Można powiedzieć, że równowaga w przyrodzie została zachowana. PGE Skra Bełchatów, której los przypisał nieco łatwiejszą grupę, zameldowała się w półfinale Klubowych Mistrzostw Świata, dzięki czemu w weekend nie będziemy tylko wynajmować najlepszym drużynom krakowskiej Tauron Areny. Siatkarze ZAKSY Kędzierzyn-Koźle też mieli szanse na wyjście z grupy, ale cóż, brutalnie wybiła im to z głowy broniąca tytułu Sada Cruzeiro.
Gdyby w sobotnich półfinałach zabrakło przedstawiciela PlusLigi, tak pompowany od tygodni balonik sflaczałby dla kibiców w pół sekundy. Nawet jeśli mecze drużyn pokroju Zenitu Kazań czy Sady Cruzeiro to nieporównywalnie lepsze widowiska niż ligowe hiciory z udziałem Będzina czy Zawiercia. Ale organizatorzy KMŚ mogą odetchnąć z ulgą, bo plan minimum został wykonany – PGE Skra Bełchatów jest w czwórce i zagra w sobotnim półfinale przeciwko Cucine Lube Civitanova.
Trzeba jednak szczerze przyznać, że bełchatowianie mieli łatwiejsze zadanie niż ZAKSA. Trafili do grupy z Shanghai Volleyball i Personalem Bolivar, czyli ekipami absolutnie do obicia. Wygrane w tych meczach sprawiły, że Skra walczyła dzisiaj z napakowanym gwiazdami Zenitem już tylko o pierwsze miejsce w grupie i teoretycznie słabszego (!?) przeciwnika w półfinale. I trafiła na mistrzów Włoch, bo Rosjanie okazali się być zaporą nie do przejścia. Skończyło się na 0:3 (27:29, 20:25, 16:25). Obie ekipy jeszcze w pierwszym secie tłukły się na przewagi, ale później dominacja Zenitu nie podlegała już dyskusji. Duża była w tym rola m.in. Wilfredo Leona, który grał z ponad 60-proc. skutecznością w ataku.
Tego dnia równie kiepska była chyba tylko część artystyczna.
Miejmy nadzieję, że Mariusz Wlazły, Srećko Lisinac i spółka w półfinale będą już inną drużyną, bo Lube napędzane grą Osmany’ego Juantoreny i Cwetana Sokołowa to ta sama półka co Zenit.
Skra stanie więc przed szansą zdobycia swojego czwartego medalu KMŚ. W 2009 i 2010 r., kiedy imprezę organizowali Katarczycy, zgarnęła srebrne medale po przegranych finałach z Trentino. W 2012 r. była z kolei na trzecim miejscu.
W przypadku ZAKSY plan był prosty – dzisiejsza wygrana z Sadą Cruzeiro dawała awans do czwórki. Trudno jednak zrealizować jakikolwiek plan, kiedy w pierwszym secie nie wychodzi się na parkiet. W premierowej partii drużyna mistrza Polski była najwyżej sześcioma zmiętymi koszulkami rzuconymi na boisko. Zespół Andrei Gardiniego nawet nie został w szatni. On nie dojechał autobusem do hali. Wiedzieliśmy, że będzie ciężko, ale liczyliśmy na cokolwiek.
Ekipa z Brazylii, którą dowodzi Marcelo Mendez (zgłosił chęć objęcia naszej kadry), pokazała jak można zmaltretować rywala zagrywką. Aktualni mistrzowie świata urządzili sobie bombardowanie Kędzierzyna. A że rękę w tym elemencie mają ciężką, udowodnił m.in. Leal, który posyłał piłkę z prędkością nawet ponad 121 km/h. Niby ręka, a jak… kopyto. Kędzierzynianie mogli czuć się jak kaczki na strzelnicy z gry na Pegasusie. Nic więc dziwnego, że szczególnie w pierwszym secie grali bez przyjęcia, przez co Benjamin Toniutti mógł sobie co najwyżej powystawiać, a nie rozgrywać. Promykiem nadziei był drugi set, kiedy udało się wypracować 4-punktową przewagę, ale Sada i tak ich dopadła w końcówce broniąc aż cztery setbole. I znowu w czapę. Tak samo jak i w partii numer trzy. 0:3 (13:25, 30:32: 20:25). W grze na pewno nie pomagało też to, że nasi mieli w rękach i nogach dwa pięciosetowe mecze z Irańczykami i Włochami.
Na trybunach widziano też Fefe De Giorgiego i niektórzy siatkarze najwyraźniej aż struchleli, że chce wrócić do Polski.
Jasne, mając w grupie Sadę i Cucine Lube ciężko grzać na awans i każdy od początku był realistą. Ale dla ZAKSY były to jednak mistrzostwa straconych szans. Cholernie szkoda wczorajszego świetnego meczu z Lube (2:3), kiedy docisnęli Włochów i byli zaledwie kilka piłek od wygranej za trzy punkty. Gdyby tak się stało, dziś zbieraliby manatki nie do Kędzierzyna, ale do Krakowa.
Fot. KMŚ