Za każdym razem, kiedy Królewscy wydają się już wychodzić z dołka, a nawet uznajemy ich za faworytów w dwumeczu z bardzo mocnym PSG, to potem podopieczni Zidane’a grają mecz przyprawiający wszystkich widzów o parę zawałów w ciągu półtorej godzin. Ten dzisiejszy był przede wszystkim nierówny, bo jeśli podzielilibyśmy go na kilka części, z różnych okresów otrzymalibyśmy scenariusze, którymi można byłoby obdarzyć jeszcze kilka innych spotkań. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie.
Oczywiście, można mówić, iż Quique Setien, trener Betisu, ma patent na Królewskich, bo w swojej karierze już 3 razy (na 6 możliwych) zatrzymywał Los Blancos, ale nie możemy tu szukać żadnej prawidłowości. To futbol, a nie numerologia. Dziś również postanowił postraszyć rywali, z którymi na jesień wygrał 1:0 na Bernabeu, lecz tym razem jego podopieczni – w przeciągu 90 minut – grali zbyt niefrasobliwie, by osiągnąć pozytywny wynik.
Wszystko zaczęło się pomyślnie dla gości. Madrytczycy postanowili przycisnąć od samego początku, a był to dobry pomysł, bo Betis nie jest ekipą, która najlepiej czuje się zepchnięta do obrony. Strzelanie rozpoczął Asensio już w 11. minucie – Marcelo wrzucił piłkę w pole karne, tam po odegraniu dostał ją Ronaldo, posłał bombę w kierunku Adana, a ten odbił ją wprost na główkę wcześniej już wspomnianego pomocnika. Wydawało się, iż po takim początku będziemy świadkami na korzyść Królewskich, ale ci zamiast pójść za ciosem, z minuty na minutę coraz bardziej oddawali inicjatywę. To Andaluzyjczycy częściej byli przy futbolówce (53-47%), mieli więcej okazji (9-5), strzelali częściej (7-5) a nawet wykonali więcej stałych fragmentów gry (16-6).
Mało brakowało, a właśnie w ten sposób Keylora Navasa pokonałby Joaquin – uderzeniem z rzutu wolnego, ale Kostarykanin pofrunął jak na skrzydłach i uprzedził doświadczonego pomocnika od zdjęcia pajęczyny z okienka. W 33. minucie był już skuteczniejszy, gdy z lewej strony dośrodkował, a gola głową strzelił stoper gospodarzy, Aissa Mandi.
Joaquin rozegra dzisiaj swój 700 mecz w karierze. Niesamowity zawodnik, oby to nie był jego ostatni taki rekord!
— Krystian Porębski (@woker182) 18 lutego 2018
I wtedy Real już w ogóle stanął, jakby nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Jak zareagować? Jak się odgryźć? Na pewno chcieli, ale przed przerwą jakoś nie mogli. Ręce opadły im 4. minuty później, gdy lewą flanką mknął Firpo Junior, zawodnik wyciągnięty z rezerw Betisu. Skorzystał z wolnego korytarza z prawej strony Realu, wpadł w pole karne i uderzył. Keylor zareagował prawidłowo, ale na tyle niefortunnie, że piłka jeszcze odbiła się od próbującego interweniować Nacho i wpadła do bramki.
Dopiero po przerwie Madrytczycy wzięli się na poważnie do roboty. Zidane pewnie nieźle ich opieprzył za opieszałość i bezradność w pierwszej połowie. W 50. minucie główne role odegrali Lucas Vazquez oraz Sergio Ramos. Ten pierwszy dogrywał z rzutu rożnego, ten drugi – jak zwykle – skutecznie główkował. Gdyby nie Antonio Adan, Los Blancos za chwilę prowadziliby 4:2, ale Gareth Bale zepsuł dwie bardzo dogodne sytuacje. Może nie sam na sam, bo w obu strzelał z ostrych kątów, lecz z drugiej strony na tyle dogodne, iż gracz o jego klasie chyba powinien je wykorzystać.
Jak się pokonuje golkiperów, mniej więcej po godzinie gry, Walijczykowi pokazał Marco Asensio. Dani Carvajal wygrał pojedynek o piłkę na prawej flance, a stoperzy Verdiblancos poszli akurat na kawę popełnili fatalne błędy w ustawieniu – jeden z nich zbiegł na skrzydło, a drugi musiał kryć dwóch graczy Realu, co zrobił tak, że odpuścił obu. Obrońca z łatwością podał piłkę do Marco, a ten lewą nogą, uderzeniem po długim słupku, pokonał Adana. Chwilę później Casemiro rzucił piłkę za kołnierz obrońcom Betisu, a tam był Ronaldo. Zszedł na lewą nogę, czym oszukał dwóch podopiecznych Setiena i skutecznie uderzył po krótkim słupku.
Verdiblancos zostali wypunktowani. Rzucili się na rywali, cały czas chcieli dominować, ale rozgrywali akcje na tyle nieodpowiedzialnie, że wciąż nadziewali się na kontry. To był radosny futbol, tylko kibicom gospodarzy na pewno nie było do śmiechu, gdy ci co chwilę popełniali błędy i dawali Królewskim pole do popisu w szybkich atakach. W końcu jednak nawet i Zizou miał dość takie tempa, bo na ostatnie ~20 minut wprowadził Isco zamiast Bale’a, żeby wprowadzić do gry więcej spokoju i kontroli.
I te Madrytczycy mieli, ale tylko przez niecały kwadrans. Była 85. minuta, gdy Real znów rozprężył się na chwilę. Lewym skrzydłem pomknął Junior Firpo, dośrodkował po ziemi, piłka minęła kilku pędzących do niej graczy obu zespołów i dopiero Sergio Leon zamknął akcję, pokonując leżącego na murawie Keylora Navasa. Ale jak beznadziejni w obronie byli dzisiaj gospodarze, niech świadczy gol na 5:3, który padł już w doliczonym czasie gry – jeden z Verdiblancos chciał wycofać piłkę do stoperów, ale zamiast tego podał ją wprost do Benzemy. Ten odegrał ją do wbiegającego w pole karne z prawej strony Lucasa, a za chwilę otrzymał podanie zwrotne i z łatwością pokonał Adana. Jeśli słyszeliście ogłuszający huk za oknem, to nie była żadna bomba, tylko tak mocna o ziemię rąbnął kamień, który spadł z serca Francuza.
Zastanawiamy się jakie wnioski można wyciągnąć z tego meczu. Los Blancos mają problemy z koncentracją? Powiecie, że pisał to jakiś „Captain Obvious”. Faktycznie tak jest, aczkolwiek ci też doskonale zdają sobie sprawę, iż mistrzostwa już nie uratują, więc po prostu odpuszczają mecze ze słabszymi rywalami. W ostatnią środę pokazali natomiast, że kiedy już przychodzi im się mierzyć z poważniejszym rywalem i stawka jest wysoka, to wciąż czują głód sukcesu i potrafią wznieść się na wyżyny możliwości. Trzy punkty lądują zatem na ich koncie, przewaga nad Sevillą oraz Villarrealem zostaje podtrzymana, choć mamy wrażenie, iż dla całego sezonu to spotkanie znaczyło tyle co nic.
PS. Nie licząc Benzemy.
Betis – Real Madryt 3:5 (2:1)
0:1 Asensio 11′
1:1 Mandi 33′
2:1 Nacho 37′
2:2 Ramos 50′
2:3 Asensio 59′
2:4 Ronaldo 65′
3:4 Leon 85′
3:5 Benzema 92′