Adam Gyurcso został wystawiony przez Pogoń Szczecin na listę transferową. Zmartwiona jest tym tylko klubowa praczka, bo strój Węgra po meczach nawet nie był przepocony i miała mniej roboty.
Czy Gyurcso umie grać w piłkę? Umie. Jakbyśmy grali w siatkonogę, z Pogoni wzięlibyśmy go pierwszego. Problem polega na tym, że potwierdził wszystkie wątpliwości, jakie miano wokół jego transferu. Konkretnie, że głowa nie nadąża za nogami.
Oto co na jednej z ostatnich konferencji prasowych mówił Kosta Runjaic, tłumacząc przedwczesny urlop, na który wysłał Węgra.
– W tej chwili nie jest w stanie nam pomóc. Nie jest to uzależnione tylko od niego, ale od systemu w jakim ustawiam zawodników. Z pewnością jest to bardzo dobry i szybki gracz, który sprawdza się w pojedynkach jeden na jeden. Adam to doświadczony piłkarz, którego trudno zmienić w takim stopniu, w jakim bym chciał. Od stycznia będzie czas, żeby dalej pracować. W tych 5-7 minutach meczu z Zagłębiem, w których był na boisku, nie sprawdził się na tyle, abym mógł być z tego zadowolony. Uważam, że pomysł, by wysłać go na urlop wcześniej, by mógł przemyśleć pewne sprawy, jest dobrą decyzją.
Coś nam mówi, że słabsze kilka minut z Zagłębiem nie były jedyną przyczyną tego, że Runjaic odsunął Gyurcso i nie chce go na wiosnę. System ustawienia zawodników? Raczej mentalność, jakiej wymaga nowy boss Portowców.
Nie jest tak, że Gyurcso był kompletną klapą. Przecież zeszły sezon miał całkiem udany. Sześć goli i dwanaście asyst we wszystkich rozgrywkach – to bilans, który mówi sam za siebie. A przecież pamiętamy niejeden mecz, kiedy brał odpowiedzialność za grę Pogoni na siebie, umiał związać dwóch zawodników dryblingiem, robiąc miejsce partnerom. Kluczowe słowo nazywa się jednak: motywacja. Zmotywowany Gyurcso był materiałem na czołowego skrzydłowego. Zdemotywowany Gyurcso dla odmiany snuł się po murawie. Te wahania irytowały szczecińskie trybuny wyjątkowo.
Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Gyurcso w najtrudniejszym dla Pogoni momentu był cieniem samego siebie. Teraz, gdy przyłożył cegiełkę – albo całą ich taczkę – do sytuacji, w której Pogoń walczy o byt, znacznie bardziej potrzebny jest jej zgrany, zmotywowany monolit, niż artysta od jednego bajecznego zagrania na trzy mecze, który odpuści grę w tyłach. Sam Gyurcso pewnie też nie wylewa łez przez fakt wylądowania na liście transferowej, całą rundę wyglądał, jakby nie mógł się doczekać szansy na zmianę klubu.
Ten związek po prostu się wypalił. I nie ma w tym nic zaskakującego, trzeba było się z tym liczyć ściągając takiego zawodnika. Sęk w tym, że Węgra sprowadzano w glorii wygrania o niego wyścigu z mocarzami Ekstraklasy. Miał być jednym z tych, którzy zapewnią jakościowy skok i walkę o wyższe cele. Jeśli tak spojrzeć na przygodę tego gracza z Pogonią, zawalił na całej linii.
Fot. FotoPyK