2005 rok. Błaszczykowski jednym z bohaterów 3:1 Wisły z Panathinaikosem. Kontuzja wyklucza go z jednak rewanżu, który jaki miał przebieg, aż nie chce się pamiętać.
2006 rok. Paweł Janas robi taką rewolucję w kadrze, że mało co a wyrzuciłby z niej sam siebie. Błaszczykowskiego z mundialu eliminuje kontuzja.
2008 rok. Błaszczykowski przez uraz traci Euro. Na prawym skrzydle hasa pozbawiony formy Łobo, a potem Marek Saganowski.
2018 rok. Na kilka miesięcy przed finałami mistrzostw świata, Kuba Błaszczykowski nawet nie trenuje. Nikt nie wie, kiedy zacznie.
Jak na faceta z tak udaną karierą klubową, 97 meczami w kadrze, mówimy o wyjątkowym pechowcu.
Wczoraj miała miejsce sytuacja bez precedensu: dwa największe sportowe dzienniki w Polsce, “Przegląd Sportowy” i “Sport”, na czołówce miały nie tylko ten sam temat, ale nawet ten sam materiał, przygotowany przez jednego autora: Michała Trelę.
Jest to w pełni uzasadnione. Rosja 2018, turniej reklamowany w Polsce jako mistrzostwa wielkiej szansy, gdzie wysyłamy najlepszą kadrę od wielu, wielu lat, a tymczasem najlepszy piłkarz Euro 2016 zaginął. Ćwiczy tylko na siłowni. Boiska nie powąchał od wielu tygodni. Ostatni ligowy mecz zagrał piątego listopada. Potem jeszcze tylko zgrupowanie kadry i koniec. Futbol wyłącznie na PlayStation.
Mam nadzieję Michał mi wybaczy, ale nie będę cwaniakował, tylko zacytuję trzy kluczowe moim zdaniem fragmenty jego materiału.
Po pierwsze, tajemniczość tego, co dolega plecom Błaszczykowskiego.
“Choć 32-latek miał w życiu niejedną kontuzję, ta, z którą aktualnie się zmaga, jest jego trzecią pod względem długości w karierze. Wcześniej tylko po zerwaniu więzadeł krzyżowych w 2014 roku i złamaniu kości śródstopia w 2005 pauzował dłużej. To były jednak klasyczne urazy, doznane na boisku. Kuba padał na ziemię z grymasem bólu na twarzy, wszyscy wiedzieli, że działo się coś złego, rozpoczynały się ogólnonarodowe debaty. Teraz nic takiego się nie działo, bo bardzo długo nikt w ogóle nie wiedział, że uraz jest poważny.”
Jeśli w Bundeslidze, gdzie na każdym kroku podkreśla się najwyższe standardy profesjonalizmu, nie potrafią postawić właściwej diagnozy, a także znaleźć optymalnej drogi leczenia, to wiesz, że nie jest dobrze.
Drugi i trzeci fragment – sytuacja Kuby w Wolfsburgu.
“Thomas Hiete, dziennikarz Kickera zajmujący się VFL: Dokładnej prognozy, kiedy Kuba będzie gotowy do gry, nie ma. Na obozie zimowym w Hiszpanii na boisko wyszedł dwa razy, ale tylko pobiegać, ani razu nie uczestniczył w zajęciach z zespołem. Trudno powiedzieć, czy w listopadzie postawiono złą diagnozę, pewne jest jednak, że skoro przerwa trwa tak długo, to będzie mu ciężko jeszcze w tym sezonie wskoczyć do składu.”
“Klub Polaka nie czekał bezczynnie i w zimie na rynku transferowym szukał przede wszystkim skrzydłowych. Pozyskanie Admira Mehmediego to reakcja na dłuższe wypadnięcie z gry Błaszczykowskiego. Wilki ściągnęły także Renata Steffena z FC Basel i Josipa Brekala, który wrócił z wypożyczenia do VFB. Na skrzydłach zrobiło się tak ciasno, że nawet zdrowy Błaszczykowski mógłby mieć problemy z grą.”
