Reklama

Weszło na stopa #18 – o tym, jak kopnąłem w tyłek Rafała Sonika

redakcja

Autor:redakcja

10 stycznia 2018, 19:58 • 6 min czytania 6 komentarzy

Na starcie w Limie pojawiłem się lekko spóźniony. Korki w tym mieście naprawdę potrafią dać popalić, a na moje nieszczęście ostatnie nocki przed rajdem spałem maksymalnie po pięć godzin. Nienajlepszy początek, zważywszy na to, że stanąłem na starcie najtrudniejszego rajdu świata, który w dodatku mam przejechać autostopem. „Kurwa!” – zacząłem dzień jak na Polaka przystało gdy po pięciu godzinach snu znów zadzwonił ten pieprzony budzik.

Weszło na stopa #18 – o tym, jak kopnąłem w tyłek Rafała Sonika

Po dojechaniu dwoma autobusami na miejsce okazało się, że nie miałem szczęścia, bo główny faworyt mojego rajdu – Rafał Sonik wystartował jako jeden z pierwszych i już chwilę po ósmej rano był na trasie. Ustawiłem się trzysta metrów za rampą, na którą wjeżdżali zawodnicy i gdzie kończyła się barierka. Wybór miejsca okazał się perfekcyjny. Bez ochrony, bez bramek i blisko do zawodników. Szybko też wtopiłem się w atmosferę panującą wśród miejscowych i z wyciągniętą polską flagą oczekiwałem na naszych zawodników. Tych zbyt wielu w tegorocznym Dakarze nie startuje. Dwóch quadowców, czterech motocyklistów i Kuba Przygoński w swoim Mini w kategorii aut samochodowych. Machnąłem im jednak flagą przed oczami, krzyknąłem „Polska!” tak, by ich wesprzeć i pokazać, że Polacy jadą razem z nimi. Momentami jednak zachowywałem się jak typowy szajbus… No cóż, czasami atmosfera udziela mi się aż za bardzo i latam z flagą jak psychol. Ale Kubie Przygońskiemu chyba się spodobało:

Ze startu ruszyłem na wylotówkę. Metro, potem sześć kilometrów z buta w pełnym słońcu do bramek autostradowych i jeszcze dwie i pół godziny łapania stopa. Klasyczny dzień autostopowicza w Ameryce Łacińskiej. Autostopowicza, nie autostopowiczki, bo kobiecie auto zatrzyma się prawdopodobnie już po kwadransie. To nikogo jednak nie powinno dziwić. W końcu jednak coś się zatrzyma. Mi udało się nawet dotrzeć do celu jednym samochodem.

– Hola Amigo. Czy tutaj jest miasteczko dakarowskie? – zapytałem się faceta siedzącego przy busie. W oddali ewidentnie wyłaniało się coś na rodzaj karawany busów, aut, ciężarówek i namiotów, dlatego też zdecydowałem się wysiąść z auta w tym właśnie miejscu. Trafiłem idealnie. Mężczyzna po krótkiej rozmowie okazał się być mechanikiem argentyńskiego zawodnika, którego nazwiska teraz już i tak nie pamiętam.
– A nie chciałbyś wejść do środka? – spytał się mnie po chwili rozmowy.
– Jasne, ale nie mam upoważnienia.
– Ale my mamy – po czym wręczył mi opaskę pozwalającą wejść w sam środek karawany.

Reklama

Wszedłem niedowierzając w to co widzę i gdzie jestem. Już na samym początku trafiłem w okolice teamu Peugeota, wspieranego przez Red Bulla. Cztery bestie ustawione obok siebie robiły wrażenie: Peterhansel, Despres, Sainz i Loeb – czytałem nazwiska zawodników, którzy prowadzą francuskie auta. Dobrze, ale co teraz? Gdzie mogę pójść i gdzie rozbić namiot?

Padło na team Sonika. Gdy znalazłem z daleka ciężarówkę z wizerunkiem Rafała podszedłem nieśmiało, kilka osób siedziało pod namiotem, byli ewidentnie rozbawieni.

– Hej, dawaj do nas – rzuciła w pewnym momencie naprawdę zgrabna brunetka.
Moja pewność siebie troszkę się skurczyła… Nie wiem, czy w obliczu jej urody czy tego, że właśnie ładowałem się do teamu mistrza Rajdu Dakar z 2015 roku.
– Nazywam się Mateusz i…
– Ooo, chłopie! Miło Cię widzieć. Jak się tu znalazłeś? – przerwał mi pewien facet.

26732338_1651932341534231_1621645497_o

To Maciej, Maciej Berdysz – polski motocyklista startujący bez serwisu, o którym pisałem wam w poprzednim artykule i którego miałem okazję poznać już wcześniej. Dalej poszło już z górki. Ekipa przyjęła takiego wyrzutka jak ja bez szemrania i zaprosiła mnie do swojego grona. Było już grubo po 20, gdy rozbijałem namiot, a sam Sonik dawno już leżał w kamperze. – Dzisiaj jest wyjątkowy dzień, etap krótki a jutro nie zmieniamy miejsca, co na Dakarze jest naprawdę rzadkością – cieszyli się członkowie teamu Rafała.

