Reklama

Siatkarze i syropek na kaszel

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

15 lutego 2018, 14:09 • 9 min czytania 2 komentarze

Doping w siatkówce to mętna sprawa. Niby stosowanie go w tak technicznej dyscyplinie nie ma większego sensu, ale raz na jakiś czas ktoś trafia na dywanik komisji antydopingowej i musi się kajać. Najczęściej winni są producenci leków i odżywek oraz niechlujni zawodnicy, którzy je biorą, ale eksperci i tak za uczciwość siatkarzy wciąż nie dają sobie obciąć ręki. 

Siatkarze i syropek na kaszel

– W celach regeneracyjnych stosowanie dopingu jak najbardziej ma sens, stąd też nie wyłączamy zupełnie siatkówki z badań antydopingowych – mówią.

***

Teraz kajać się musi gracz Łuczniczki Bydgoszcz Jakub Rohnka. Żadna gwiazda, zawodnik drugiego planu, którego mniej zorientowani kibice siatkówki mogli nawet dobrze nie kojarzyć. A obecnie wszyscy kojarzą go z metyloheksanaminą. Wkrótce okaże się, czy słusznie.

Uporządkujmy fakty: po styczniowym meczu z ONICO Warszawa facet został wytypowany do kontroli antydopingowej, a po przebadaniu próbki okazało się, że w moczu dopatrzono się zakazanego stymulantu. Wykryty środek odpowiada przede wszystkim za spalanie tłuszczu i jest składnikiem m.in. niektórych odżywek i suplementów diety. Po informacji od Polskiej Agencji Antydopingowej (POLADA) przyjmujący został zawieszony przez klub. We wtorek agencja poinformowała jednak, że Rohnka nie zamierza nawet sprawdzać próbki B, co zwykle w takich sytuacjach jest standardem, bo podejrzani chwytają się wszystkiego.

Reklama

– Zawodnik zrezygnował z analizy próbki B, dlatego będziemy przechodzić do właściwego etapu postępowania dyscyplinarnego. Rozprawę zaplanowano na 28 lutego i zawodnik będzie mógł złożyć wyjaśnienia. Grożą mu dwa lata dyskwalifikacji – mówi Weszło Michał Rynkowski, dyrektor POLADA.

Linii obrony siatkarza nie znamy, bo wpadki póki co nie komentuje. Bardziej rozmowni są niektórzy działacze z Bydgoszczy.

– Wytypowani do kontroli zawodnicy chwilę przed badaniem wypełniają przygotowaną ankietę. Nasz zawodnik poinformował w niej, że w ostatnim czasie brał jakieś leki. To było zasygnalizowane już przed kontrolą. Teraz czekamy na ustalenia komisji antydopingowej. Jeśli okaże się, że środek przyjmowany był świadomie, nie widzimy innej możliwości jak zerwanie kontraktu. Jeśli natomiast komisja uzna jego argumenty, będzie dalej naszym zawodnikiem – mówi Janusz Zacniewski z kierownictwa klubu.

To, w jaki sposób środek dostał się do organizmu siatkarza, rozstrzygnie się więc dopiero za kilka tygodni. Teraz warto jednak zadać inne pytanie: jak to jest, że zakazana metyloheksanamina w ogóle występuje chociażby w odżywkach dla sportowców?

– I to jest pytanie do producentów, którzy nimi handlują. Robią to pewnie dlatego, że specyfik jest skuteczny i w formie tzw. odżywek przedstartowych pomaga w szybkim spalaniu tłuszczu oraz pobudzeniu organizmu do większego wysiłku. Co więcej, sama metyloheksanamina jest dopalaczem i generalnie w ogóle nie powinna pojawić się w obrocie na terytorium Unii Europejskiej. Ale niestety – rozkłada ręce Rynkowski.

Słynny Murilo też się tłumaczył

Reklama

Takie historie to w polskiej lidze rzadkość, ale też nie pierwszyzna. Najgłośniejszym chyba przypadkiem wykrycia dopingu u naszego siatkarza była afera w GTPS Gorzów Wielkopolski z sezonu 2002/2003. Władze ligi zdyskwalifikowały wówczas atakującego Szymona Żurawskiego za nandrolon (dla odmiany był czołową postacią drużyny i w meczu, po którym wpadł, był nawet najlepszy na placu).

Zawodnik od początku nie przyznawał się do świadomego przyjmowania koksu. Bronił się, że zakazana substancja znajdowała się w jednym z leków, który przyjmował wychodząc z kontuzji kolana. – Oddał go do ekspertyzy, ale zbadany lek był „czysty” – pisała jednak w 2003 r. zielonogórska „Gazeta Wyborcza”. Atakujący został więc najpierw zdyskwalifikowany na dwa lata, ale po weryfikacji banicję skrócono, bo pierwsze zarządzenie uznano za zbyt surowe.

