Trudno, by kibice Barcelony mogli sobie życzyć piękniejszego prezentu świątecznego niż ten, jaki dziś otrzymali od swoich piłkarzy. Blaugrana, choć długo dawała powody do niepokoju o końcowy wynik, dokonuje chyba ostatecznych porządków w LaLiga. 3:0 sprawia, że w kwestii mistrzostwa w Hiszpanii wydaje się być pozamiatane.
Już na długo przed meczem było wiadomo, jak ogromne będzie jego znaczenie dla całego wyścigu o mistrzostwo Hiszpanii. W zasadzie już kilka tygodni temu, gdy przewaga punktowa Barcelony nad Realem sukcesywnie rosła, można było wskazywać starcie na Santiago Bernabeu jako potencjalny punkt przełomowy dla Królewskich. Dlatego jego wynik ma tak ogromną wymowę. Bo oznacza, że Barca po najtrudniejszym starciu sezonu wciąż pozostaje w lidze niepokonana i że jeśli tylko nie wydarzy się jakiś niezrozumiały kataklizm, nie skończy ligi niżej niż na pierwszym miejscu.
A przecież pierwsza połowa była połową Barcelony zdominowanej. Nie bezradnej, nie pozostającej bez swoich szans, bo zespół o tak wielkiej kreatywności trudno siłą sprowadzić do roli tła. Ale zduszonej, często zmuszanej do błędów pressingiem, sprawiającej nieodparte wrażenie słabszej fizycznie. Bo doprawdy trudno byłoby wyłuskać ledwie kilka stykowych piłek, na które piłkarze Królewskich nie poszliby wtedy z większym zdecydowaniem. Wymowne były też prezentowane przez realizatora statystyki celnych podań. W pewnym momencie zwykle nieomylny Busquets zszedł nawet poniżej 70%. Nie on jeden.
Real zaś biegał na takiej intensywności, jakby za wszelką cenę chciał przykryć upokarzającą, 11-punktową różnicę w tabeli. Jakby pokazanie większego zaangażowania w ten mecz miało być sprawą życia i śmierci. Gdy ataki Barcelony w większości były rozbijane w okolicach koła środkowego, Blaugrana powstrzymywała Królewskich zwykle na granicy pola karnego, często już w szesnastce. Szczęśliwie dla gości, ich defensorzy nie mylili się. Wiele było sytuacji, kiedy Real przeprowadził akcję z potencjałem na gola. Ale a to Iniesta wbiegł przed składającego się do strzału Carvajala, a to dwóch stoperów zamknęło drogę strzału Benzemie po podaniu ze skrzydła od Ronaldo, a to udawało się blokować Portugalczyka, gdy dostawał futbolówkę w szesnastce. A gdy żaden z nich nie nadążał, pomagało szczęście lub Marc-Andre Ter Stegen. Pierwsze dopisało, gdy na jedenastym metrze skiksował CR7 czy gdy w słupek głową trafił Benzema. Niemiec zaś wykazał się choćby wtedy, gdy z bardzo ostrego kąta strzelał płasko Ronaldo.
Z kolei jedyne szanse dla Barcelony, wynikające z incydentalnego, krótkiego przejęcia inicjatywy, miał Paulinho. Najpierw – przełamując na moment wrażenie, że Real nie pozwala na nic rywalowi – gdy z lewego skrzydła dostał dogranie w pole karne i z powietrza próbował pokonać Keylora Navasa. Później, gdy z prawej strony wrzucał Messi, a on głową pocelował tuż przy słupku i raz jeszcze przegrał bezpośredni pojedynek z kostarykańskim bramkarzem.
