Reklama

Jeśli jesteś najszybszy, styl jazdy rywali za twoimi plecami nie ma znaczenia

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

11 stycznia 2018, 10:39 • 10 min czytania 12 komentarzy

W 83. Plebiscycie PS na najlepszego sportowca Polski zajął wysokie, szóste miejsce. Spotkaliśmy się z nim tuż przed całą imprezą, na którą przyjechał do Warszawy w sobotę po południu, dlatego nasza rozmowa nie była niestety tak długa, jakbyśmy chcieli – trwała 35 minut. Mimo to spróbowaliśmy wycisnąć z niego jak najwięcej ciekawych informacji. Co łączy żużlowców z gladiatorami? Kogo nie odwiedził w szpitalu, bo zabrakło mu odwagi? W jakich sytuacjach dwukrotnie otarł się o śmierć? Dlaczego Laska z „Chłopaki nie płaczą” byłby z niego zadowolony? W jakiej dyscyplinie ustanowił rekord, który przetrwał w gimnazjum 10 lat? Skąd się wzięła fascynacja muzyką klasyczną? Jakie dowcipy robią sobie żużlowcy w parku maszyn? Kto z jego bliskich tańczył moonwalk? Zapraszamy do lektury rozmowy z wicemistrzem świata, Patrykiem Dudkiem.

Jeśli jesteś najszybszy, styl jazdy rywali za twoimi plecami nie ma znaczenia

Czy żużlowiec musi być ryzykantem, żeby dobrze jeździć?

Odpowiem tak: nasz sport to nie są szachy. Każda pomyłka na żużlu grozi śmiercią, wszyscy, którzy startują, są świadomi, że mogą kiedyś nie wrócić z toru do domu. Jesteśmy trochę jak gladiatorzy, którzy wychodzili na arenę i walczyli na maksa. Jeden dobry ruch i taki wojownik mógł ponieść całą publikę. Jeden zły i było po nim.

Piłkarz ręczny Artur Siódmiak powiedział mi kiedyś, że jesteście najodważniejszymi sportowcami, jakich zna.

Uważam, że przedstawiciele każdej dyscypliny ryzykują zdrowiem. Przecież jak jesteś piłkarzem to ktoś może cię brutalnie sfaulować i złamać nogę. Natomiast na pewno nasz sport jest o tyle specyficzny, że jeździmy bez hamulców i biegów, to automatycznie otwiera oczy ludziom i robi na nich wrażenie. 

Reklama

Jedną z najsmutniejszych żużlowych historii ostatnich lat jest wypadek Darcy’ego Warda. Znakomity Australijczyk jest po nim sparaliżowany. Ty brałeś udział w wyścigu, w którym doszło do tragedii. Ta sytuacja musiała na tobie zrobić wrażenie.

To prawda, chociaż czułbym się gorzej, gdybym to ja był gościem, który w niego wjechał. Po samym wypadku nie byłem w szoku, bo nikt z nas w sumie nie wiedział co dokładnie się stało, na ile poważny jest to uraz. Lekarze nie mogą o tym mówić bezpośrednio po danym biegu, więc o stanie Darcy’ego dowiedzieliśmy się dopiero kilka godzin później. I wtedy faktycznie zrobiło mi się smutno.

Chciałeś odwiedzić Australijczyka po tej tragedii, ale jak sam przyznajesz zabrakło ci odwagi, żeby wejść do sali, w której leżał.

Miałem wtedy nogi jak z waty. Myślałem o tym, że nie wiem, co mu powiedzieć. No bo w sumie co mądrego można przekazać komuś, kto jest w tak ciężkim stanie? Przecież nie zagadnę go „Siema, co tam?”. Cokolwiek nie powiesz, zabrzmi głupio. Wiem też, jak czuje się człowiek na mocnych lekach przeciwbólowych, taki ktoś nie do końca kontaktuje, więc nie sądzę, że Ward zapamiętałby tę wizytę. Ja byłem wtedy w szpitalu, ale po prostu nie dałem rady przekroczyć progu pokoju.

