– Dostawałem oferty, ale nie chciałem z nich skorzystać. Najpierw zgłosił się zespół z Serie B. Pomyślałem, że przecież stać mnie na więcej. Później chciały mnie kluby z Meksyku, Kazachstanu i Australii. Może bym się zdecydował na transfer, ale w czerwcu urodziło mi się dziecko i nie chcieliśmy decydować się na tak egzotyczne kierunki – wyjaśnia w materiale „Przeglądu Sportowego” swoje pół roku na bezrobociu Dejan Lazarević, nowy skrzydłowy Jagiellonii.
GAZETA WYBORCZA
Jedyny piłkarski tekst w poniedziałkowej „Wyborczej” to ten Rafała Steca o Wojciechu Szczęsnym, świetnie sobie radzi, gdy wkłada rękawice Buffona.
Wojciech Szczęsny stoi między turyńskimi słupkami od 900 minut. Spędził tam cały grudzień i styczeń, w 10 meczach puścił tylko jednego gola. Nie ma innego bramkarza z takim bilansem w czołowych klubach Europy. Nie ma nikogo z choćby zbliżonym. Nawet Barcelona – nietykalna, w lidze hiszpańskiej niepokonana – straciła na identycznym dystansie aż cztery bramki.
Reagować na strzały rywali Polak musi rzadko. W sobotnim meczu z Chievo Werona zdarzyło mu się to dwukrotnie, we wcześniejszym z Genoą – wcale. Gdy jednak interweniować musi, czyni to nienagannie, a w razie potrzeby z błyskiem. W grudniu tyle razy pomagał Juventusowi wygrywać, że kibice wybrali go na piłkarza miesiąca w Turynie.
RZECZPOSPOLITA
W „RP” rządzą inne sporty, z piłki dostajemy tylko podsumowanie weekendu w ligach i pucharach. Nic wartego cytowania, lecimy dalej.
SUPER EXPRESS
Gdy Cristiano Ronaldo widzi tyłek Marcelo, głupieje.
To już niestety recydywa. W lipcu fotoreporterzy w czasie treningu Realu zrobili zaskakujące zdjęcia, na których Ronaldo wsadza Marcelo (30 l.) palec między pośladki. Teraz znów, gdy Królewscy cieszyli się po golu, widząc przed sobą zadek ciemnoskórego przyjaciela, portugalski gwiazdor nie mógł się powstrzymać. Zaskoczony Brazylijczyk jeszcze raz poczuł zły dotyk. A CR7 wyglądał przy tym wszystkim na chorobliwie zadowolonego. Ten lubieżny uśmieszek i wzrok utkwiony w pośladkach ofiary…
Rado wraca do gry. Serb wreszcie wrócił na boisko i zagrał 20 minut z Silkeborgiem.
– Wiadomo, ile Rado znaczy dla zespołu, nie tylko na boisku, ale i w szatni. Widać po nim, że bardzo się cieszy każdym treningiem, tym, że znów może być z drużyną – powiedział po spotkaniu z Duńczykami trener Legii Romeo Jozak. Chorwat dodał też, że jest zadowolony, że z urazem kręgosłupa uporał się Eduardo (35 l.). – Zagrał i jako skrzydłowy wypadł nieźle – ocenił szkoleniowiec. Były as Arsenalu bramki jednak nie zdobył. Wyręczyli go w tym jego konkurenci do gry w ataku – Armando Sadiku i Jarosław Niezgoda.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Z Radoviciem przy okazji jego powrotu do gry porozmawiała Iza Koprowiak.
Często pan też pewnie słyszał: „Taka operacja w tym wieku? Radović już nie wróci”.
Jestem ostatnią osobą, która by się poddała. Cieszę się, że niektórzy myślą, że Rado już nie da rady. Niedługo sami się przekonają, w jak dużym byli błędzie. Ja sam ani na sekundę nie zwątpiłem. Moja żona jest takim samym walczakiem jak ja. Dodatkowo mnie motywowała.
Jak się walczy z własnym organizmem? Na kilka prób już pana wystawił.
