Nie chcemy lekceważyć Realu w walce o wygranie La Liga, ale z każdą kolejką wierzymy w ten zespół coraz mniej. Mamy styczeń, a mistrzostwo stało się równie prawdopodobne, co spadek do drugiej ligi. Królewscy uprawiają tumiwisizm i sprawiają wrażenie ludzi spełnionych, którzy w swoim zawodzie nie odnajdują już sensu. A przynajmniej nie na krajowym podwórku, bo tym razem punkty urwała im Celta.
To, jakie głupoty Zidane wygłasza na konferencjach to jedno, ale najgorsze jest to, jakich wyborów podejmuje. Wydaje się, że naprawdę nie zauważa problemów w swojej drużynie w obecnym sezonie. Stawia ciągle na tych samych zawodników, o nowych się nie stara, a wręcz publicznie mówi, że nie chce o nich słyszeć i mamy tego efekty. Dziś znów wybrał standardowy skład, z wyjątkiem Bale’a, bo jego po serii kontuzji trudno nazywać podstawowym piłkarzem. I może w tym tkwi sęk.
Walijczyk był dziś najlepszym zawodnikiem, jednak nie na murawie, a jedynie w swoim zespole, co już wskazuje, że rywale błysnęli na tle Realu. Otóż Celta na początku myślała tylko w kategoriach: skasować – oddalić zagrożenie, ale kiedy była ku temu sposobność – starała się zrobić coś więcej. I jej to wyszło, gdy piłkę stracił Cristiano, a kontrę po podaniu Aspasa wykończył Daniel Wass. I to jeszcze jak! Popisał się lobikiem, który wpadł idealnie za kołnierz Keylora Navasa. Wcinka godna oklasków, a nie była jego jedyną w tym meczu, ale nie uprzedzajmy faktów.
Rozwścieczony Real szybko 0:1 zamienił na prowadzenie, a to za sprawą Garetha Bale’a, który do zaimponowania nam potrzebował zaledwie wytrwać na boisku bez odniesienia urazu. To też się udało, ale przede wszystkim Walijczyk wykończył dwa świetne podania – najpierw od Toniego Kroosa po brawurowym rajdzie Niemca, potem od Isco. Wyrobił się uczynić to w dwie minuty, niewiele później piłkarze zeszli do szatni. Ale słowem określającym taktykę Realu był „minimalizm”.
A gra przez całą drugą połowę – szczyt bezczelności względem kibica. Schowanie się do strefy komfortu, czyli spokojne klepanie piłki, od czasu do czasu akcja dochodząca do pola karnego Celty, ale generalnie bez wyskoków. A Celta zwiększyła intensywność i gdy po podaniu Jonny’ego z piłką w polu karnym znalazł się Aspas, został powalony przez Navasa. Bezdyskusyjny karny, ale bramkarz Realu szybko naprawił swój błąd i obronił strzał Aspasa z „wapna”. Był to pierwszy nietrafiony karny w La Liga przez Hiszpana w całej karierze, dotychczas wykorzystywał wszystkie 11.
Trzeba było atakować dalej, a z wprowadzonym Lobotką stało się to łatwiejsze. On odegrał kluczową rolę rozprowadzając piłkę przed golem na 2:2. Za to jeszcze lepszą robotę wykonał Wass, znów popisując się wcinką, tym razem wprost na czubek głowy Maxiego Gomeza. A ten rozochocony zdobyciem bramki na 2:2 z Barcą, to samo zrobił z Realem. I nie pomogły ani wrzutki Marcelo – bo marne, ani kopyto w nodze Cristiano Ronaldo – bo dziś jakby zardzewiało, ani też wolej Lucasa Vazqueza, który podanie od Casemiro przyjął prawidłowo, ale nic dobrego w tej akcji już nie zrobił.
O mistrzostwie można już zapomnieć, na dobre. Różnica względem strefy spadkowej wynosi 17 punktów, do Barcelony brakuje natomiast 16. Ligę, a przynajmniej cel triumfu w niej, można odpuścić. Teraz byleby przygotować coś z niczego na dwumecz z PSG w lutym. Gdyby trener Realu nie nazywał się Zidane, najpewniej tego zadania podjąłby się już ktoś inny.