Jeśli kot ma dziewięć żyć, to GKS Katowice musi zamawiać je hurtowo, bo co chwilę słychać z tamtych okolic hasło „ekstraklasa albo śmierć”, natomiast z awansu do elity nigdy nic nie wychodzi. Tym razem w promocji miał pomóc Piotr Mandrysz, ale już wiemy, że nie pomoże, został dzisiaj zwolniony.
A wydawało się, że szkoleniowiec będzie do tej roboty idealny. Na najwyższy poziom wprowadził Piasta, Bruk-Bet i Radomsko, piętro niżej zaprosił Pogoń i GKS Tychy. – Awans się robi, a nie o nim mówi. Taką mam dewizę i dlatego pięć razy dokonałem tej sztuki – sam mówił o sobie na łamach Przeglądu Sportowego. W Katowicach nie dopisze jednak szóstej udanej próby, choć trzeba powiedzieć, że jego zwolnienie jest w sumie jakimś zaskoczeniem. Owszem, GKS zajmuje dopiero siódme miejsce w ligowej tabeli, natomiast wszyscy znamy realia pierwszej ligi. Tabela jest tam płaska jak stół i kilka dobrych wyników może wrzucić cię na górę, natomiast kilka słabych kosztuje zwiedzanie dolnych rejonów. A GKS nie grał ostatnio źle – ostatnio, czyli w listopadzie, bo na zapleczu mają nieprzyzwoicie długie ferie. Trzy zwycięstwa w czterech meczach, do tego remis z Pogonią w Siedlcach.
Naprawdę bywało gorzej. Na przykład we wrześniu GKS dostał w trąbę trzy razy z rzędu, podobnie sprawy się miały przy początku sezonu, katowiczanie wygrali przecież pierwszy raz dopiero w czwartej kolejce. Nie trzeba więc być specjalnie domyślnym, by stwierdzić, że o zwolnieniu decydowały też sprawy pozasportowe, jak podejście do transferów. Oczywiście z drugiej strony, gdyby Mandrysz patrzył na resztę ligi z góry, to nikt by go nie ruszył, ale skoro ugrzązł na razie w środku tabeli, nie miał na tyle silnego mandatu, by rozdawać karty.
Nie Mandrysz pierwszy, pewnie nie ostatni, w ostatnich latach w Katowicach nie dawali rady tacy szkoleniowcy jak Brzęczek czy Moskal. Choć trzeba przyznać, że Mandrysz znalazł się na drobnym zakręcie – z różnych powodów nie wychodziły mu w końcu obie ostatnie przygody, czyli Sosnowiec i właśnie Katowice.
Fot. FotoPyk