Długo nie wiedziałem, co tak naprawdę oznacza kontuzja. Starsi zawodnicy mówili: „Jeszcze się przekonasz, co to znaczy walczyć ze zdrowiem”. Gdy przekroczyłem trzydziestkę, nagle się zaczęło. Najpierw bark i dwie operacje, długa przerwa. Podniosłem się, dałem radę wrócić. Potem to kolano. I znów przerwa, mnóstwo czasu na przemyślenia. Gdy jesteś zdrowy, wiecznie narzekasz. Kiedy zachorujesz, przestajesz, bo masz jasny cel: wyzdrowieć. Inaczej spojrzałem na życie, doceniłem, jakie to cudowne uczucie, gdy nic ci nie dolega. Trzeba to szanować. Kontuzje otwierają oczy na wiele spraw.
Kuba Radomski serwuje na łamach „PS” kolejną sylwetkę – tym razem padło na Dejana Lazarevicia. Słoweniec opowiada o pamiętnym golu w derbach Werony.
– Pamiętam, jak następnego dnia wyszedłem na spacer i zaczęli mnie zaczepiać ludzie. Ktoś mówił „dziękuję”, inny krzyczał, że mnie uwielbia. Ci ludzie zachowywali się, jakbym był Bogiem. Kiedy trafiałem do Chievo, wiedziałem, że będę mieszkał w Weronie, gdzie toczyła się akcja „Romea i Julii”. Po tamtym spotkaniu z kibicami pomyślałem sobie, że to faktycznie jest miasto zakochanych – opowiada z uśmiechem Lazarević (…). Działacze z Podlasia liczą na to, że godnie zastąpi Fedora Cernycha. Jest bardzo podobnym zawodnikiem do sprzedanego do Dinama Moskwa reprezentanta Litwy, tyle że – jak twierdzą osoby, które widziały go w akcji – szybszym, bardziej zwrotnym. Ale z Lazareviciem jest jeden problem. Najwyższą formę osiągnął w sezonie 2013/14, kiedy w barwach Chievo rozegrał 14 meczów i strzelił jednego, wspomnianego gola. W kolejnym rozegrał osiem spotkań i też raz trafił do bramki. Później był ciągle wypożyczany – najpierw do Sassuolo, a następnie do tureckich Antalyasporu i Karabuksporu – a od lata ubiegłego roku pozostawał bez klubu. Długo.
– Dostawałem oferty, ale nie chciałem z nich skorzystać. Najpierw zgłosił się zespół z Serie B. Pomyślałem, że przecież stać mnie na więcej. Później chciały mnie kluby z Meksyku, Kazachstanu i Australii. Może bym się zdecydował na transfer, ale w czerwcu urodziło mi się dziecko i nie chcieliśmy decydować się na tak egzotyczne kierunki.
Mateusz Miga rozmawia z Joanem Carillo, między innymi o kulisach odejścia z Videotonu.
Co się wydarzyło w Videotonie, że musiał pan odejść z klubu zaraz po zdobyciu tytułu mistrzowskiego?
Miałem pomysł na rozwój klubu, który nie współgrał z ideami dyrektora sportowego. To nie jest dobre, dlatego jeden z nas musiał odejść. W Videotonie nadal mam mnóstwo przyjaciół, z kibicami też miałem bardzo dobre stosunki. Dyrektor sportowy został, ale po dwóch miesiącach zwolniono go z powodu słabych wyników.
Zdradzi pan więcej szczegółów tego konfliktu?
Domagałem się, aby klub przedłużył kontrakty z 6 kluczowymi piłkarzami, chodziło m.in. o Nemanję Nikolicia i Adama Gyurcso, którzy trafili do Polski. Zamiast tego słyszałem od dyrektora sportowego, że on jest bardzo dobry i ściągnie bardzo dobrych zawodników. Proponowałem zatrzymanie chociaż trzech graczy, ale ten konflikt narastał i w końcu odszedłem. Nowy trener ściągnął czterech innych zawodników, a nim nadeszło Boże Narodzenie, żadnego z nich nie było już w Videotonie.
W ekstraklasie jednak nie wszystkie mecze na wiosnę będą obsługiwane przez VAR.
