Doprawdy różne wynalazki zagraniczne przewijały się w ostatnich latach przez Piasta Gliwice. Pamiętacie Rabiolę – portugalskiego napastnika, który nie trafiłby nawet we wrota od stodoły? Albo Tunezyjczyka Amine Hadja Saida, klienta kolegi Angela Pereza Garcii, który – cóż za zaskoczenie! – okazał się kompletnym ogórkiem? Gdzieś pośród tego zaciągu trafił się jednak Piastowi Hebert. Potężny brazylijski obrońca, który spędził na Śląsku ładny kawałek kariery i który jako jeden z nielicznych nie odchodzi z Gliwic niezauważony.
Odchodzi, zmieniając kompletnie krąg kulturowy. Zmieniając nie tylko kraj, ale i kontynent, udając się do Japonii, by grać dla drugoligowca JEF Chiba Ichihara Chiba.
この度、エベルト選手が、ピアスト グリヴィツェ(ポーランド)より完全移籍にてジェフユナイテッド市原・千葉に加入することが決まりましたので、お知らせいたします。https://t.co/2VYDAnNu8t#jefunited #ジェフ千葉 #エベルト #Hebert
— ジェフユナイテッド市原・千葉(公式) (@jef_united) 13 stycznia 2018
Nie do końca wiadomo, czy to prezentacja nowego gracza czy zaproszenie na sajgonki, ale jest #Hebert, więc chyba mimo wszystko to pierwsze.
Jakie to były cztery lata Heberta w Polsce? Gdy przychodził do jedenastej drużyny ekstraklasy, nie mógł się pewnie spodziewać, że będzie mu w tym czasie dane zaznać walki do mistrzostwo aż do ostatniej kolejki, zakończonej finalnie na drugim stopniu podium. Że będzie uczestniczył w najbardziej udanej kampanii w dotychczasowej historii gliwickiego klubu. Że przeżyje przygodę – choć oczywiście kompletnie nieudaną, ale jednak – w europejskich pucharach.
Co jednak najważniejsze, w każdym z tych historycznych sukcesów Piasta miał swój wkład. Nie był rezerwowym wchodzącym z ławki na końcówki, nie był statystą z trybun, pobierającym wyłącznie wynagrodzenie za kolejny miesiąc na kontrakcie. Od momentu, w którym odważnie i zdecydowanie postawił na niego Angel Perez Garcia, grał zawsze, gdy tylko był zdrowy i nie musiał wisieć za kartki. Znamienne, że w tamtym wicemistrzowskim sezonie Piast przegrał oba mecze, w których akurat Heberta zabrakło – z Ruchem w Chorzowie (0:2) i Górnikiem w Zabrzu (2:5). Do mistrzostwa brakło czterech punktów…
Nie zrozumcie nas źle, daleko nam do peanów na cześć Heberta, któremu zdarzały się oczywiście błędy, obcinki, niezrozumiałe decyzje lub niezdarne wykonania. Ale w zalewie syfu, jaki rok po roku spływa do naszej ligi, ten gość miał w sobie coś z niezłego piłkarza, który pozostawił po sobie coś więcej niż parę cyferek w raportach księgowych i kopię świadectwa pracy. A do tego sprawiał wrażenie niesamowicie sympatycznego, uśmiechniętego gościa. Co szczególnie dziwne, biorąc pod uwagę jego dość tragiczną historię – psychicznie chorego ojca, który groził mu śmiercią, matkę, która nie radząc sobie z problemami wpadła w alkoholizm. W wywiadzie dla Jarosława Kolińskiego z “Przeglądu Sportowego” otworzył się tak mocno, że trudno było od tej pory mu nie dopingować.
– Nie życzę innym ludziom, by zobaczyli to, co ja w życiu widziałem. Pod moim domem na ulicy nie raz i nie dwa leżały trupy, co chwila dochodziło do jakichś porachunków. Wielokrotnie słyszałem strzały na ulicy, trwające przez wiele godzin. A ja w tym czasie siedziałem w domu, modląc się, by do nas do domu nikt się nie włamał lub żebym po otwarciu drzwi nie zobaczył jakiegoś trupa. Bardzo się bałem. W wyniku zabójstw straciłem wielu przyjaciół. Jestem szczęściarzem, że miałem piłkę – opowiadał w PS.
Na tyle, na ile dał się nam poznać od momentu, kiedy zamienił rezerwy Bragi na Piasta, możemy o nim powiedzieć, że poza tym, że to solidny obrońca, to także waleczny, ale i niezwykle honorowy facet.
Coś nam więc podpowiada, że z takim zestawem cech w kraju samurajów szybko się do niego przekonają.
fot. FotoPyK