Wiele ma problemów Lechia w tym sezonie. Zdecydowanie nie jest to droga usłana różami, bardziej spacer po rozżarzonym węglu z dodatkiem stu biczów na plecy. Fatalna jesienią obrona, kłopoty finansowe, a co za tym idzie odjęty punkt. Mało kto jednak mówi o skostniałej ofensywie, a moim zdaniem, choć problem jeszcze nie urósł do największych rozmiarów, robi się coraz bardziej poważny.
Gdzieś powstało przekonanie – prawdopodobnie po meczu z Legią w Warszawie, kiedy Piotr Nowak zagrał na siedmiu ofensywnych zawodników – że Lechia gra futbol na zdecydowane tak, ale ta łatka chyba zawsze była przesadzona. Rok temu w czołowej czwórce biało-zieloni mieli najmniej strzelonych bramek, przez długi czas, od sierpnia do listopada 2016, nie potrafili wygrać więcej niż jednym golem. Minął rok, ofensywni piłkarze młodsi się – o dziwo – nie zrobili i osiągi są gorsze. Poprzednio po 22. kolejkach Lechia miała 35 bramek, teraz ma 31. Jasne, wciąż jest to czwarty wynik w lidze, ale już ex aequo z dwoma innymi drużynami, jeszcze Jagiellonia wisi już za plecami, a dopiero w poniedziałek wieczorem rozegra swój mecz. Różnica polega też na tym, że wtedy ogarniała defensywa (po 22. rundach 25 goli do 34 na korzyść tamtego sezonu) i atak nie musiał się bardzo mocno sprężać.
W meczu z Wisłą za ofensywę odpowiadali 32-letni Peszko i 33-letni bracia Paixao. W środku grali Łukasik ze Sławczewem, czyli duet umiarkowanie kreatywny, mówiąc delikatnie. Na wahadłach Mladenović i Stolarski, tego drugiego za ofensywne wejścia należy pochwalić, ale taka postawa obrońcy nie jest przecież regułą. Zaczął sezon 17/18 dobrze, potem jednak łapał urazy, nie wrócił już do formy i często zastępował go Mate Milos, co wychodziło mu w najlepszym razie przeciętnie.
Lechia, poza Peszką, nie ma więc z przodu od czasu kontuzji Haraslina typowego szybkościowca. To moim zdaniem odbija się na postawie drużyny z przodu, która długimi momentami gra zbyt wolno. Weźmy chociażby bramki strzelane przez gdańszczan – 41% z nich padło po stałych fragmentach, kiedy gra jest przecież statyczna. Lechia jest słaba w szybkim ataku. Jesienią czas ataku z bramką wynosił średnio 15 sekund (czwarty wynik w lidze), liczba podań w takiej akcji wynosiła średnio blisko pięć (trzecia pozycja w ekstraklasie). Bo też kogo biało-zieloni mają na szpicy? Marco, który przecież nie pogna z kontrą, nie strzeli z dystansu – raczej dostawi gdzieś nogę i walnie z piątki. Portugalczyk wszystkie swoje bramki zdobył po strzałach z szesnastki.
Alternatywy dla niego nie ma. Kuświk to w gruncie rzeczy podobny typ piłkarza, tyle że zaraz zdmuchnie pierwszą świeczkę na torcie, wspominając ostatnią bramkę w lidze (25 lutego z Cracovią). Poza tym jest do natychmiastowego odstrzału. Z kolei Arak został wypożyczony i choć to akurat jest chłopak z przyzwoitym gazem, trudno wierzyć, że po zostaniu w klubie regularnie ładowałby bramki.
I jak tak spojrzeć na transfery Lechii, to ostatni sensowny transfer do ofensywy gdańszczanie przeprowadzili… latem 2016 roku, kiedy przyszedł Rafał Wolski. Żeby nie być gołosłownym, spójrzcie na resztę:
Gino van Kessel – zero bramek, jedna asysta,
Michał Mak (po powrocie z Arminii) – zero bramek, zero asyst,
Patryk Lipski – zero bramek, dwie asysty,
Jakub Arak – zero bramek, zero asyst,
Joao Oliveira – dwie bramki, zero asyst,
Romario Balde – jeden gol, jedna asysta i jedna wstrząsająca ucieczka.
Ani jednego piłkarza, który wskoczyłby do pierwszej jedenastki i byłby pewniakiem przez choćby pół roku. Może Lipski kiedyś kimś takim będzie, ale to kiedyś i ewentualnie. Trzy okienka na zakupach w ofensywie przyniosły Lechii trzy bramki i cztery asysty. To mniej niż jeden Wolski – trzy gole, dziewięć asyst, a tam składało się przecież sześciu chłopa.
Nadziei trzeba upatrywać w powrocie Haraslina, ale być może dopływ świeżej krwi potrzebny jest jeszcze bardziej. Szkoda, że nie stało się to zimą i raczej nie stanie. Lechia transferów – poza wybitnymi okazjami – nie planuje. Wzmocniono defensywę, ale znów po macoszemu traktuje się ofensywę. W taki sposób pogoń za czołową ósemką lada moment będzie nierealna.
Paweł Paczul
Fot.400mm.pl