Jaroslav Mihalik zaliczył ostatnio najbardziej spektakularny występ w tym sezonie. Naturalnie nie na boisku, na tym gruncie Słowak zdążył nas już przyzwyczaić, żeby nie spodziewać się po nim cudów. Postanowił zabłysnąć w nieco inny sposób – za pośrednictwem mediów. Przy okazji, nie ukrywajmy, mocno obnażając swój kurzy intelekt. Najpierw publicznie obsmarował własny klub, a teraz próbuje się wszystkiego wyprzeć. Oczyma wyobraźni widzimy, jak po podważeniu jego wersji zdarzeń przez dziennikarzy „Przeglądu Sportowego”, zacznie przekonywać, że wywiadu udzielił tak naprawdę jego brat bliźniak o identycznej barwie głosu.
Przypomnijmy. Piłkarz Cracovii na łamach „PS” urządził sobie roast Janusza Filipiaka. Mówił o swoim szefie dość pieszczotliwie, per „ten człowiek”, a także zarzucił klubowi, że działacze ingerowali w ustalanie składu, w którym brakowało dla niego miejsca. Generalnie pojechał po bandzie. Opisywaliśmy to w tym miejscu. Wydawało nam się, że sprawa jest już zakończona. Spodziewaliśmy się, że przyszłą gwiazdę Primera Division może czekać co najwyżej odsunięcie od składu, co – nie ukrywajmy – nie obniżyłoby poziomu prezentowanego przez „Pasy”. Tymczasem pisze się właśnie epilog całej tej historii.
Sympatyczny Słowak zarzuca teraz Jakubowi Radomskiemu, autorowi wywiadu, wiele kłamstw. Co najśmieszniejsze – za dementowanie wziął się niemal tydzień po opublikowaniu rozmowy, której nawet nie chciał autoryzować. Coś tu śmierdzi. Zabawimy się teraz w profesjonalnych dziennikarzy śledczych i rozpatrzymy wszystkie możliwości. A właściwie tylko jedną, tę najbardziej realną. Mihalik przejechał się po klubie i jego właścicielu, potem miał – kolokwialnie mówiąc – wywalone i nie kwapił się nawet do autoryzowania swojej rozmowy. Jego wypowiedzi poszły w świat, odbiły się szerokim echem, więc naturalną koleją rzeczy było wyciągnięcie konsekwencji przez klub. Słowak zachował się więc jak prawdziwy mężczyzna i w ramach wzięcia odpowiedzialności za swoje słowa… wyparł się ich. No i oczywiście obsmarowuje teraz na Instagramie dziennikarza Przeglądu.
Niestety, cóż za niespodzianka, Kuba zachował nagranie swojej rozmowy. Pisał o tym w dzisiejszym wydaniu gazety Piotr Wołosik. – Uśmiecham się pod wąsem, którego nie mam, bo w redakcji Kuba Radomski właśnie odtworzył mi wywiad z Jaroslavem Mihalikiem. Słowak nie ceregielił się i wygarnął właścicielowi klubu, uszczypnął trenera i nie chciał autoryzacji. Z wywiadu wynikało, że gra w drużynie Pasów to żadna atrakcja, o, taka Hiszpania to zupełnie co innego. Co prawda Mihalik jesienią kopał się w czoło, więc Hiszpanie raczej nie będą licytować się kto da więcej, ale podkreślił z całą mocą, że on do Cracovii nie chciał. Brakowało tylko zdjęcia, na którym właściciel trzyma pistolet przy skroni Słowaka, cedząc cytat z pozycji nie do odrzucenia: „Albo na kartce znajdzie się twój podpis, albo mózg…
Ciekawe światło na całą sprawę rzucił też Janekx89.
2/2 Dostanie rekordową w historii klubu karę finansową. Na obozie nie schodził na śniadania, bezczelnie prowokował sztab żeby doszło do jakichś rękoczynów i rozwiązania z winy klubu. Drużyna takich zachowań nie zaakceptowała, jedyne relacje jakie utrzymuje to te z obcokrajowcami.
— Janekx89 (@janekx89) February 7, 2018
Mamy nadzieję, że Cracovia pozostanie nieugięta i utrzyma bolesną dla zawodnika karę finansową. Jeżeli Mihalikovi po całej tej szopce udałoby się odejść, mógłby zainspirować swoim przykładem innych. Ostatnio w futbolu mamy zbyt dużo przypadków wymuszania transferów, by przejść obok czegoś takiego obojętnie. Najświeższy przykład to chyba Pierre-Emerick Aubameyang, ale Gabończyk przynajmniej nie wylewał żali w mediach – jeszcze raz to podkreślimy – tuż po zamknięciu okienka transferowego, gdy nie ma już żadnej szansy na wyśniony transfer. W przypadku Słowaka – do Hiszpanii.
Mihalik chyba uznał, że skoro Lobotka z Mazanem są w Primera Division, to jemu automatyczne też się to należy. Niesamowite, co jeden błysk, kilka prostych kopnięć piłki (Mihalikowi trzeba oddać, że młodzieżowe mistrzostwa Europy miał naprawdę udane), potrafi zrobić z zawodnikiem, któremu nagle zaczyna wydawać się, że już sięgnął gwiazd i może odejść, gdzie tylko sobie życzy. W Ekstraklasie rozegrał na razie pół przyzwoitego meczu. Mamy więc dla niego cenną radę: jeżeli naprawdę chce iść do Hiszpanii (i to nie do trzeciej ligi), niech przestanie stroić fochy, pokaja się i zacznie wreszcie dobrze grać w Cracovii. O ile jeszcze ktoś przy Kałuży będzie chciał jego przeprosiny przyjąć…