Jeśli na transfer do polskiej ekstraklasy decyduje się piłkarz, którego nazwisko mówi coś kibicom w Europie, są dwie opcje – jego kariera wylądowała na poważnym zakręcie lub linia mety jest o krok. Nie ma co się zżymać – finansowo i sportowo jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Tym bardziej, że okoliczności te wcale nie oznaczają, że gość nie zostanie u nas lokalną gwiazdą. Wręcz przeciwnie – to ekstraklasa, więc szanse są spore. I właśnie na to liczy Legia Warszawa, która postanowiła sprawdzić, czy Eduardo da Silva to gość, któremu wciąż się chce. Były zawodnik Arsenalu przebywa w Warszawie na testach medycznych.
W lutym Chorwat skończy 35 lat, więc w momencie transferu jest bardziej zaawansowany wiekowo niż wywołany w tytule Danijel Ljuboja (niecałe 33 lata) czy chociażby grający w Lechii Gdańsk Milos Krasić (31 lat). Z drugiej strony, gdy patrzymy na aktualną czołówkę klasyfikacji strzelców, widzimy Igora Angulo, który za moment skończy 34 lata, Marco Paixao, który do tego wieku dobije we wrześniu oraz Marcina Robaka, który w listopadzie skończy już 36 lat. I właśnie dlatego – choć być może jesteśmy w opozycji do większości – w samym wieku piłkarza nie doszukiwalibyśmy się problemów.
Gorzej sprawy wyglądają, gdy popatrzymy na ostatnie osiągnięcia Eduardo. By znaleźć jego ostatnią bramkę, trzeba cofnąć się aż do kwietnia, kiedy to trafił dla Atletico Paranaense.
To zresztą jego jedyny gol dla tego klubu. Później zaliczył jeszcze asystę w rozgrywkach Copa Libertadores i… to by było na tyle. Ostatni raz na boisku widziany był w końcówce lipca, gdy dostał 23 minuty w meczu ligowym. Od września – jeśli wierzyć portalowi Transfermarkt – nawet nie siadał na ławce rezerwowych. Czyli ma blisko pół roku kompletnie w plecy. Jeśli chcemy stawiać znaki zapytania lub po prostu krytykować, to właśnie tutaj znajdziemy argumenty.
Generalnie to facet, którego nie trzeba specjalnie przedstawiać. Jego karierę można podzielić na dwie części, a punktem granicznym będzie to zdarzenie.
23 lutego 2008 roku rzeźnik Martin Taylor z Birmingham City brutalnie zameldował się w nogach chorwackiego napastnika. To była ledwie trzecia minuta spotkania. Ofierze trzeba było podać tlen, a w pierwszych komentarzach ekspertów można było nawet usłyszeć, że piłkarzowi grozi amputacja stopy. Ostatecznie skończyło się na otwartym złamaniu stawu skokowego i zerwaniu w nim wszystkich więzadeł.
– Nie było tak źle. Myślałem, że po prostu skręciłem kostkę, ale nagle wokół mnie zrobiła się ogromna wrzawa. Ktoś wtedy powiedział, że mogę stracić stopę, a ja zacząłem sobie wyobrażać, co to może znaczyć. Leżałem tam i zapomniałem o bólu. Byłem niepewny o swoją przyszłość. Ogarnął mnie strach – wspominał później w jednym z wywiadów.
Do gry w pierwszym zespole wrócił po niemal równo roku. Najlepiej jak tylko się dało, bo od razu strzelił dwa gole Cardiff City w Pucharze Anglii.
Przy czym to nie bajka z filmowym finiszem. Paskudna kontuzja przyszła w momencie, w którym wydawało się, że Arsene Wenger właśnie przekonał się do jego osoby. Liczby już wcześniej miał dobre (w 31 meczach strzelił 13 goli i zaliczył 10 asyst), ale w spotkaniu z Birmingham po raz ósmy z rzędu wychodził w pierwszym składzie na mecz ligowy. Wcześniej często robił za zmiennika, więc to duża rzecz dla króla strzelców chorwackiej ekstraklasy, który do Anglii trafił za blisko 14 milionów euro. W sezonie, w którym wrócił, stanęło na 4 meczach. W kolejnym (i ostatnim w barwach Kanonierów) bywał pożyteczny (33 mecze, 6 goli i 8 asyst), ale do wcześniejszej formy jednak nie wrócił.
Przez kontuzję stracił również mistrzostwa Europy w 2008 roku, w których Chorwaci mierzyli się między innymi z Polską i doszli do ćwierćfinału. Było to tym bardziej bolesne, że napastnik świetnie radził sobie w eliminacjach – zdobył 10 goli i został ich wicekrólem strzelców. Karierę reprezentacyjną zakończył w 2014 roku po mundialu w Brazylii z naprawdę przyzwoitym bilansem – 63 mecze i 29 goli.
Piłka klubowa? Szachtar Donieck, Flamengo, Szachtar i wspomniane Atletico. Miewał zarówno okresy, w których był cieniem siebie sprzed lat, jak i takie, w których na nowo odżywał i stawał się napastnikiem z solidnej europejskiej półki.
I – choć średnia europejska półka to już tylko mrzonka – chyba na to liczą w Legii. Że pod wodzą ludzi, którzy są jego rodakami, jeszcze raz przypomni sobie, jak strzela się gole.