Derby z podtekstami. Na takie hasło każdy fan piłki nożnej, nawet zbudzony w środku nocy po bardzo intensywnym wieczorze, bez wahania wymieni przynajmniej protestancko-katolickie derby Glasgow czy hiszpańsko-katalońskie derby Barcelony. Ale co dalej? Jeśli wyrwać się poza główny nurt przemielonych tysiąc razy opowieści o generale Franco czy naszym Borucu w koszulce z papieżem na stadionie Rangersów, możemy dotrzeć do historii jeszcze ciekawszych, jeszcze bardziej egzotycznych, jeszcze bardziej złożonych. O co kłócą się kibice w Mostarze? Dlaczego w w Macedonii najgorętsze derby rozgrywają się w piątym pod względem liczby mieszkańców mieście? Sprawdzamy.
MOSTAR (VELEZ – ZRINJSKI)
Kluby: Zrinjski i Velez
Motyw: narodowy, religijny, siłowe przejęcie stadionu (!)
Prześliczny most w najstarszej części miasta Mostar dzieli miejscowość na dwie części. Choć na mapie politycznej cała gmina znajduje się w granicach Bośni i Hercegowiny, w praktyce miasto jest tylko w połowie bośniackie. Podobna liczba mieszkańców zamieszkuje chorwacką część miejscowości, w której znajduje się również spora grupa Serbów. To specyfika całego państwa, które od samej góry aż po poziom ulicy jest podzielone pomiędzy trzy grupy etniczne – w wyniku wojen w granicach jednej federacji znaleźli się zarówno muzułmańscy Boszniacy, jak i prawosławni Serbowie oraz katoliccy Chorwaci. Dzieli ich… wszystko. Religia. Stosunek do większości bałkańskich konfliktów. Narodowość. Łączy właściwie jedynie status obywateli Bośni i Hercegowiny, co zresztą widać jak na dłoni w polityce tego kraju. System elekcji wymusza ochronę mniejszości narodowych, dzięki czemu Serbowie i Chorwaci zawsze mają okazję wybierać własnych przedstawicieli na najwyższe szczeble w państwie. Nawet w piłkarskich strukturach ich głos musi być brany pod uwagę, niezależnie od tego, że bośniaccy Chorwaci i Serbowie podczas reprezentacyjnej przerwy kibicują raczej Modriciowi czy Prijoviciowi niż Edinowi Dżeko.
Mostar na etnicznej mapie Bośni to jedna z silniejszych chorwackich enklaw. Miastem rządzą chorwaccy politycy, praktycznie połowa mieszkańców to Chorwaci, nikt nie kryje się ze swoją narodowością. Najgłośniej na ulicach jest podczas meczów reprezentacji Chorwacji oraz Zrinjskiego – klubu, który nawet w herbie ma chorwacką, biało-czerwoną szachownicę. Oczywiście jest też druga strona – bośniacka. Tam kibicuje się niemal wyłącznie Velezowi i faktycznie, częściej fetuje się asysty Miralema Pjanicia niż Ivana Perisicia.
Derby Mostaru mogłyby być gorące poprzez sam fakt etnicznej identyfikacji kibiców z obu stron. Ale historia Bośni i Hercegowiny nie jest tak łatwa, by chorwacko-bośniackie starcia Zrinjskiego z Velezem miały tylko ten jeden podtekst. Otóż jeszcze w czasach Jugosławii Zrinjski został zdelegalizowany jako klub Ustaszy, chorwackich narodowców współpracujących z Niemcami w trakcie II wojny światowej. Na delegalizacji mocniejszego, święcącego przed wojną duże triumfy klubu z biało-czerwonej części miasta skorzystał Velez. Co prawda Zrinjski dość szybko powrócił na futbolową mapę, ban trwał zaledwie 47 lat, ale żal pozostał. Nie no, zupełnie serio – wystarczyła iskra, pół wieku bez swojego klubu musiało się zemścić.