A więc podsumujmy te hiobowe wieści: prawdopodobnie Kubie postawiono złą diagnozę, przez co stracił tyle czasu, że wciąż nie trenuje z piłką. Możemy założyć optymistyczny scenariusz, że w przeciągu najbliższych tygodni wróci do zajęć, ale nawet wtedy szanse na wejście w rytm meczowy będą wyjątkowo mizerne. Wolfsburg sprowadził zastępców Kuby. Walczy o utrzymanie, więc w każdym meczu mierzy się w potężną presją wyniku, na wprowadzanie zawodnika czasu nie będzie – potrzebne są punkty od zaraz.
W pesymistycznym scenariuszu, Kuba wiosną nie gra wcale, a my tracimy jednego z liderów boiskowych i jeden z najmocniejszych charakterów w szatni. Następców nie widać. Jak już Makuszewski pokazał się z niezłej strony, to też się połamał. Być może ktoś się pokaże w lidze, ale trudno traktować z pełną ufnością zastąpienie tak doświadczonego, ogranego zawodnika jak Kuba, ligowym talentem, dla którego największym sukcesem były – powiedzmy – dwie asysty z Sandecją.
A jednak, zachowuję dziwny spokój. Właśnie dlatego, że ze wszystkich kadrowiczów, padło na Kubę. Na Kubę, który całe życie, od dzieciństwa, mierzył się z wyzwaniami, które byłyby ponad siły innych, a może nawet: przezwyciężenie ich przeczyłoby logice.
Wszyscy w Polsce znamy tę historię: mały Kuba ma jedenaście lat, gdy jego ojciec, Zygmunt, zabija nożem jego matkę, Annę. Niejednego by to połamało na zawsze. Kuba na pewno nosi ten krzyż, bywa on po dziś dzień ciężki, bo takiej traumy nie da się odsunąć od siebie na zawsze. Ale przetrwał najgorsze dni. Poradził sobie, a tamte straszne chwile przekuł w wielką empatię i wrażliwość. Kilka razy zdarzało się, że płacił koszty operacji obcych ludzi, nie szukając przy tym rozgłosu. Założył fundację “Ludzki Gest”, która pomaga dzieciakom i młodym ludziom tej pomocy potrzebujących. Ostatnio groziło, że telefon zaufania dla dzieciaków zostanie zawieszony ze względów finansowych, opłacił ją do spółki z Kulczyk Foundation. Nie zapomniał skąd pochodzi, do dziś jak może pomaga społeczności, z której wyszedł.
Zapytacie: no dobrze, wspaniały gość, ale co to ma do mundialu w Rosji?
Poza tym, że każdy chciałby mieć takiego człowieka w swojej szatni i tak charakternego faceta na boisku?
Wszystko. To wojownik, którego rysem charakteru jest walka ze spiętrzającymi się przeciwnościami losu. Nikt z tej reprezentacji wchodząc do ringu z sytuacją, z jaką mierzy się aktualnie Kuba, nie potrafiłby zachować tyle spokoju, bo nikt nie potrafiłby w swoich dawnych doświadczeniach znaleźć tyle – jakkolwiek to zabrzmi – inspiracji. Siły. Wyrachowanego “Bywało znacznie gorzej”, a potem obmyślania planu, który pozwoli zrealizować cel.
Dwa lata temu było podobnie. Kuba w Fiorentinie był postacią marginalną, trapioną urazami, nie będącą w rytmie meczowym. A potem co? A potem był najlepszym polskim piłkarzem na Euro.
Czy komuś jeszcze tak łatwo wybaczylibyśmy zepsucie jedenastki, która mogła dać strefę medalową?
Nie. Gdyby to zrobił Milik, równie dobrze mógłby zdać paszport. Gdyby to zrobił Robert Lewandowski, zostałby uznany rozczarowaniem turnieju.
Kuba? Feralny karny, historyczny, który na stałe mógłby przylepić się do kogoś innego, tak jak gol bramkarza do Kuszczaka. A tutaj mam wrażenie, że każdy w Polsce najchętniej tuż po strzale podszedłby i pocieszył:
– Nie przejmuj się. I tak byłeś najlepszy. Wszyscy widzieliśmy, że wyprułeś z siebie wszystkie żyły.
