież wykonał swoje zadanie i sezon wcześniej utrzymał zespół, ale już nie miał ochoty. Wszystko czego pragnął, to wyjść, zebrać swoje rzeczy w karton i przenieść się drugiego pokoju, z tabliczką dyrektora akademii.

*

Puk, puk. Pawłowski zerwał się na równe nogi, uciął sobie drzemkę, ale najwyraźniej ktoś miał do niego sprawę. W drzwiach swojego gabinetu zobaczył nowego prezesa, którego dobrze nie znał, bo ten rządził od dwóch dni. – Panie Tadeuszu, mam prośbę…

Reklama

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

7 komentarzy

Loading...