Gdy wybuchła wojna, która objęła również Mostar – tym razem skorzystał na tym Zrinjski. Miasto podzieliło się bowiem na zachodnią, chorwacką część i wschodnią, należącą do Bośniaków. Stadion Velezu znajdował się na zachodzie, więc… został przejęty przez reaktywowanego po okresie komunistycznej delegalizacji Zrinjskiego, który pozostał na nim do dzisiaj. Nietrudno się domyślić, jaką rolę w budowaniu tożsamości bośniackich Chorwatów odgrywał klub odtworzony po prawie półwiecznej komunistycznej blokadzie „chorwackości” w Mostarze.
W 2011 roku w pucharowym starciu na stadionie Bijeli Brijeg kibice Zrinjskiego (dziś gospodarzy tego obiektu) wbiegli na murawę po golu zawodników Veleza (kiedyś gospodarzy tego obiektu). Zadyma zakończyła się przyznaniem walkowera gościom, zamknięciem obiektu na 5 spotkań i dużą karą finansową dla chorwackiego klubu.
Tak, na derby Mostaru warto się któregoś dnia wybrać.
KAIR (AL-AHLY – ZAMALEK)
Kluby: Al-Ahly i Zamalek
Motyw: polityczny, stosunek do kolonizacji oraz monarchii
Ahly to z arabskiego rodzinny, nasz. Można nawet rozszerzyć to na „narodowy”. El-Mokhtalat, stara nazwa klubu obecnie znanego jako Zamalek, to z kolei po arabsku po prostu wymieszani. Pierwszy z tych klubów powstał jako rozrywka dla zorganizowanych w patriotycznych stowarzyszeniach egipskich studentów sprzeciwiających się kolonizacji. Gdy tworzyły się jego zręby, Egipt pozostawał brytyjską kolonią, w której prawa dla lokalnej społeczności były dość mocno ograniczone. Dotyczyło to również klubów sportowych. Właśnie dlatego niemal od razu honorowym liderem Al-Ahly mianowano egipskiego polityka niepodległościowego, Saada Zaghloula, który w przyszłości miał stać się jednym z przywódców egipskiej rewolucji 1919 roku oraz pierwszym wybranym w wolnej elekcji premierem niepodległego państwa.
Al-Ahly egipski nacjonalizm ma więc niemal wytatuowany w kronikach. Inaczej sprawa ma się z Zamalkiem. Założony przez belgijskiego prawnika, George Marzbacha, od początku miał być klubem dla wszystkich – Egipcjan, Brytyjczyków, Belgów i każdego, kto akurat miał ochotę zagrać w piłkę na boiskach Kairu. Kluby od początku stały po różnych stronach barykady, ale burzliwa historia Kairu i całego Egiptu tylko pogłębiała te podziały. Najbardziej popularna historia? Lata czterdzieste i pięćdziesiąte. Najpierw Egiptem rządzi Król Farouk, oddany kibic El-Mokhtalatu, na którego cześć tenże Mohktalat zmienił nazwę na… King Farouk Club. W 1952 roku, w kraju doszło do kolejnego przewrotu, tym razem jego celem była detronizacja. Na czele rebelii? Gamal Nasser. Tuż po przejęciu władzy w Egipcie – honorowy prezes Al-Ahly.
Przez lata oryginalny spór nacjonalistów a później republikanów z globalistami a następnie monarchistami zaczął się zacierać – zamiast nich pojawiły się czysto piłkarskie emocje. Niestety dla fanatyków – równie krwawe jak polityczne walki sprzed lat. Pisaliśmy o tym wnikliwie W TYM MIEJSCU.
