Kiedy wszyscy latali tuż nad ziemią, on szybował w stratosferze – tak w skrócie można opisać tegoroczny Turniej Czterech Skoczni. Polak, który przystępował do konkursu w Bischofshofen z gigantyczną przewagą nad Andreasem Wellingerem, dokończył dzieła zniszczenia i zapewnił sobie drugą z rzędu wygraną w narciarskim klasyku. Co ważne, wyrównał też kosmiczny wynik Svena Hannawalda, który do tej pory jako jedyny w historii wygrał wszystkie cztery konkursy w jednej edycji. Kamil jest w takim gazie, że nawet gdyby był to Turniej Sześciu Skoczni, on i tak wygrałby wszystko. Klasa.
Przed dzisiejszym konkursem w Bischofshofen znaki zapytania były tak naprawdę dwa: z jaką przewagą Stoch zdemoluje rywali wygrywając 66. edycję turnieju i czy będzie mógł przybić piątkę z Hannawaldem, powtarzając jego wyczyn z 2002 r.
I można powiedzieć – mission completed.
132,5 m – tyle odpalił już w pierwszej serii, objął prowadzenie i tak naprawdę kwestia zwycięstwa w turnieju była już wyjaśniona na dobre. Tym bardziej, że ścigający go (hehe…) w generalce Wellinger skoczył 129 m. Raptem pół metra krócej od Stocha skoczył jednak Dawid Kubacki, co dało mu na półmetku drugie miejsce. I nie ukrywamy, że… przyjęliśmy to z dziwnym uczuciem, bo zaczęło pachnieć sytuacją, w której Stoch nie wygra wszystkich czterech konkursów przez ziomka z drużyny. Ale tak się nie stało, bo drugą próbę Kubacki zepsuł.
Druga seria – w kontekście wygranej w całym turnieju – była dla Kamila już tylko formalnością tego chyba nie spieprzyłby nawet Tonio Tajner. Ale że chłopak nie uznaje półśrodków, to przywalił 137 m i wskoczył do historii. Chwilę później byliśmy świadkami wyjątkowej sceny. Sven Hannawald zszedł ze stanowiska komentatorskiego Eurosportu i jako pierwszy pogratulował naszemu mistrzowi. Idealny obrazek do powieszenia nad kominkiem. Powtórzmy to jeszcze raz: na 66 turniejów, tylko d-w-ó-m skoczkom udało się wygrać wszystkie cztery konkursy w jednej edycji.
Dla formalności dodamy tylko, że drugi był dziś Anders Fannemel, trzeci Wellinger. Pozostali Polacy ze zmiennym szczęściem, Kubacki był 9. Hula 14., a Żyła 23. Reszta przepadła w pierwszej serii.
A tak wygląda natomiast czołowa dziesiątka całego turnieju. Wprost nie możemy się napatrzeć.
Jasne, gdyby nie upadek Richarda Freitaga w Innsbrucku, walka być może trwałaby do końca na całego, a różnice byłyby znacznie mniejsze, ale dziś fakt jest taki, że Kamil pognębił rywali. 69,6 pkt. przewagi nad Wellingerem. Turniej Czterech Skoczni po raz ostatni większą przepaść widział w 2001 r., kiedy 104,4 pkt. zapasu nad Janne Ahonenem miał Małysz.
Parafrazując więc słowa Janka Ziobry – którego wczorajsze video na Facebooku o zawieszeniu kariery uderzyło w Polski Związek Narciarski – Stoch swoich rywali „zniszczył jako zawodników, rzucał im kłody pod nogi” aż do tego stopnia, że ci czuli się „poniżani i traktowani gorzej niż tło”. Sami byśmy tego lepiej nie ujęli.
Do IO w Pjongczang pozostał niewiele ponad miesiąc. Od kilku dni czytamy teksty w stylu „Czy Stoch wytrzyma z formą do igrzysk?”, zupełnie jakby niektórzy zadręczali się, czy przypadkiem szczyt dyspozycji nie przyszedł za wcześnie. Może za wcześnie, a może w sam raz? Poczekajmy. Ten chudy gość z Zębu zrobił już tyle, że chyba można mu zaufać.
Fot. FIS