Sprawy idą w dobrym kierunku, jednak do obwieszczania pełnego sukcesu ciągle brakuje. Okazuje się, że wiosną VAR-u zabraknie wtedy, gdy tego samego dnia, będą się toczyć równolegle więcej niż trzy mecze. A przecież to właśnie w takiej sytuacji Rafał Siemaszko z Arki Gdynia w końcówce poprzedniego sezonu w meczu z Ruchem Chorzów (1:1) strzelił niezwykle ważnego w walce o utrzymanie gola przy pomocy ręki, czego nie zauważył sędzia. Rozpętała się burza, skruszony napastnik nie musiał się nawet przyznawać do boiskowego oszustwa, bo doskonale wykazały je powtórki telewizyjne. Co z tego, że piłkarz zrozumiał, że zrobił źle, a arbiter przyznał się do rażącego przeoczenia. Gola, który dla Ruchu był niczym gwóźdź do trumny, już nie można było anulować, a Arka dzięki remisowi niepomiernie zwiększyła swoje szanse na utrzymanie. VAR ma ustrzec wszystkich właśnie przed takimi sytuacjami, lecz w decydujących momentach sezonu nowoczesnej technologii zabraknie w kilku meczach. Trzeba optymistycznie zakładać, że na „osieroconych” stadionach nie będzie kontrowersyjnych i trudnych do rozstrzygnięcia przez sędziego zdarzeń.
Poza tym na ligowych stronach o:
– problemach z wieloma urazami w Górniku Zabrze
– Szczepaniaku w Piaście
– transferze Tetteha do Dynama Moskwa
– pierwszym golu Nikolaia Brock-Madsena w Cracovii
– możliwości ściągnięcia przez Zaglębie nowego napastnika w miejsce Świerczoka
W „Prześwietleniu” Łukasza Olkowicza duży tekst o wracającym do „domu” Mateuszu Klichu. Tutaj fragment o ofertach, jakie dostawał zimą.
Od wielu lat do Klicha zaleca się Lech. W tym sezonie również słyszał o zainteresowaniu z Poznania, może i nawet pochyliłby się nad ofertą, ale w decydującym momencie zabrakło konkretów ze strony wicelidera ekstraklasy.
Były za to z AEK Ateny. Klich już nawet zaczął rozglądać się za domem do wynajęcia w stolicy Grecji, ale w końcu zatrudniono na jego pozycję Erika Morana z Leganes.
Kolejna oferta przyszła z Włoch.
– Tylko nie patrz, na którym są miejscu – prosił agent, gdy informował o propozycji z Benevento.
Klich spojrzał. Zobaczył outsidera Seria A, osobliwy stadion i grzecznie odmówił. Zaintrygowało go za to zainteresowanie z Nowego Jorku. Skończyło się na wstępnych rozmowach, ale gdyby ktoś chciał zaryzykować, to może postawić dolary przeciw orzechom, że kiedyś zagra w USA.
Kuba Radomski porozmawiał z Hugo Almeidą, zawodnikiem Hajduka Split. Między innymi o tym, jaka posucha zapanowała po zakończeniu kariery przez Pauletę na szpicy w reprezentacji Portugalii.
W ostatnich latach w portugalskiej prasie często można było przeczytać, że po Pedro Paulecie, który ostatni mecz dla kadry rozegrał w 2006 roku, brakowało wam środkowych napastników na odpowiednim poziomie. Dziennikarze zwracali uwagę na to, że Cristiano Ronaldo, Nani czy Ricardo Quaresma najlepiej czują się, atakując ze skrzydła. Te słowa uderzały też w pana.
Uważam, że dziennikarze, którzy to pisali, nie mieli pojęcia o futbolu. Wypisywali bzdury. Pamięta pan mecz Portugalii z Anglią na mistrzostwach Europy w naszym kraju? Rywale prowadzili, a wyrównującego gola dla nas strzelił Helder Postiga. Świetny napastnik, który miał trochę pecha, że nie trafił do najlepszych klubów. Albo spójrzmy na ostatnie mistrzostwa Europy. Przed finałem z Francją wiele osób myślało, że oni nas zniszczą. A kto strzelił decydującego gola? Eder. Usłyszał od trenera, gdy wchodził na boisko, że ma rozstrzygnąć o losach meczu i właśnie tak zrobił. Pisanie artykułów, o których pan mówi, to wstyd. One krzywdzą takich piłkarzy jak Postiga, Eder, jak ja i kilku innych. A teraz jest przecież Andre Silva. Ma dopiero 22 lata, a już za wielkie pieniądze trafił do Milanu. Uwielbiam go oglądać. To wielka nadzieja naszej piłki.