NIKOZJA (APOEL-OMONIA)
Kluby: Omonia i APOEL
Motyw: polityka, pochodzenie
Na tym zdjęciu powyżej zaczerpniętym prosto z Wikipedii znajduje się przejście graniczne pomiędzy Cyprem a Turecką Republiką Północnego Cypru. To już mówi sporo o całym państwie oraz możliwych podziałach, również wśród kibiców. Nie jest wielką tajemnicą, że Cypryjczycy to z grubsza albo potomkowie Turków czujący wciąż więź z państwem ich ojców, albo wyspiarze greckiego pochodzenia, kierujący właśnie ku Helladzie swoje uczucia i sympatie. Lata wojen, przepychanek oraz ostrych walk o podział wyspy oraz autonomię poszczególnych grup społecznych zostawiły trwały ślad na całym społeczeństwie. Nic dziwnego, że stołeczna Nikozja należy do miejscowości, gdzie nienawiść w derbowych meczach wykracza daleko poza świat sportu – szczególnie, że zielona linia wyznaczająca granice tureckich wpływów na Cyprze przebiega przez miasto.
By być ścisłym – same derby narodziły się w wyniku politycznej aferki. Do 1948 roku w Nikozji był bowiem tylko jeden klub, APOEL. Właśnie wtedy jednak przedstawiciele klubu postanowili wysłać oficjalną notę skierowaną do greckich władz zaangażowanych w wewnętrzny konflikt, w której m.in. gorąco potępiły komunizm. Coś, co miało być tylko zapewnieniem o lojalności wobec greckiego rządu w perspektywie trwającej wojny domowej, stało się jednocześnie zarzewiem konfliktu w samym APOEL-u. Część zawodników i osób pracujących w klubie było oburzonych tak jednostronnym pismem i odmówiło złożenia podpisów pod notą. Władze klubu postanowiły wyrzucić opornych i… tak powstała Omonia.
Podział narzucał się sam. APOEL, klub prawicowy, konserwatywny, grecki, przywiązany do tradycji i nawiązujący do Greków nawet w barwach z charakterystycznym błękitem. Omonia to zaprzeczenie zasad APOEL-u – od początku uchodziła za bardziej otwartą i tolerancyjną, z czasem zyskała również łatkę klubu sprzyjającego komunistom, co zresztą dość jasno pokazywali kibice, nawet w starciach z polskimi klubami. Poniżej screen ze strony kibiców Omonii po zwycięstwie nad… Jagiellonią Białystok.
Tak zostało do dzisiaj. APOEL to prawicowy, grecki klub, Omonia to antyfaszyści, którzy dobrze czują się pod flagami z Che Guevarą bądź tworząc kartoniady z sierpem i młotem. W miarę tradycyjny podział, choć chyba dość rzadko zdarza się, by tak drastycznie różne poglądy mieli mieszkańcy tego samego miasta na niewielkiej wyspie.
TETOWO (SHKENDIJA – TETEKS)
Kluby: Shkendija i Teteks
Motyw: narodowy
Cóż to za piękna panorama pomarańczowych dachówek? To dość wyjątkowe miejsce – zaledwie 50-tysięczne miasto w Macedonii, piąte pod względem liczby mieszkańców. Nazywa się Tetowo i jest… albańskie. Sporo ponad połowa miasta to Albańczycy, którzy z Macedonią nie czują żadnego związku, poza tym, że tymczasowo znaleźli się w granicach tego państwa a za niektórych sąsiadów mają ludzi właśnie z tego państwa – bo Macedończycy to jakieś 35% mieszkańców Tetowa. Taka struktura etniczna trochę tłumi zdumienie, gdy obserwujemy barwy, herb i kibiców Shkendiji, największego klubu z tego miasta.
Pogromcy Cracovii najbardziej atrakcyjne kibicowsko mecze rozgrywają z Vardarem Skopje, klubem na wskroś macedońskim, w dodatku – w mniemaniu Albańczyków – faworyzowanym przez władze ligi i państwa. Ale jest i rywal nieco mniejszy, za to bardziej lokalny – Teteks, starszy i macedoński rywal „małej Albanii”.