W drugiej połowie szybko jednak dostaliśmy sygnał, że Barcelona nie ma zamiaru oddawać inicjatywy w ręce rywala. Ernesto Valverde dobrze odczytał, że jego zawodnicy dziś są po prostu wolniejsi, że może fizycznie nie do końca dojechali. Nie mogą więc iść na otwartą wymianę ciosów. Dlatego Barca weszła w tę część meczu grając wolno, spokojnie, przede wszystkim bezpiecznie. Mniej było prób szybkiego przedarcia się w pole karne, więcej krótkich podań w środku pola, kręcenia kółeczek.
Ale Barcelona wiedziała też, kiedy w swojej małej grze przyspieszyć. Tak też padł gol Suareza. Nie trafił jeszcze w 52. minucie, gdy dostał płaskie podanie od Alby z lewej strony. Ale po akcji Rakiticia, pomylić się po prostu nie mógł. Chorwat pociagnął piłkę od połowy boiska, nieniepokojony przez skupionego na Messim Kovacicia, aż pod pole karne Realu. Dograł do Sergiego Roberto, ten rozciągnął akcję w polu karnym na lewą stronę, gdzie Urugwajczyk mógł pokonać golkipera Królewskich.
Real się posypał. Nie był już tak dokładny, tak wybiegany, nie potrafił uwidaczniać swoich atutów tak, jak w pierwszej części meczu. Od gola na 1:0 dla Barcelony do momentu dla Królewskich bez odwrotu minęło tak naprawdę mniej niż dziesięć minut. Wtedy to przed golem numer dwa mógł ich ustrzec tylko interweniujący ręką Carvajal, co oznaczało wyrzucenie Hiszpana z boiska i karnego dla Messiego. Można powiedzieć, że karma dopadła Królewskich bardzo szybko, bo dosłownie kilkaset sekund wcześniej na czerwony kartonik zapracował sobie uderzeniem w twarz Suareza Sergio Ramos.
Argentyńczyk karnego wykonał niezwykle pewnie – strzałem potężnym, pod poprzeczkę, nie pozostawiając niczego przypadkowi.
Barca wiedziała już, że dopięła swego. Że – jak zwykła robić w tym sezonie już wiele razy – po pierwszym ciosie, natychmiast wyprowadziła drugi, decydujący. Wróciła do gry zwalnianej, minimalizującej ryzyko nadziania się na szybki atak ekipy Zidane’a. Real mimo to stworzył sobie dość sytuacji do wyrównania, ale nie potrafił zamienić na gola żadnej z nich, nawet najbardziej dogodnej. Nawet, gdy Bale strzelał z piątego metra, nogami potrafił odbić piłkę Ter Stegen. Nawet, gdy Ramos uderzał z jeszcze bliższej odległości, trafił w bark niemieckiego bramkarza.
Ba, zamiast tego gola numer trzy w samej końcówce strzeliła Barcelona. Messi, z niebywałą jak na 93. minutę determinacją, uratował piłkę przy linii bocznej, by chwilę później ograć Marcelo i dograć patelnię do Aleixa Vidala. Temu nie pozostało nic innego, jak przyłożyć z całej siły. Płasko, niewygodnie dla Keylora Navasa, który zamiast piłkę odbić, wpuścił ją za siebie, by ostatecznie dobiła Real.
Ten mecz zdecydowanie nie musiał się skończyć wygraną Barcelony, o wygranej do zera nie wspominając. Wystarczy odpalić najciekawsze sytuacje, by dostrzec, jak wiele razy Real mógł pozbawić Ter Stegena czystego konta. Tymczasem skończył z zerem po koncie zdobyczy. Ale pokazuje on też, jak mocna jest w tym momencie ekipa Ernesto Valverde. Bo potrafiła zareagować na boiskowe wydarzenia, w pierwszej połowie zdecydowanie nienapawające optymizmem.
Optymizmem została więc nagrodzona. Bo trudno na kolejne miesiące, w kontekście triumfu w La Liga, będąc kibicem Barcy nie patrzyć przez różowe okulary.
***
Real Madryt – FC Barcelona 0:3
Suarez 54′ Messi 64′ (k.) Aleix Vidal 90’+3′