Ekipie spodobała się historia autostopowicza jeżdżącego po świecie i rozdającego dzieciom piłki, dlatego szybko znalazłem się w centrum uwagi. W całej tej karawanie byłem dla nich czymś innym, nowym – odskocznią od tego, o czym rozmawia się niemalże na okrągło w trakcie rajdu. Około północy wstał Rafał Sonik. Facet zgłodniał i postanowił coś przekąsić.

Reklama

– Dobry wieczór – przywitał się ze mną podając rękę.
Dobry wieczór panie Rafale, pewnie mnie pan nie kojarzy, ale mieliśmy okazję się już spotkać na wywiad. Mateusz, autostopowicz, który rozdaje piłki dzieciom.
– Rzeczywiście, czyli dotarłeś jednak na Dakar!
– Nie było innej opcji. Tak jak mówiłem panu na pożegnanie – „do zobaczenia w Peru”…
– No to opowiadaj jak ci ta podróż minęła i ile piłek rozdałeś?

Rafał wyjeżdżał na trasę dopiero po 9 rano. Można było się więc wyspać nim słońce na pustyni wywali wszystkich z namiotów. Po godzinie szóstej zameldowałem się przy bramie wyjazdowej, by zerknąć, jak wyjeżdżają pierwsi kierowcy samochodów.

Proszę mi pokazać opaskę na dzisiaj – usłyszałem po chwili faceta z ochrony.
– Kurwa – pomyślałem – Wie pan… mam przy sobie jedynie na wczoraj.
– Proszę wyjść zatem na zewnątrz. Nie może pan tu przebywać.

Słońce dopiero nieśmiało pojawiało się na horyzoncie, a już grzało jak najcieplejszego dnia latem na Mazurach. Jak mnie wywalą to zostanę bez namiotu, bez plecaka, a bez opaski nie wejdę ponownie – wizualizowałem sobie przyszłość.

– Dopiero co wstałem, nie zdążyłem jeszcze założyć – rzuciłem ochoczo w stronę ochroniarza… I co? Przeszło! Facet odpuścił, a ja zostałem w miasteczku! Yeeeeah!

– Macie dzisiaj ogarnąć biwak, posprzątać i uporządkować wszystko – powiedział Rafał tuż przed tym jak wsiadł na Quada. – Dobra, to jeszcze tylko kopniaki w dupę na szczęście i jadę.

Ustawiłem się w kolejce i z wielką radością sprzedałem kopniaka Sonikowi. Nie pomogło – przyjechał za swoim największym rywalem, Ignacio Casale oraz za kilkoma innymi zawodnikami. Gdy zsiadł z Quada o dziwo był jednak spokojny.

– Z takim quadem to ja daleko nie zajadę.
– Dlaczego? – spytała żona, Karolina.
– Na prostej Kariakin i jeszcze paru innych odjeżdżali mi jak dzieciakowi. Jadę maksymalnie, ile się da, ale nie ma mocy.

Słówko jeszcze na temat czasu, który spędziłem w oczekiwaniu na Rafała Sonika i Kamila Wiśniewskiego, czyli drugiego quadowca w polskim zespole. Większość godzin upłynęła na sprawdzaniu czasów naszych quadowców na poszczególnych waitpointach oraz na… zarabianiu pieniędzy – tak to roboczo nazwijmy. W trakcie długiej rozmowy z papą Wiśniewskim – ojcem Kamila, senior rodu wyciągnął z kieszeni zawinięte 40 dolarów i rzucił w moją stroną: – Masz synu. Niech ci służą, bo przed tobą długa droga.

Do końca dnia kręciłem się to tu, to tam. Kompletnie bez celu. Błądziłem, trzy razy w prawo, dwa razy w lewo. Obserwowałem motory, zerkałem dyskretnie na większe ogrodzone teamy jak Redbull, Toyota, KTM, Mini czy rosyjski Kamaz, którzy rządzi w kategorii ciężarówek, aż przed oczami pojawił mi się facet, którego ewidentnie skądś znałem. Chwila zastanowienia… O żesz ty! To Andre Villas-Boas! Ale z foty z byłym trenerem Chelsea nici – telefon ładował się, kurwa, w kamperze…

W momencie, gdy czytacie ten tekst, Villas-Boas zaliczył już poważnego dzwona i rajdu nie ukończył. Dakar nie bez kozery nazywany jest najtrudniejszym rajdem świata. Ukończyć go to nie taka łatwa sztuka. Ja póki co jadę i mam się nadspodziewanie dobrze. Przede mną jednak dopiero najtrudniejsze. Mrozy w Boliwii, piekielne upały w Argentynie i po prostu kilometry. Tych będzie trzeba nastukać naprawdę sporo. Autostopem.

Na kolejny artykuł zapraszam najprawdopodobniej w weekend. Taką przynajmniej mam nadzieję, Dakar jednak ma co do mnie swoje plany. Czas pokaże na ile zgrają się one z moimi.

Z Peru, Mateusz Koszela
Autostopem w świat sportu!

Najnowsze

Komentarze

6 komentarzy

Loading...