Kiedy po przerżniętych mistrzostwach Europy Michał Kubiak powiedział publicznie, że liga „jest w czterech literach”, jedni uznali to za zwykłe wylewanie żółci po porażce, ale drudzy przyznali, że chłop może mieć trochę racji. PlusLiga to wciąż dobre granie, ale coraz częstsze są jednak opinie, że tłuste lata już się dla niej skończyły. Zakończone właśnie Klubowe Mistrzostwa Świata w Polsce to dobry moment, żeby popytać o diagnozę.
Zacznijmy od faktów. Pięć meczów, pięć porażek, tylko dwa urwane sety – taki był bilans polskich zespołów w Klubowych Mistrzostwach Świata w meczach z drużynami z Rosji, Włoch i Brazylii, czyli przedstawicielami na dziś zdecydowanie najlepszych siatkarskich lig świata. Oprócz grupowego spotkania ZAKSY Kędzierzyn-Koźle z Cucine Lube Civitanova (2:3), pozostałe porażki, oprócz kilku setów, były gładziutkie.
Plan minimum (maksimum?), czyli wejście jednej drużyny do półfinału, został wykonany. PGE Skra Bełchatów miała nieco więcej szczęścia w losowaniu, z potęg trafiła tylko na Zenit Kazań i znalazła się w czwórce. Mówiąc inaczej, co mieliśmy niemal na pewno wygrać, wygraliśmy, a co mieliśmy niemal na pewno przegrać, przegraliśmy. Trudno było więc czuć jakiś wielki niedosyt. Po prostu takie jest dzisiaj nasze miejsce: bijemy solidnych i dobrych, jesteśmy obijani przez najlepszych.
Na pewno martwiły już jednak rozmiary niektórych porażek. Skra w półfinale przeciwko Lube i w meczu o brąz z Sadą Cruzeiro nie ugrała nawet seta, a w tym drugim meczu w żadnej partii nie dobiła do dwudziestu punktów. Nie pomogły nawet ściany.
Grzyb: Mamy tylko cztery gwiazdy
– Ale faktem jest również to, że każdy z tych zespołów ma pewnie pięciokrotnie większy budżet od naszych drużyn. Podejrzewam, że jeden zawodnik Kazania zarabia tyle, ile prawie wszyscy zawodnicy ZAKSY. Oczywiście przesadą będzie stwierdzenie, że tylko i wyłącznie pieniądze dają zwycięstwa, ale jednak mając takich zawodników jak Wilfredo Leon, Maksim Michajłow czy Osmany Juantorena, można więcej – mówi w rozmowie z Weszło Sebastian Świderski, prezes klubu z Kędzierzyna.
– Nasze drużyny zagrały na swoim aktualnie najwyższym poziomie. Po prostu ze względu na budżety, mają tylko kilku zawodników o statusie gwiazd: ZAKSA ma Toniuttiego i Deroo, a Skra Lisinaca i Wlazłego. Tyle. Gdzie w zagranicznych zespołach aż roi się od świetnych graczy – dodaje Andrzej Grzyb, jeden z najbardziej znanych menadżerów siatkarskich, dbający m.in. o interesy Leona.
Nie można też zapominać o innej kwestii. Gdybyśmy nie potrafili załatwić sobie organizacji imprezy (za rok KMŚ także odbędą się u nas), polskie zespoły prawdopodobnie nie brałyby udziału w tej zabawie. W ostatnich czterech edycjach rozgrywanych w Brazylii przecież nas nie było.
Wiele mówią też wyniki naszych ekip w ostatnich edycjach Ligi Mistrzów. Przedstawiciel PlusLigi po raz ostatni sportowo awansował do Final Four w sezonie 2014/2015 (druga była wtedy Resovia, czwarta Skra). Rok później Rzeszowianie wprawdzie też się tam znaleźli, ale byli jednak organizatorami turnieju i nie musieli przebijać się przez fazę play-off. Z kolei w sezonie 2016/2017 ścianą nie do przeskoczenia okazała się już pierwsza runda play-off (TOP12). ZAKSĘ, Resovię i Skrę wykopali z rozgrywek rywale z Włoch i Rosji. Bolało.
Kiedy kończymy pisać ten tekst, Skra zbiera właśnie łomot na Syberii, przegrywając w trwającej edycji LM z Lokomotiwem Nowosybirsk 0:3 (18:25, 18:25, 19:25). Chociaż nie bez znaczenia było to, że grała bez Mariusza Wlazłego. Bardziej niż „Pieśń o małym rycerzu”, pasowałoby tam „… znowu w życiu mi nie wyszło” Budki Suflera.
