Nie ma chyba lepszej podstawy do oceny tego, jak zapieprza czas, niż transferowe losy czołowych niegdyś piłkarzy. Jeden jeszcze niedawno zachwycał na salonach, a teraz już tylko odcina kupony u egzotycznych bogaczy, drugiego ostatecznie położyły kontuzje i kopie gdzieś hobbystycznie, trzeci wozi się na nazwisku po średnich i słabych europejskich klubach. Być może oceniamy pochopnie, ale chyba do ostatniego wora trzeba wrzucić Florenta Maloudę, który podpisał kontrakt na pół roku w Differdange.
Tak, dobrze kojarzycie, to Luksemburg, a więc klubowo wciąż piłkarski trzeci świat, bo akurat reprezentacja robi postępy. Pewnie, Malouda z poważnej piłki zrezygnował już dawno, ostatnio bujał się w Indiach i Egipcie, ale tamte kierunki brzmiały jakoś logicznie – cieplej, za pewnie sporo większą kasę. Luksemburg przez naturalne ograniczenia takich nazwisk do siebie nie sprowadza, najgłośniejszym, dotąd, był bodaj Mustapha Hadji, kopiący tam w latach 2008-2010. No ale skoro rekord transferowy należy do Daniela da Moty, kosztującego kilkadziesiąt tysięcy euro, inaczej być nie może.
W każdym razie nie jest nawet tak, że Malouda trafia do hegemona w Luksemburgu. Differdange po fuzji Red Boys Differdange i AS Differdange w 2003 roku nie wygrał ani razu mistrzostwa. I choć w czołówce na finiszu sezonu bywa regularnie, to obecnie zajmuje ledwie 7. miejsce w 14-zespołowej lidze, co – jak się pewnie domyślacie – pucharów nie daje. A Differdange w Europie pograć lubi i mimo że zazwyczaj kończy się to na jednym dwumeczu (choć było i wyeliminowanie Utrechtu), kolejnej przygody nie chce sobie odpuścić. Piłkarz ma w tym pomóc, trenował z zespołem już od października, ale najwyraźniej nie miał sensowniejszych ofert i podpisał kontrakt tam.
Taki gość w takim miejscu… Niby ma już 37 lat, ale gdy wyobrażamy sobie, że któryś z polskich klubów ogłasza jego transfer, to racze nie widzimy narzekań wśród kibiców, bardziej wiarę, że jeszcze umie i mu się chce. No a kiedyś to umiał, że ho-ho. Wygrał Ligę Mistrzów i był wówczas w Chelsea bardzo ważną postacią, w ćwierćfinałach i półfinałach grał wszystko od deski do deski, dopiero przed ostatnim meczem turnieju wyeliminowała go kontuzja, co sztab i kibice londyńczyków przyjmowali jako wielki cios. Jest wicemistrzem świata, na turnieju w Niemczech też grał prawie wszystko, to po faulu na nim Zidane strzelał karnego w finale. Do tego ma mistrzostwo Anglii, trzy Puchary Anglii, cztery majstry z Lyonem, tamtym wielkim zespołem, który kosił konkurencję w kraju, jak chciał.
To wszystko sukcesy zespołowe, ale swoje liczby też ma porządne. 45 goli i 44 asysty w Chelsea, 32 bramki i 28 ostatnich podań w OL.
Co ciekawe, Malouda w ubiegłym roku po 80 meczach dla Francji – i z żadną perspektywą na kontynuację – postanowił zmienić nieco barwy i grał dla Gujany Francuskiej. Wszystko było fajnie, bo zaliczył dwa mecze na Pucharze Karaibów, wcześniej spotkanie towarzyskie z Barbadosem, ale problem pojawił się, gdy pobiegał 90 minut w starciu z Hondurasem w Złotym Pucharze. Na boisku było 0:0, ale wynik zweryfikowano na 3:0 dla Hondurasu. Owszem, Gujana jest zamorskim departamentem Francji i taka roszada była wcześniej dozwolona, ale związek zmienił zasady i to kosztowało zespół Maloudy cenny punkt.
Czyli zbierając to do kupy, końcówkę kariery ma Malouda taką sobie, rozmienił się nieco na drobne, wplątał w głupią sytuację z kadrą. Angaż w Differdange jest więc paradoksalnie szansą – jeśli zaprowadzi swój klub do pucharów, może uzna, że ma swoje małe ukoronowanie kariery i nie ma sensu brnąć dalej.