Prawie wszyscy lubimy seriale i narzekamy, kiedy ich dany sezon się kończy, ale są wśród nich także opery mydlane, których koniec zawsze przyjmujemy z ulgą. Wielu kibiców na pewno zdążyła już zmęczyć historia dotycząca przejścia Coutinho z Liverpoolu do Barcelony i dzisiejsza oficjalna informacja o transferze Brazylijczyka kończy spektakl, który momentami robił się już naprawdę żenujący.
Weźmy choćby tę historię z reklamą na stronie Nike o magiku, który rozświetli Barcelonę. O rzekomym procesie, jaki Liverpool chce wytoczyć marce. O tych wszystkich letnich i zimowych, bardziej lub mniej odczuwalnych sygnałach, weźmy wszystkie wywiady osób „będących blisko klubu”. Dziś wreszcie oficjalny koniec dywagacji, fanpage i konta twitterowe Barcelony zarzuciły setką powitalnych wpisów – Liverpool może żegnać się ze swoją gwiazdą, Barcelona może zacierać ręce na kolejny wielki transfer po ściągnięciu do siebie pół roku temu Ousmane Dembele.
Onda Cero, hiszpańskie radio, donosi, iż Coutinho podpisze z Barceloną pięcioletni kontrakt, a ta zapłaci za niego pomiędzy 142 a 145 milionami funtów, co po przeliczeniu na Euro da około 160 baniek. Klauzula w kontrakcie pomocnika została ustawiona na poziomie 400 milionów, co stanowi przyjemną odmianę dla fanów Barcelony, przyzwyczajonych do absurdalnie niskich, jak na wymagania obecnego rynku transferowego kwot w klauzulach.
I to jest mniej więcej ten moment, gdy zaczynacie łapać się za głowy. Bo za drogo – no pewnie, ale przecież nikt z nas z własnej kieszeni się nie dokłada. Poza tym warto jeszcze wziąć pod uwagę kwestię inflacji, której wzrost po transferze Neymara do PSG znacznie przyspieszył. Po trzecie natomiast można odnieść wrażenie, że kwoty, jakie dziś płaci się za zawodników na najwyższym poziomie nie mają już tak wielkiego znaczenia. Każdy z potentatów ma tyle forsy, że może nią wypychać pościel, a liczy się dla nich głównie to czy do swojej układanki dołoży jak najbardziej idealne puzzle.
W przypadku Coutinho nie było inaczej. Powodów, dla których Barcelona tak bardzo naciskała na sprowadzenie go już teraz jest kilka, a niektóre wręcz banalne i prozaiczne:
Dlaczego Barca kupuje Coutinho już teraz? 1. Bo może (tzn. stać ją), 2. Bo Coutinho najwyrazniej bardzo tego chce. W interesie FCB jest go zadowolić i wynagrodzić za walkę o transfer. 3. Bo w kolejny sezon wejdzie już zintegrowany z drużyną. 4. Bo da odpocząć Inieście. Proste.
— CruyffistaPL (@CruyffistaPL) 5 stycznia 2018
Punkt trzeci jest tu oczywiście najważniejszy, bo dzięki temu, że Brazylijczyk dołączy do Blaugrany w styczniu, znacznie łatwiej się zaadaptuje. Będzie wszak mógł występować tylko w Pucharze Króla oraz Primera División, ponieważ w Lidze Mistrzów grał już w barwach Liverpoolu. Przez pierwsze pół roku nie zostanie na niego narzucona praktycznie żadna presja. Na tę chwilę (a piszemy to w sobotę wieczorem) Duma Katalonii ma sześć oczek przewagi nad drugim Atletico, 14 nad Realem Madryt, Valencia zaś zaczęła porządnie puchnąć i wkrótce odpadnie z wyścigu.
A jako że Coutinho sprowadzany jest – prawdopodobnie – z myślą o byciu następcą dla Iniesty, to również i pod tym kątem czas zagra na korzyść Brazylijczyka. Przez kilka miesięcy lepiej nauczy się roli, którą w przyszłości powierzy mu trener oraz zdąży doskonale zrozumieć się z każdym kolegą z zespołu. „Deal” ten wydaje się być zatem niemal idealny ze strony Barcelony, bo ryzyko, że coś jednak tu nie wypali sprowadziła do minimum.
Coutinho to też wzmocnienie środka pola Blaugrany w pełnym tego słowa znaczeniu. Od dłuższego czasu na Camp Nou pojawiali się głównie pomocnicy, którzy uzupełniali w jakiś sposób kadrę tej drużyny, dawali jej alternatywy, ale żaden z nich nie sprawiał wrażenia niezastąpionego – nawet Rakitić, który de facto ostatnimi czasy mocno przygasł. Wychowanek Vasco da Gama ma wszystko co potrzebne – technikę, kreatywność, błyskotliwość, strzał z dystansu, precyzję w podaniu – by przez lata stanowić jeden z najważniejszych kręgów w katalońskim kręgosłupie. W najgorszym przypadku, czego chyba jednak nikt nie zakłada, Duma Katalonii będzie mogła go sprzedać za rozsądną sumę, bo ma 25 lat, a więc i pod względem ekonomicznym sprowadzenie Coutinho jest znacznie bezpieczniejsze niż niedawne kupno Ardy Turana czy nawet Paulinho.
Liverpool z kolei paradoksalnie nie musi się aż tak martwić z powodu straty pomocnika. Ok, faktycznie traci rewelacyjnego rozgrywającego (nazwijmy go tak roboczo), lecz z drugiej strony The Reds przynajmniej w tym sezonie spokojnie dawali sobie bez niego radę, gdy z różnych powodów akurat nie mógł grać.
3:3 z Watfordem (PL)
1:0 z Crystal Palace (PL)
4:0 z Arsenalem (PL)
0:5 z Manchesterem City (PL)
3:0 z Huddersfield (PL)
4:1 z West Hamem (PL)
3:0 ze Stoke (PL)
2:1 z Burnley (PL)
2:1 z Evertonem (FA Cup)
2:1 i 4:2 z Hoffenheim (el. do Ligi Mistrzów)
3:0 z Mariborem (Liga Mistrzów)
W sumie wychodzi 10 zwycięstw, 1 remis, 1 porażka. Nie ma chyba lepszego argumentu na uspokojenie każdego fana Liverpoolu, który jest zaniepokojony sprzedażą Brazylijczyka.
No i tej magii szkoda, pewnie. Ale dla samego fukcjonowania zespołu ważniejszy jest Firmino, który zostawia płuca na boisku i Salah, który strzela jak szalony. Przede wszystkim nie zabraknie tu ludzi, którzy wezmą na siebie ciężar odpowiedzialności. I jest Klopp.
— Oskar Szumer (@O_Szumer) 6 stycznia 2018
Latem na Anfield ma pojawić się Naby Keita, a zapewne nie tylko on. Skoro The Reds zarobili ponad 140 melonów, to nie będą tymi pieniędzmi palić w kominku, lecz przeznaczą je na kolejne wzmocnienia lub uzupełnienia kadry. Grunt, by Elvisa zamienili na Beatlesów, a nie jakieś US 5. Sam Jurgen Klopp raczej do tego nie dopuści.