Darcy otarł się wtedy o śmierci, tobie też to się zdarzyło, i to dwukrotnie.

Reklama

Pierwszy groźny wypadek zaliczyłem, gdy miałem 17 lat. Jechałem na czele biegu i akurat spadł mi łańcuch. Przewróciłem się i w tym momencie najechał na mnie kolega. Po jakimś czasie miałem problem z łydką, bardzo mnie bolała, nie mogłem chodzić. Pewnej nocy dostałem takiego ataku bólu, że trzeba było pojechać do szpitala. Usłyszałem tam, że mam zakrzepicę, na którą zmarła Kamila Skolimowska, zresztą w tym samym roku, w którym cała sytuacja miała miejsce. Potem doznałem ataku, w trakcie którego się dusiłem. Dziwne uczucie, klatka piersiowa mi się zapadała, na szczęście udało mi się zwymiotować, co pewnie uratowało mi życie.

Druga sytuacja miała miejsce w Gorzowie Wielkopolskim. Upadłem podczas biegu, potem delikatnie bolały mnie żebra. Okazało się, że moja wątroba jest zalana krwią na odcinku kilkunastu centymetrów. Sytuacja była krytyczna, ale udało mi się z niej wyjść, więc ciągle mogę napić się drinka (śmiech).

Jak po takich traumach wrócić do ścigania?

Szczerze to nie mam z tym problemu. Uważam, że dobrzy sportowcy są w stanie się odciąć od przeszłości i robić swoje. Ja uwielbiam rywalizować pod presją, piętnaste biegi należą do moich ulubionych.

Miałeś kiedyś do kogoś pretensje, że jechał za ostro?

Zdarzyło mi się to chyba tylko raz, za juniora we Wrocławiu, w dodatku gdzieś w internecie jest zdjęcie z tego wydarzenia. Jakiś gość zajechał mi drogę, wywróciłem się, ale lecąc w powietrzu zdążyłem mu pokazać fucka (śmiech). Poza tym przypadkiem nie miałem pretensji do innych żużlowców, głównie dlatego, że przeważnie staram się jechać z przodu, jako ten pierwszy. Jeśli jesteś najszybszy, styl jazdy rywali za twoimi plecami nie ma większego znaczenia.

Spotkałem się z opinią, że wyginasz się na motocyklu niczym gimnastyk artystyczny.

Mam taki styl jazdy, bo uznałem, że warto się czymś w życiu wyróżniać. Na świecie mało jest osób, które są jakieś, mają własny znak rozpoznawczy. Ja go wykreowałem, chociaż im jestem starszy, tym bardziej widzę, że mój sposób jazdy jest fajny pod zdjęcia, ale nie zawsze korzystny jeśli chodzi o szybkość. Staram się więc ograniczać to wyginanie, jednak na pewno go nie zaprzestanę. Trzeba robić show, żeby zachęcić ludzi do przychodzenia na stadiony!

W uzyskaniu gibkości na motocyklu pomogło ci trenowanie breakdancu?

Nie tylko. Jako młody chłopak uprawiałem kilka dyscyplin, to pozwoliło mi się rozwinąć. A jeśli chodzi o break – ćwiczyłem ten taniec bodajże jako 14 latek. Coś tam umiałem – kręciłem bary, stawałem na rękach, fajnie to wspominam. Chciałem to jakoś wkręcić w żużel, ale okazało się, że nie jest to takie proste.

Jako dzieciak byłeś też niezłym skoczkiem w dal.

To prawda, ale ostatnio dowiedziałem się, że ktoś pobił mój rekord gimnazjum, który przetrwał 10 lat. Skoczyłem 5.75, uważam, że to nie lada wyczyn jak na młodego chłopaka.

Myślałeś wtedy, żeby uprawiać inny sport niż żużel?