Komisjom antydopingowym zdarzyło się jednak trzepać nie tylko solidnych ligowców, ale także największe światowe gwiazdy. Szczególnym szokiem dla siatkówki była ubiegłoroczna wpadka Murilo Endresa, jednej z ikon brazylijskiej siatkówki, gościa, który w kraju ześwirowanym na punkcie piłki nożnej potrafił zostać sportowcem roku.

U mistrza świata i wicemistrza olimpijskiego wykryto furosemid, czyli z jednej strony środek moczopędny ułatwiający zbicie wagi, z drugiej zaś mający właściwości maskujące inne substancje. Kibice w Brazylii podobną historię przerabiali kilka lat wcześniej przy okazji roztrząsania sprawy Cesara Cielo, supergwiazdy pływania, mistrza olimpijskiego z Pekinu. Jego sprawa zakończyła się jednak tylko pogrożeniem palcem, bo służby antydopingowe uwierzyły w wersję, że syf znajdował się w odżywkach.

alx_esporte-volei-murilo-20120729-01_original

36-letni Murilo też od początku nie przyznawał się do świadomego przyjmowania, obierając podobną linię obrony. Kiedy próbka B dała pozytywny wynik, zatrudnił też jednego z najdroższych brazylijskich prawników zajmujących się sprawami dopingowymi. Walczył o uratowanie wizerunku i uniknięcie 2-letniej dyskwalifikacji, która oznaczałaby dla niego tak naprawdę koniec kariery.

Laboratorium Światowej Agencji Antydopingowej (WADA) zbadało podejrzaną substancję, po którą sięgnął gwiazdor i częściowo dała wiarę jego wersji. Murilo musiał jednak odbębnić ośmiomiesieczną dyskwalifikację i do składu SESI Sao Paulo wrócił w grudniu. Niby został oczyszczony z zarzutów, ale od teraz nie jest już tylko symbolem brazylijskiej siatkówki. Dla niektórych jest też podejrzanym.

Warto też przypomnieć dwie inne wpadki z ubiegłego roku, tym razem z żeńskiej siatkówki. Po rozegranym w Chinach turnieju World Grand Prix w próbkach pobranych od Włoszki Miriam Sylli i Serbki Any Antonijević stwierdzono klenbuterol. Obie zostały jednak szybko uniewinnione, bo potwierdzono, że zakazany środek zawarty był w jedzeniu.

Sprawa jest jasna, ale przypominamy ją, bo o oczyszczenie nazwiska z tego samego klenbuterolu już prawie dziesięć lat walczy Adam Seroczyński. Polski kajakarz został przez to zdyskwalifikowany po igrzyskach w Pekinie. Do dziś nie doczekał się rehabilitacji, chociaż o chińskim „jedzonku” mówił od początku.

„My niczewo nie briali!”

Drugim siatkarzem wagi ciężkiej, który był łączony z dopingiem, jest Dmitrij Muserski. Jego nazwisko przewinęło się w słynnym raporcie Richarda McLarena, który badał system dopingowy w rosyjskim sporcie. Rewelacja pochodziła oczywiście od Grigorija Rodczenkowa, skruszonego byłego szefa moskiewskiego laboratorium.

Muserski oblał rzekomo dwie kontrole, ale rosyjskie władze miały je zatuszować. Siatkarz nazwał wszystko bzdurami, ale atmosferę podejrzliwości podgrzewał fakt, że pod koniec 2015 r. zrezygnował na pewien czas z gry w kadrze, a później nie pojechał z nią na igrzyska w Rio de Janeiro. Chociaż oficjalna wersja mówiła o kontuzji.

Liczący 218 cm wzrostu „Dima” był jak wiadomo bohaterem finału igrzysk olimpijskich w Londynie w 2012 r. Rosja przegrywała w nim z Brazylią już 0:2, ale nominalny środkowy został nieoczekiwanie przesunięty do ataku i w dużej mierze to on wygrał dla Sbornej mecz. Wokół tego spotkania też było sporo smrodu. Chodzi o słowa Brazylijczyka Giby, który przed rokiem na łamach rodzimych mediów rzucił oskarżenie, że aż siedmiu Rosjan z tamtego finału było na dopingu. Zasugerował nawet odebranie im złotego medalu.

Problem w tym, że nie rzucił żadnych nazwisk i nie poparł tego źródłem. Wybuchła jednak burza, bo po pierwsze Giba to ikona światowej siatkówki, a po drugie był już wtedy przewodniczącym komisji zawodniczej przy FIVB. Emerytowany siatkarz pod naciskiem krytyki – oczywiście głównie rosyjskiej – zaczął jednak wycofywać się ze swoich słów, zrzucają winę na dziennikarza, który „coś przekręcił”. Zmienił ton i mówił już tylko o konieczności sprawdzenia tych przecieków. Ale Rosjanie nie omieszkali przypomnieć, że oskarżenia rzucał facet, który w przeszłości sam został zdyskwalifikowany za popalanie trawki.

