24 grudnia. Czas jedności w rodzinie, braku niesnasek, spokojnej rozmowy i wspominania starych, dobrych czasów. Z reguły właśnie tego dnia i futbol schodzi na boczny tor (choć w tym roku z powodu wczorajszego El Clasico może być z tym różnie). 1914 roku nikt raczej miło przywoływać nie będzie – wiadomo, że zamach na księcia Ferdynanda w Sarajewie zapoczątkował wówczas I wojnę światową. Walka Niemców, którzy chcieli w mgnieniu oka zdobyć Francję, znacznie się przedłużała, więc… w czasie wigilii postanowili zaznać rozrywki i przy okazji pokazać ludzką twarz. Rzucili karabiny, a do rąk, a raczej nóg, wzięli piłkę i rozpoczęli jeden z najdziwniejszych meczów w historii. Dzisiaj przypominamy tamto wydarzenie.
Każdy mecz pomiędzy Anglikami a Niemcami jest warty odnotowania. Łączy ich w końcu historia. Być może to właśnie bezpośrednie starcia tych reprezentacji ważą najwięcej, niezależnie od kategorii spotkania. Każde starcie obu państw jest tzw. “must-watchem”. Same początki tej wiecznej rywalizacji są niesamowite i aż ciężko uwierzyć w to, jak się potoczyło.
Wyobraźcie sobie następującą sytuację: siedzicie na polu bitwy, czekacie na rozkaz od dowódcy swojej armii i nagle pojawia się piłka, kopnięta przez jakiegoś żołnierza. Wszystkie zmartwienia wraz z bronią idą w zapomnienie i zaczyna się świętowanie wigilii. Jako że na polu były armie z dwóch krajów, to nie trzeba było się martwić o odpowiedni podział na drużyny. Tym oto sposobem zainaugurowano jeden z najciekawszych meczów w historii futbolu, pomiędzy wojskami Anglii i Niemiec. Spotkanie zakończyło się triumfem tych drugich.
Mimo wszystko i tak najlepsze są wspominki uczestników tamtego niesamowitego wydarzenia. Zacznijmy od Franka Nadena:
“Świętowaliśmy razem, graliśmy w piłkę. Niemcy opowiadali nam, jak bardzo zmęczeni są tą wojną i jak bardzo chcieliby, aby już się skończyła. Następnego dnia dostaliśmy odgórny rozkaz, aby zaprzestać bratania się z nimi, ale nie otworzyliśmy ognia przez cały dzień. Oni także”.
Autorem najpełniejszego opisu meczu w Wigilię 1914 roku był emerytowany żołnierz, Ernie Williams, przepytany w 1983 przez UK TV.
“Piłka pojawiła się nagle, nie wiadomo skąd, ale raczej nie z naszej strony. Zrobiliśmy prowizoryczne bramki i ktoś wszedł między słupki, ale była to jedynie rozgrzewka i strzały oddawane „na bramkę”. Było nas bardzo wielu. Miałem piłkę przy nodze, wtedy w wieku 19 lat znakomicie dryblowałem. Cieszyliśmy się chwilą, nie było niezdrowych emocji. Jedynym zagrożeniem były buty, w jakich graliśmy na „boisku”. Były wielkie, ciężkie, piłka wykonana ze skóry szybko nasiąknęła wodą i także stałą się ciężka”.
Czy łatwo o lepszy dowód na to, że wigilia to czas pojednania? Nie. Skoro magia świąt udzieliła się niemieckim i angielskim żołnierzom, to i my możemy odrzucić na bok wszelkie waśnie i usiąść do wigilijnego stołu bez kłótni.