Tak. Moi kumple – Bartek Zmarzlik, bracia Pawliccy czy Maciej Janowski – zaczęli przygodę z motocyklami w wieku 11-12 lat, czyli bardzo szybko. Ja rozpocząłem treningi, gdy miałem 15. Przez wakacje nauczyłem się jeździć, jako szesnastolatek zdałem licencję i tak zaczęła się moja kariera. Może gdybym zaczął tak wcześnie, jak oni, lepiej panowałbym nad motocyklem? Czuję, że w tym elemencie mam braki, ale generalnie cały czas się uczę. Najważniejsze, że odpowiedziałem sobie na pytanie „co chcesz w życiu robić?’ i zacząłem to robić, Laska z filmu „Chłopaki nie płaczą” byłby ze mnie zadowolony!

26169574_1571288159574294_7226089695773511304_n

Miałeś o tyle łatwiejsze wejście w żużel, że twój tata również uprawiał ten sport.

To prawda z drugiej strony powiedział mi jasno, że jeśli w ciągu dwóch lat nie zrobię dużego progresu, to wycofujemy się z toru, ponieważ jest to dla nas za drogi sport. Nie czułem wtedy presji, po prostu uznałem, że stawia przede mną zadanie, które muszę wykonać. Udało się.

Często podkreślasz, że jesteś odporny na stres. Czułeś go podczas ostatniego Grand Prix w Australii, gdzie przyklepałeś tytuł wicemistrza świata?

Tak, ale tylko wtedy, gdy trzeba było udzielać wywiadów po angielsku. Świadomość, że jestem live i muszę mówić w obcym języku była dla mnie dosyć denerwująca. A co do presji sportowej? Nie miałem jej, serio. Nie zrobiłem też niczego szalonego, by oblać swój sukces. Najbardziej zwariowana po wszystkim była podróż samolotem, która trwała 21 godzin.

Przeważnie jednak wolisz podróżować busem.

Między marcem a październikiem robimy nim mniej więcej 40 000 km, a więc teoretycznie okrążamy Ziemię. Lubię tę formę podróży, bo w busie dobrze mi się odpoczywa. Łóżka są zainstalowane nad motocyklami, nie mam problemu z tym, żeby przespać w takim miejscu całą noc. A moje tempo startów faktycznie jest czasem szalone. Miałem taki miesiąc, w którym zaliczyłem dziewiętnaście występów! Pod koniec tego maratonu nie czułem jednak wielkiego zniechęcenia. Mały kryzys tak, ale generalnie to ja mam olbrzymi głód wygrania każdego biegu, w którym startuje, bez względy na rangę zawodów.

Słyszałem, że jako młody chłopak najlepsze starty zaliczałeś tuż po imprezach.

Cholera, gdy czytałem Weszło zawsze podobało mi się to, jak dobrze jesteście przygotowani do wywiadów. Bałem się, że i ty wyciągniesz jakąś historię z głębokiej przeszłości i proszę, zrobiłeś to.

To było tak: pierwsze mistrzostwo Polski juniorów i finał Brązowego Kasku wygrywałem tuż po imprezie nad jeziorem. Wyglądało to tak, że rodzice przyjeżdżali po mnie po drodze do Leszna, ja zajmowałem pierwsze miejsca w tych turniejach, a potem wracałem do znajomych nad wodę, żeby dalej balować, tym razem świętować swoje sukcesy.

22853107_1504461082923669_5722168222507260233_n

Czy w parku maszyn robicie sobie takie dowcipy, jak piłkarze w szatni?

Zdarza się, chociaż o najbardziej hardcorowym naprawdę nie mogę ci powiedzieć, sorry. Za to przypominam sobie inny żart, czasem powtarzany w naszych kręgach. Gdy jeden z zawodników szedł do łazienki, inny… brał gaśnicę, po czym atakował go strumieniem piany przez te okrągłe dziurki, które są na dole drzwi w WC.

Szefową Teamu Dudek jest twoja mama?