Rosjanie musieli też tłumaczyć się z wpadki Aleksandra Markina, członka reprezentacji, która rywalizowała podczas berlińskiego turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk w Rio. Siatkarza przyłapano na meldonium, czyli tej samej substancji, na której wpadła tenisistka Maria Szarapowa. Markin przyznał się do świadomego przyjmowania specyfiku, ale zaznaczył, że miało to miejsce jeszcze zanim trafił on na listę środków zakazanych, a więc przed 1 stycznia 2016 r. Argumentował, że substancja nie zdążyła się po prostu wypłukać z organizmu po grudniowej kuracji w Dinamie Moskwa…

Rosjanie całe zamieszanie tradycyjnie nazwali atakiem polityki na wolny sport, a Markin dostał nawet w prezencie ustrojony w strzykawki tort, co miało wyśmiać całą aferę.

markin

Przed długotrwałą dyskwalifikacją uratowało go to, że dopuszczalną normą meldonium jest wartość poniżej 1 mikrograma. On miał ponad połowę mniej.

Ty sikasz, pani patrzy

Siatkówka ma za sobą kilka afer dopingowych, ale więcej było w nich niedopowiedzeń niż niepodważalnych faktów. Dlatego siatka wciąż uznawana jest za poletko raczej mało żyzne, jeśli chodzi o wykorzystanie zakazanych środków. Zdaniem ekspertów, w zasadzie jedyną pokusą może być tutaj wspomaganie się podczas rekonwalescencji.

– Siatkówka to dyscyplina zespołowa, odpowiedzialność za wynik rozkłada się tam na wielu zawodników, mnóstwo zależy od taktyki i stopnia wyszkolenia. Aspekt fizyczny też jest oczywiście bardzo istotny, ale na pewno nie tak bardzo, jak chociażby w piłce ręcznej czy koszykówce, gdzie dynamika jest o wiele większa. Niemniej jednak w celach regeneracyjnych stosowanie dopingu jak najbardziej ma sens, stąd też nie wyłączamy zupełnie siatkówki z badań antydopingowych. Istnieje prawdopodobieństwo, że zawodnik będzie stosował zakazane substancje w tym celu – podkreśla Michał Rynkowski, szef Polskiej Agencji Antydopingowej.

Zdaniem Wojciecha Drzyzgi, byłego reprezentanta Polski, a obecnie komentatora Polsatu, doping w siatkówce – przynajmniej na razie – nie stanowi poważnego zagrożenia.

– Jestem w siatkówce grubo ponad czterdzieści lat i na palcach jednej ręki mogę wymienić takie przypadki. Z czasów gry we Francji pamiętam, jak jeden z zawodników wziął w nocy tabletkę, bo zabolał go ząb. Nie pomyślał, łyknął, a na drugi dzień został wylosowany do kontroli. A tam coś było. Pamiętam też historie używek – szczególnie czarnoskórzy gracze lubili zapalić marihuanę – ale traktowano to bardziej jako słabość charakteru niż doping i nie skutkowało to długą dyskwalifikacją. Coś takiego jak doping farmakologiczny ukierunkowany ewidentnie na formę, w naszej dyscyplinie nie funkcjonuje. Tutaj nie ma sensu szykować wybitną formę na jeden tydzień w roku, bo to przecież ani sprint, ani podnoszenie ciężarów, ani pływanie. To sport o wysiłku mieszanym, interwałowym. Tutaj „strzał” nie pomaga – mówi w rozmowie z Weszło.

Tym bardziej, że ryzyko wpadki jest coraz większe. Zawodnik teoretycznie może zostać przebadany podczas każdego ligowego meczu. Jak wyglądają takie kontrole w PlusLidze?

– Przychodzi kontroler, zgłasza, że jest obecny na hali i po meczu wylosuje po dwie osoby z każdego zespołu. Zawodnik musi oddać mocz. Samo pobranie próbki oczywiście też różnie wygląda. Albo siatkarz wchodzi w negliżu do toalety i wraca z próbką, albo zainteresowana pani z kontroli wręcz patrzy jak to się odbywa. Wiadomo, nie jest to specjalne przyjemne, tym bardziej, że sportowcy po dużym wysiłku często mają problem z oddaniem moczu. Kontrola powinno też odbywać się w obecności klubowego lekarza, bo próbki muszą być zabezpieczone i zapieczętowane – dodaje Drzyzga, który jednocześnie zwraca uwagę, że siatkarze muszą patrzeć na to, co łykają. – Lista środków zabronionych jest aktualizowana i lekarze przestrzegają ludzi od przygotowania fizycznego, że trzeba uważać nawet na niektóre dozwolone odżywki i niektórych producentów.

Michał Rynkowski: – Lepiej nie kupować na własną rękę żadnych leków, suplementów diety i odżywek, tylko korzystać z tych zaakceptowanych przez związek czy klubowego lekarza. Zawodnicy muszą dmuchać na zimne, zachowywać zimną krew.

Aż chciałoby się powiedzieć „i czystą”.

RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Najnowsze

Komentarze

2 komentarze

Loading...