Chętnie dopisalibyśmy jeszcze coś o historii derbowych starć w Tetowie, ale zdajemy sobie sprawę, że każde kolejne wymienienie choćby nazwy tej miejscowości podnosi ryzyko zawału u mieszkańców połowy Krakowa. Nie rozdrapujmy tych ran.
BUKARESZT (DINAMO – STEAUA/FCSB)
Kluby: Dynamo i Steaua, obecnie FCSB
Motyw: resortowy
To powyżej to jeden z najbardziej zaawansowanych przykładów kibicowskiego „trollingu” w XXI wieku. Tę skomplikowaną kartoniadę wychwalającą Dynamo Bukareszt skonstruowali fani tego klubu na sektorach… Steauy, której bojkot zarządzili ultrasi zespołu z gwiazdą. Wieść gminna niesie, że sfrustrowany brakiem dopingu i opraw, nieco ekscentryczny właściciel Steauy, Gigi Becali, zamówił oprawę na spotkanie z Manchesterem City w Lidze Mistrzów u „zewnętrznej firmy”. Zewnętrzną firmą okazali się kibice zwaśnionego klubu, którzy w taki wyrafinowany sposób zagrali na nosie odwiecznemu rywalowi.
Dziś to już tylko kibicowskie animozje charakterystyczne dla dużego miasta w Europie Centralnej czy Wschodniej. Nie ma tutaj wiele dodatkowych podtekstów – ci ze Steauy biegają po osiedlach szukając tych z Dynama, potem role się odwracają. Tego typu akcje jak ta powyższa to zresztą sztuka nowoczesna, która poza sportowymi animozjami nie ma wielkiego zakorzenienia w innych sferach życia. To nie jest spór etniczny, to nie jest spór polityczny. Albo raczej: już nie jest spór polityczny.
To, co od zawsze wyróżniało derby Bukaresztu, to właśnie polityczna ochrona dwóch „wrogich” resortów. W komunizmie, jak wie każdy polski kibic, kluby miały swoje umocowanie w resortach. W Polsce stojącej górnictwem w głębokim PRL-u największe sukcesy święciły zespoły powiązane z kopalniami czy hutami, które goniła zawzięcie wojskowa Legia czy milicyjna Wisła. W Bukareszcie z kolei starły się dwie największe siły tego systemu – armia oraz milicja. Ministerstwo Obrony i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Wojskowa Steaua i milicyjne Dynamo. Ach, zacytujmy zresztą obszerny fragment naszej opowieści o Steaule.
Z pewnością nie byłoby wówczas wielkiej Steauy, gdyby nie zaangażowanie komunistycznych władz w budowę nowego lepszego świata. Dobrze znane z naszej historii terminy jak kolektywizacja czy gospodarka centralnie planowana tam znaczyły dokładnie to samo, co w Polsce. Ofiary. Krew. Propagandę sukcesu. Jeśli armia kupowała czołgi, miały mieć największe lufy. Jeśli warzyła piwo, miało być mocniejsze od spirytusu i smaczniejsze od wina francuskiej burżuazji. Jeśli budowała klub – to taki jak Steaua.
Oficjalnie powołana w 1947 roku z miejsca stała się faworytem do wygrywania wszelkich możliwych rumuńskich rozgrywek. Aktem założycielskim miał być dekret ministra obrony, Mihaiła Lascara, władze w klubie objął generał Oreste Alexandrescu.
Stać ich było na największych piłkarzy, najbardziej utalentowanych trenerów i oczywiście najbardziej operatywnych działaczy. Mistrzostwa i puchary na krajowym podwórku stały się niemalże formalnością. Któż w końcu mógł się w takich latach postawić armii? Jedynym konkurentem była policja, także policja polityczna, czy wywiad. Ogółem: wszystkie służby podległe resortowi spraw wewnętrznych. Ten, niejako w odpowiedzi na powołanego przez wojsko rok wcześniej protoplastę Steauy, ASA Bukareszt, stworzył własny klub. Dinamo. Następne czterdzieści lat historii obu to praktycznie ciągła walka armii z służbami, zresztą rozstrzygana na korzyść jednych czy drugich zgodnie z politycznym klimatem w całej Rumunii.