Od stron medialnej – tak. Zgarnia na klatę wszystkie negatywne komentarze, osłania mnie przed hejtem. Kiedyś ówczesny prezes Falubazu Robert Dowhan zażartował publicznie, że mama twardo negocjowała każdą złotówkę kontraktu dla mnie. Ludzie wzięli to na poważnie i bywali dla niej nieprzyjemni w internecie, od tego zaczęły się negatywne opinie pod jej adresem, oczywiście całkowicie niezasłużone. Prawda jest taka, że kwestie finansowe zawsze negocjuję wraz z tatą. Niektórzy żużlowcy mają menedżerów tak jak piłkarze, ale akurat ja nie należę do tego grona.

Mama bywa też twoim kierowcą.

Jest szykowana na czarną godzinę, kiedy nie ma mnie kto zawieźć. Potrafi wcisnąć gaz na przykład na niemieckiej autostradzie i dowieźć mnie z jednych zawodów na drugie na czas.

Jak już wspominaliśmy, twój tata Sławomir również był żużlowcem. W internecie można znaleźć filmik, na którym po zawodach… tańczy moonwalk, niczym Michael Jackson.

Za młodu był niezłym wariatem! Włosy w stylu czeskiego piłkarza, papieros w ustach i ten taniec, ciekawie to razem wygląda, fajnie, że zachowało się na Youtube. Teraz urósł mu brzuch, więc się trochę uspokoił, pewnie dlatego, że zmniejszył mu się zakres ruchu. A tak serio – nadal jet bardzo pozytywną osobą. Oczywiście zdarza nam się kłócić, głównie o to, jak jechałem albo o ustawienie sprzętu. Ale mamy też taką zasadę: co dzieje się w parku maszyn, to w nim zostaje. Nawet jeśli tam rzucimy do siebie jakimś ostrzejszym tekstem, to po zawodach od razu o tym zapominamy.

20993044_1447454925290952_816195784327280806_n

Kiedy o tobie czytałem przed naszym spotkaniem, zaskoczyło mnie, że twoja dziewczyna jest skrzypaczką. Jak żyje się z artystką?

Super, chociaż oczywiście nie widzimy się tak często, jakbyśmy chcieli. Jak już mówiłem – mam sporo wyjazdów, z kolei Kasia grywa często w weekendy koncerty. Poza tym mieszka w Poznaniu. Stracony czas staramy się nadrabiać w wakacje.

Jak się poznaliście?

Kojarzyliśmy się z Zielonej Góry z widzenia, mieliśmy wspólnych znajomych, więc przez nich. Kasia wcześniej wiedziała, że jestem żużlowcem, ale nie interesowała się szczególnie tym sportem. Teraz poczyniła postępy, poznaje już poszczególnych zawodników, zdarza jej się pojechać ze mną na zawody, więc jest nieźle. Jesteśmy razem już piąty rok, czujemy się szczęśliwi.

Wasza miłość bywa wystawiona na próbę, gdy Kasia godzinami ćwiczy, a ty musisz tego słuchać?

Nie, bo ja bardzo lubię dźwięk skrzypiec. I w ogóle jakoś tak spodobała mi się muzyka klasyczna. Niedawno poprosiłem ją, by zagrała z kolegą na imprezie dla sponsorów, wyszło naprawdę fajnie, w repertuarze znalazły się naprawdę różne kawałki, m.in. rockowe.

Jeszcze przed tą imprezą spotkała cię bardzo miła niespodzianka ze strony fanów z Zielonej Góry.

Po zdobyciu wicemistrzostwa świata około setka kibiców czekała na mnie do późna w nocy na mrozie na stadionie Falubazu. Naprawdę to szanuję, kiedy wyszedłem z limuzyny, to już po chwili czułem się przemarznięty na maksa, a oni stali tam dobrych kilkadziesiąt minut. Nie płakałem ze wzruszenia, ale na pewno serce mocniej mi zabiło. Fajnie, że jestem ważny dla zielonogórskich fanów, w kolejnym sezonie postaram się odwdzięczyć im za to zaufanie jeszcze lepszą jazdą.

ROZMAWIAŁ KAMIL GAPIŃSKI

Fot. Facebook Patryka Dudka, Falubaz Zielona Góra

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

12 komentarzy

Loading...