A tak wygląda aktualny ranking lig europejskich, uwzględniający punkty zebrane w pucharach przez wszystkie kluby z danego kraju. Rosyjska Superliga i włoska Serie A1 odjechały nam już tak, że widzimy tylko kurz, po piętach depczą nam z kolei bogaci Turcy.
„To tak jakbyśmy kopali się z koniem”
– Trzeba o tym mówić wprost. Ostatnie europejskie rozgrywki pokazały siłę naszej ligi, a teraz jeszcze ją powiększyliśmy do szesnastu drużyn. To też nie podnosi poziomu rozgrywek, a wręcz przeciwnie. Nasza liga jest teraz naprawdę słaba. Siatkarsko jesteśmy bardzo daleko. Lepiej nie będzie, bo wszystkie gwiazdy, które były w lidze, odeszły. Nie dziwię się chłopakom, którzy opuścili nasz kraj. Przede wszystkim nie zarabiają takich pieniędzy, jakie by chcieli, a po drugie poziom PlusLigi nie gwarantuje im podniesienia swojego poziomu – wypalił po przegranych mistrzostwach Europy Michał Kubiak.
Oczywiście można dyskutować, czyli liga faktycznie zanotowała aż taki zjazd, jak mówi „Dziku”, ale faktem jest, że czołowe kluby PlusLigi przestały być konkurencyjne dla topowych ekip z Rosji i Włoch. Doskonale widać to po pensjach. Na liście – choć nieoficjalnej – najlepiej opłacanych graczy, nie ma żadnego występującego w Polsce.
Naszych zespołów niemal na pewno nie ma też na początku drugiej dziesiątki, bo świetne kontrakty oferują również czołowe kluby chińskie i japońskie. Gdzie w plusligowych warunkach kominem płacowym wciąż są roczne kontrakty na poziomie 200-250 tys. euro. – Nie możemy informować o szczegółach, ale mogę powiedzieć, że żaden zawodnik nie zarabia u nas 200 tys. euro rocznie. Jedynie dwóch zbliża się do tej kwoty – powiedział nam działacz jednego z klubów „wielkiej czwórki”.
Nic więc dziwnego, że PlusLiga przestała już być celem, a stała się jedynie przystankiem do niego. Trampoliną do miejsca, gdzie naprawdę można sobie napchać kieszenie. Ostatni odpływ głośnych nazwisk był więc dla ligi ciosem. Do Turcji wyjechali Bartosz Kurek i Dawid Konarski, do Grecji Fabian Drzyzga, do Brazylii Marko Ivović i Nicolas Uriarte, do Włoch Thomas Jaeschke, do Japonii Gavin Schmitt, a do Chin John Perrin i Kevin Tillie. Przy czym wyjazd dwóch ostatnich odbył się w atmosferze skandalu. Menadżer Perrina i Tillie Georges Matijasević doprowadził do zerwania ich kontraktów w Rzeszowie i Jastrzębiu, bo miał już na stole o wiele grubsze umowy z ligi chińskiej. Tak właśnie odbywało się wyrywanie zębów trzonowych ligi.
– Odpływ wielu bardzo dobrych zawodników kształtuje siłę ligi i sprawił, że jest ona trochę słabsza. Ale takie są prawa rynku. Jeśli do gracza zgłasza się klub i daje mu dwa razy więcej niż w Polsce, to trzeba to zaakceptować – twierdzi Świderski.
Dwie najlepsze obecnie polskie drużyny, czyli ZAKSA i Skra, chociaż są finansowane przez spółki Skarbu Państwa – Grupę Azoty i PGE – to nie na takim poziomie, który stwarzałby realną szansę na wygranie Ligi Mistrzów. Mało tego, władze klubu z Kędzierzyna jeszcze kilka miesięcy temu poważnie rozważały, czy w ogóle się do Champions League zgłaszać, bo po ostatnim sezonie trzeba było jeszcze do niej dołożyć (o ekonomicznym fenomenie tych rozgrywek pisaliśmy tutaj).
– Nie mówiłbym jednak tutaj tylko o spółkach Skarbu Państwa, bo na przykład najmocniejsze kluby ligi włoskiej opierają się na prywatnych sponsorach, którzy są po prostu fanatykami siatkówki. Tak jest w Lube, Perugii czy Modenie, tam ludzie wykładają swoje prywatne pieniądze – mówi „Świder” i dodaje: – Chociaż jak wiadomo kij ma dwa końce i po drugiej stronie jest Rosja, gdzie sam Gazprom, czyli państwowa spółka, sponsoruje kilka klubów. My jesteśmy obecnie gdzieś pomiędzy jednym a drugim końcem tego kija.
