Mateusz Sochowicz – zapamiętajcie to nazwisko. Nie, żeby niespodziewanie powalczył w Pjongczangu o medal, nie, żeby błysnął formą, strojem, albo choćby szaloną fryzurą. Mateusz wystartował na torze saneczkowym bez podstawowego sprzętu, przez co obijał się o lodowe bariery toru niczym kurczak o boki klatki. Ale – dojechał do mety z całkiem przyzwoitym czasem.
No dobra, jesteśmy w takie rzeczy dobrzy. Kiedyś na przykład mówiono o polskich pilotach, że wylądują nawet na drzwiach stodoły. Ostatnio błysnął z kolei Paweł Babicki. Polski narciarz podczas zawodów Pucharu Świata w Bormio nagle zgubił nartę. Zamiast spróbować wyhamować, ewentualnie zaliczyć miękkie lądowanie na barierze przy trasie, on postanowił… dojechać do mety na jednej narcie. Co więcej – cel osiągnął.
O ile jednak Babicki zasłużył na wielkie brawa, o tyle Sochowiczowi należy się solidny opieprz. Bo polski narciarz zrobił wszystko jak należy, miał po prostu pecha, że stracił nartę. A kiedy już do tego doszło, pokazał wielką klasę i – choć z kiepskim czasem – zdołał jednak ukończyć przejazd. A Sochowicz zachował się jak student, który na zajęcia zapomniał długopisu i zeszytu, jak policjant drogówki bez lizaka, albo ksiądz bez kropidła. O, albo jak Bartosz Karwan, który tak długo czekał na szansę w Herthcie Berlin, że w końcu zapomniał założyć meczowej koszulki!
Sochowicz na trzeci przejazd olimpijskiego konkursu saneczkarzy wyruszył bez maski! Teraz krótka instrukcja obsługi, bo zakładamy, że ten tekst czytają także osoby, które nie są ekspertami od tego sportu. Otóż, saneczkarstwo na igrzyskach przypomina jazdę na sankach tylko z nazwy. Zawodnicy pędzą krętym, lodowym torem z prędkością dochodzącą do 130 kilometrów na godzinę, leżąc na plecach. A do tego jeszcze w Pjongczangu temperatura spada do mniej więcej 15 stopni poniżej zera.
– Żeby sobie wyobrazić, co zrobił Mateusz Sochowicz, radzę poczekać na naprawdę mroźny wieczór, po czym wyjechać na autostradę, rozpędzić się do 130 kilometrów na godzinę i wystawić głowę przez szyberdach. I jechać tak przez minutę – tłumaczył na antenie weszło.fm Grzegorz Pajda, komentator Eurosportu. Cóż, my jednak Grzegorza nie posłuchamy, ale wierzymy, że taka jazda to wątpliwa przyjemność.
Mateusz Sochowicz tłumaczył, że maska musiała mu upaść tuż przed startem, ale tego nie zauważył. Ani on, ani trener, udzielający mu ostatnich rad przed startem. Co ciekawe, 21-letni debiutant, jadąc bez maski spisał się naprawdę nieźle. W trzecim i ostatnim przejeździe, przyjmując na twarz pęd lodowatego powietrza i drobin lodu, pojechał szybciej niż w pierwszym starcie, kiedy jechał w masce, jak Pan Bóg przykazał! Coś nam się wydaje, że po prostu spieszył się do mety, żeby tylko się zatrzymać i móc wytrzeć twarz.
– To się nie powinno zdarzyć, ale czasem się zdarza – przyznał saneczkarz w rozmowie z TVN24. – Na przykład na mistrzostwach świata ukraińskiemu zawodnikowi zaparowała maska i zdecydował się ją wyrzucić w czasie przejazdu.
No cóż, pierwsze koty za płoty, zakładamy, że Sochowicz na kolejnych igrzyskach niczego nie zapomni, zresztą, lepiej maski, niż na przykład sanek… Ostatecznie Polak został sklasyfikowany na 27. miejscu, wygrał Austriak David Gleirscher. Najgorsze dla sportowca czwarte miejsce zajął Włoch Dominic Fischnaller, który w ostatnim przejeździe pobił rekord toru, a do medalu zabrakło mu 0,002 sekundy.