Słodko-gorzka była ta przygoda na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski Pawła Janasa. Szczerze mówiąc – chyba z żadnym szkoleniowcem w historii kadry nie mieliśmy aż tak dużych problemów, by określić jego negatywny, bądź pozytywny wpływ na biało-czerwonych. Ok, udało mu się awansować na niemiecki mundial, ale to, co wówczas zaprezentowali nasi piłkarze, powinno przejść bez komentarza. Zresztą – pamiętna okładka “Faktu” wyjaśnia wszelkie wątpliwości. Dzisiaj mija piętnasta rocznica pierwszego meczu, w którym Paweł Janas mógł wskoczyć w garniak i w końcu jako główny architekt projektu o nazwie “Reprezentacja” poprowadzić kadrę.
Janas już wcześniej miał okazję do tego, by przynajmniej minimalnie powąchać kadry, czy to młodzieżowej, czy seniorskiej jako szkoleniowiec. Wtedy jedynie asystował, ale w 1996 roku dostał propozycję objęcia olimpijskiego zespołu i z niej skorzystał. Po tym, jak nie udało mu się wprowadzić naszej kadry do lat 23 na igrzyska olimpijskie odbywane w Sydney, zrezygnował. Ten rozbrat z polską reprezentacją trwał niedługo, gdyż już po 36 miesiącach wrócił, ale tym razem jako ten najważniejszy szkoleniowiec. Zbigniew Boniek podał się do dymisji, a Michał Listkiewicz do byłej roli “Bello di Notte” wytypował właśnie Pawła Janasa.
Sam debiut na ławce trenerskiej w wykonaniu Janasa był dokładnie taki sam, jak jego cała przygoda z dorosłą kadrą. Niby dobry, ale no właśnie – nie do końca. Nasi mierzyli się towarzysko z Chorwatami i nowy selekcjoner wystawił bardzo silną jedenastkę, po której można było oczekiwać fajerwerków. Olisadebe, Żurawski, w bramce Dudek – lipy nie było. Okoliczności nie dopisały, ponieważ na stadionie w Splicie zebrało się nie więcej niż 500 osób, a reszta mieszkańców w obawie o zamienienie się w sople lodu, schowało się w domach. Tym większe nasze zdziwienie tym, że tamto spotkanie nie cieszyło się żadnym zainteresowaniem, bo nasi przeciwnicy przecież również nie wystawili Myszki Miki czy Kaczora Donalda, tylko Darijo Srnę i Ivicę Olicia. No cóż – patrząc po tym, co się działo na boisku, Chorwaci dobrze wybrali, że zostali w ciepłych mieszkaniach.
Tamto spotkanie zakończyło się bezbramkowym remisem. Naturalnie zobaczyliśmy kilka akcji, ale raczej były to tylko nieśmiałe podrygi, niż głębsze przedsięwzięcia. Po debiucie Janasa ciężko więc było wyciągać jakiekolwiek wnioski. Musieliśmy czekać na następne mecze. Nie udało nam się awansować na Euro 2004, co było ogromnym rozczarowaniem, w porywach do kompromitacji. Naprawdę, z całym szacunkiem, ale odpaść w grupie z Łotwą, Szwecją, San Marino i Węgrami? Kompletne nieporozumienie. Potem Paweł się zrehabilitował, gdy wprowadził biało-czerwonych na mundial, ale u naszych zachodnich sąsiadów constans. Po tym, jak Ekwador i Niemcy stuknęli nas w dwóch pierwszych potyczkach, pakowaliśmy manatki.