Ryszard Bosek, mistrz olimpijski i świata, ekspert Polsatu: – Brakuje wielkich gwiazd, poziom sportowy chyba spadł, utalentowani młodzi zawodnicy dopiero w przyszłości mogą poprawić jakość ligi, ale mimo to rozgrywki dalej są ciekawe. Patrząc na średni poziom grania, wciąż widzę naszą ligę w granicach trzeciego miejsca w Europie. Finansowo trudno porównywać się do Rosjan czy Włochów, bo trzeba pamiętać, że Zenit czy Macerata nie są budowane na mistrzostwo kraju, tylko na wygrywanie Ligi Mistrzów. Kiedy zapytamy trenera Zenitu Kazań jaki ma budżet, a on odpowiada, że taki jaki potrzebuje, to jakbyśmy kopali się z koniem. Jeśli będzie trzeba zapłacić milion Leonowi, to on mu ten milion zapłaci. Gdzie u nas słysząc takie kwoty ludzie pukają się w głowę.
Szesnaście, a może… dziesięć?
Wciąż mieszane uczucia budzi również pomysł powiększenia ligi do szesnastu zespołów, który stał się faktem przed sezonem 2016/2017. Niektórzy także m.in. w tym upatrują ligowej zadyszki.
Od sezonu 2018/2019 skład ligi ma wprawdzie wrócić do czternastu drużyn, ale nie brakuje opinii, że w dzisiejszych realiach finansowych to i tak wciąż za dużo. W „14” wątpi Świderski, a Ryszard Bosek idzie nawet jeszcze krok dalej: – Jeżeli to naprawdę ma być elitarna liga, to muszą w niej grać zespoły płacące odpowiednie pieniądze, a z tym jest teraz problem. Moim zdaniem, obecnie najlepszym rozwiązaniem byłoby dziesięć zespołów.
Chociaż stanowiska są tutaj podzielone. Zdaniem Andrzeja Grzyba, poziom ligi w porównaniu do sezonów sprzed 2-3 lat zdecydowanie się obniżył, ale on akurat nie karci pomysłu poszerzenia rozgrywek.
– W szesnastu zespołach ma szanse pokazać się wielu młodych, zdolnych zawodników. Podoba mi się też powrót do sytuacji, w której zespoły muszą walczyć o pozostanie w lidze oraz że w play-off gra aż sześć drużyn. Liga wymaga jednak minimalnych korekt. Mam tutaj na myśli na przykład różne ograniczenia dotyczące obcokrajowców. Przychodzi mi na myśl system turecki, gdzie za każdego kolejnego zagranicznego zawodnika są coraz większe opłaty. To wymusza na klubach zastanowienie się, czy chcą wydawać pieniądze na średnich i bardzo średnich zawodników zagranicznych. Szukałbym również jakiegoś rozwiązania nad premiowaniem drużyny, która wchodzi do PlusLigi. To luźne pomysły – proponuje menadżer.
Ale już Łukasz Kadziewicz w wywiadzie dla Weszło, którego udzielił po zakończeniu ubiegłego sezonu, nie zostawił na obecnym kształcie ligi suchej nitki.
– Mamy za mały potencjał finansowy, żebyśmy mieli szesnaście drużyn. Mówię to oficjalnie. Sorry, ale poziom tej piętnastej i szesnastej drużyny nie zasługuje, żeby nazwać to PlusLigą. Kiedy ja zaczynałem poważne granie, to w lidze było dziesięć klubów, a w każdej po dwunastu zawodników. A dzisiaj jest szesnaście klubów po czternastu zawodników. Owszem, mamy zdolną młodzież, ale nie można zakłamywać rzeczywistości – twierdził były reprezentant Polski odnosząc się również do ligowych finansów. – Teraz trudniej jest przekonać wielkie gwiazdy do przyjazdu do Polski. Ale prawda jest też taka, że nie można mieć przez kilkanaście lat wyłącznie tendencji zwyżkowej. Nie da rady.
Niepokoją również luzy na trybunach. Jak alarmował w listopadzie „Przegląd Sportowy”, frekwencja w lidze zaczyna topnieć, dlatego PLPS próbuje to ratować wprowadzając przed startem sezonu eksperymentalny system kar i nagród. „Władze ligi wprowadziły limit widzów (1500 w PlusLidze). Jeśli klub go nie spełni, musi zapłacić 5 tys. zł kary. Pieniądze idą do wspólnego wora i po sezonie kluby mogące pochwalić się największą średnią frekwencją i największym wypełnieniem hali będą mogły liczyć na premie”.
Podsumowując, PlusLiga wciąż jest dobrze opakowana, nad wejściem do niej wciąż jeszcze wisi szyld „liga mistrzów świata”, tylko towar w środku nie jest już z najwyższej półki.
RAFAŁ BIEŃKOWSKI
Fot. 400mm.pl