Rok temu w styczniu zastanawialiśmy się, czy Agnieszka Radwańska jest w stanie wygrać Australian Open. Bolesna weryfikacja nastąpiła bardzo szybko, ale już przed turniejem wiedzieliśmy jedno: trzeba będzie liczyć na gorszy dzień Sereny Williams. Cóż, teraz nikt w Radwańskiej nie widzi czarnego konia turnieju, ale dzisiejsza wiadomość nikogo w jej sztabie nie zmartwiła: obrończyni tytułu wycofała się z turnieju.
Kiedy rok temu Serena wygrywała Australian Open, była już w ciąży. Po triumfie w Melbourne zawiesiła karierę. We wrześniu urodziła córkę, a niedługo potem wznowiła treningi. Choć brzmiało to jak science-fiction, zapowiadała, że w styczniu zamelduje się w Australii.
Na razie najbardziej utytułowana zawodniczka w historii zagrała kilka dni temu pokazowy mecz w Abu Zabi podczas Mubadala World Tennis Championship. Zmierzyła się w nim z sensacyjną mistrzynią Roland Garros Jeleną Ostapenko i przegrała 3:6, 6:3, 5-10 (super tie-break zamiast trzeciego seta).
– Nie wiem, czy jestem już całkowicie gotowa na powrót. Wiem tylko, że kiedy wrócę, zdecydowanie chcę być gotowa do walki o zwycięstwa w najważniejszych turniejach – powiedziała po tamtej porażce i poprosiła o czas do namysłu. Dziś ogłosiła decyzję. – Po meczu w Abu Zabi uświadomiłam sobie, że choć jestem już bardzo blisko, to jeszcze nie tam, gdzie chcę być. Mój trener zawsze mówi: jedź na turniej tylko wtedy, gdy jesteś do niego przygotowana tak, by wygrać. Ja mogę wystartować w Australian Open, ale ja nie chcę tylko pojechać i zagrać w turnieju. Chcę dużo więcej, dlatego potrzebuję jeszcze trochę czasu. Jestem trochę rozczarowana, ale zdecydowałam odpuścić Australian Open. Obiecuję jednak, że zagram w kolejnej edycji.
Serenę można lubić, lub nie, ale trzeba przyznać, że jej podejście do sportu jest godne szacunku. Rzeczywiście, w pokazówce z Ostapenko nie zachwyciła, widać było, że spędziła rok poza kortem. Prawda jest jednak taka, że nawet bez formy, ze słabszą kondycją i gorszym przygotowaniem, Amerykanka jest lepsza od większości rywalek. Ba, połowę pierwszej setki rankingu ograłaby grając lewą ręką, w dodatku w klapkach (oczywiście marki Kubota). Mogła przylecieć do Melbourne i łatwo przejść kilka rund, tym bardziej, że choć nie grała od stycznia, to wciąż jest notowana w okolicach 20. miejsca rankingu i byłaby rozstawiona. To by jej przyniosło kolejne kilkaset tysięcy dolarów. Serena pieniędzy jednak nie liczy, czemu trudno się dziwić, bo samych nagród turniejowych uzbierała ponad 80 milionów dolarów. Ona po prostu zaplanowała spektakularny powrót na swoich warunkach. A jak to mówią: co się odwlecze…