Finały są krótkie. Każdy skaut powie wam, że mundial czy Euro to najgorszy moment do opiniowania graczy. Przygląda się tym – w gruncie rzeczy – kilku meczom cały świat, więc wystarczy parę gier, być stać się supergwiazdą. Ile razy potem okazuje się, że jednak ten ktoś akurat wtedy wstrzelił się z formą życia, do której nigdy wcześniej i później nie nawiązał? Ile razy jego znakomita gra była wypadkową taktyki drużyny, zgrania z partnerami czy jeszcze innych ulotnych przyczyn, które już nigdy nie złożyły się tak szczęśliwie w zespole klubowym?
Innymi słowy, mundial to taka gra, w której da się oszukać rzeczywistość. Rzeczywistość, która bezlitośnie przygniotłaby na długą metę, ale na parę tygodni da się jej uciec.
Specyfika turniejów gra na korzyść Kuby. To prawda, że dzisiaj jego wartość na rynku transferowym opada. Wielu bałoby się zaryzykować i postawić na gracza, który miał tyle kontuzji w przeszłości, a i teraz regularnie je łapie. Gdybym sam był dyrektorem sportowym mocnego europejskiego klubu, to jak szanuję Błaszczykowskiego, jak jest moim ulubionym kadrowiczem, tak wiedziałbym, że emocje zaciemniają mój osąd, bo w tym momencie stawianie na niego byłoby nierozsądne.
Ale to wszystko ocena miarodajna w środowisku klubowym, gdzie gra się przez okrągły rok. Na te kilka historycznych meczów, jednych z najważniejszych w życiu Błaszczykowskiego – Błaszczykowskiego od zawsze niesłychanie napędzanego przez cechy wolicjonalne – Kuba może wyjść tak naładowany, że dałby koncert nawet po straconej wiośnie. I to nie byłby żadne cud. Żadne życzeniowe myślenie. To mieści się w racjonalnych ramach.
Mówimy o piłkarzu, który od ponad dekady gra na najwyższym poziomie, który zdobywał mistrzostwa Niemiec, grał w finale Ligi Mistrzów, ma niemal setkę meczów w reprezentacji Polski. Oczywiście, że każdemu zawodnikowi potrzebny jest rytm meczowy, ale też bez przesady – to kluczowa kwestia dla zawodników młodszych, a nie dla takiego starego wygi. Taki stary wyga doskonale zna siebie, swój organizm, a także czego wymaga mecz rangi mistrzowskiej i jak się do niego przygotować.
Nie zapominajmy też choćby o mundialu w Korei, gdzie nasi byli w tak – wybaczcie – zajebistym rytmie meczowym, że aż nie mieli potem sił biegać. Do dziś najczęstsza teoria klęski jest taka, że Engel im dołożył takie obciążenia, że aż piłkarze mający za sobą cholernie długie sezony w Europie całkowicie popękali. To uzasadniałoby dlaczego rezerwiści w meczu z USA wypadli o niebo lepiej. Historia mistrzostw zna przypadki, gdy decydującą kwestią było nie to, że ktoś miał za sobą rewelacyjny rok w klubie, tylko, że nie przyjeżdżał zajechany.
Nie twierdzę oczywiście, że Błaszczykowski powinien pojechać do Rosji nawet z nogą w gipsie. Od początku był do bólu szczery z Nawałką, także gdy wiązało się to z tak drastyczną decyzją, jak niechęć przyjazdu na kadrę. Relacja obu panów pięknie ewoluowała i teraz, jeśli coś będzie nie tak, jeśli pod względem czysto fizycznym Kuba nie da rady, na pewno sam to powie, z taką samą szczerością jak wtedy.
Ale jeśli fizycznie będzie sprawny, to nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Bo jak u Grzesiuka:
Kogo ja się mogę bać, jak ja sam siebie się nie boję?
Leszek Milewski