Pierwsze lata, jeszcze przed destalinizacją? Dominacja wojska. Okres pewnej odwilży, strategii państwa opartej na infiltrowaniu i zastraszaniu opozycji zamiast prawa pięści? Sukcesy klubu wspieranego przez polityczną policję. Zwiększenie wpływów armii w schyłkowym okresie komunizmu, podczas kryzysu lat osiemdziesiątych? Największe w historii sukcesy Steauy.
Jak władze miały wpływać na mecze? Najpopularniejsze są dwie legendy, w których doszukać moglibyśmy się zapewne nieco więcej, niż tylko jednego ziarnka prawdy. Ta kultywowana po czerwono-niebieskiej stronie Bukaresztu jest prosta – Securitate, czyli Bezpieczeństwo, służba zakładana przy współpracy NKWD, miała wykorzystywać swoje naturalne metody działania do zastraszania rywali Dinama. Sposób działania komunistycznych służb z bezpieczeństwem w nazwie jest zaś powszechnie znany i rozpoczyna się od niewinnych szantaży, kończy zaś na brutalnych przesłuchaniach. To dzięki ich „wysiłkom” Steauę miał opuścić jeden z głównych aktorów wielkiego zwycięstwa z 1986 roku, Miodrag Belodedici. Ale przecież i Steaua oraz jej sympatyczni protektorzy nie była kółkiem szachowym. Tak się bowiem składa, że największe sukcesy wojskowego klubu zbiegły się z momentem, gdy szarą eminencją bez formalnego stanowiska, ale z ogromnym wpływem na decyzje klub stał się Valentin Ceaucescu.
Syn Nicolae Ceaucescu, czyli syn posiadacza 39 willi w Rumunii, 21 prezydenckich apartamentów na całym świecie, dziewięciu samolotów, trzech pociągów, trzech helikopterów, jednego państwa. Syn wieloletniego sekretarza generalnego, przewodniczącego, prezydenta. Syn Conducatora, przywódcy. Syn Geniul din Carpati, Geniusza Karpat.
Syn dyktatora i tyrana zmiecionego dopiero rewolucją.
I tak to się toczyły derby tych resortów…
GMINA ŻABNO (B-B TERMALICA NIECIECZA KS – SANDECJA)
Kluby: B-B Termalica Nieciecza KS i Sandecja Nowy Sącz
Motyw: wspólny stadion
No i wreszcie creme de la creme. Mecz, który dopiero przed nami. Historyczne starcie dwóch klubów, które łączy wiele – przede wszystkim stadion, na którym są zmuszone rozgrywać domowe mecze. B-B Termalica Nieciecza KS i Sandecja Nowy Sącz. W tym wypadku nie ma co się doszukiwać przesadnej nienawiści pomiędzy kibicami obu klubów, nie ma co się doszukiwać politycznych podziałów czy etnicznych różnic. Tu stawka jest o wiele większa niż walki monarchistów i republikanów, niż walki zwolenników kolonializmu i antyglobalistów, niż spory prawicy z lewicą, Turków z Grekami czy Albańczyków z Macedończykami.
Tu stawką jest prymat w Gminie Żabno, w której zlokalizowany jest stadion w Niecieczy.
Oba kluby nie mają na nim łatwo – łącznie wygrały tam tylko 6 z 23 rozegranych przez siebie w tym miejscu spotkań, przy czym raz było to zwycięstwo derbowe, gdy Sandecja wygrała z B-B w Niecieczy 1:0 w ramach 9. kolejki Ekstraklasy. Szansa, by to zmienić, już w sobotę, o 15.30. Gmina Żabno, Stadion Niecieczy. Goręcej niż w Mostarze, bardziej wybuchowo niż w Nikozji.
Fot. główne: FotoPyK, pozostałe: baza wikimedia.