Napisać, że Radosław Mroczkowski siedział na gorącym krześle, to właściwie jak nie napisać nic. Ile razy próbowano go zwolnić? Z iloma potencjalnymi następcami rozmawiano po drodze? Ile konfliktów wewnątrz klubu z udziałem jego trenera miało miejsce w ostatnich miesiącach? Kwestią czasu było zakończenie tego toksycznego związku, a jeśli chodzi o zakończenia w Ekstraklasie – one zawsze nadchodzą szybciej, niż byśmy się spodziewali.
Ledwie pół roku po niesamowitym zakończeniu I ligi, wygraniu zaplecza Ekstraklasy w świetnym stylu i wywalczeniu promocji do wyższej ligi, Sandecja Nowy Sącz żegna się z architektem tych sukcesów. Jest to decyzja z jednej strony szokująca – bo zwalnia się trenera w klubie, który robi wyniki i tak ponad swój potencjał, w dodatku na początku tygodnia, w którym rozegrane zostaną dwa spotkania ligowe. Z drugiej: Mroczkowski w ostatnich miesiącach i tak się w Sandecji męczył.
Już nie chodzi nawet o tę słynną aferę z Freddym Adu. Według pomysłu dyrektora Arkadiusza Aleksandra amerykańskie złote dziecko przyjechało do Polski i cyknęło sobie fotki z rzecznikiem prasowym. Trener dowiedział się o wszystkim ostatni i… strzelił focha. Stwierdził, że żadnego Adu nie potrzebuje i nie ma zamiaru nawet go oglądać. Tutaj mleko rozlało się poza Nowy Sącz, temat był obecny we wszystkich mediach a głos zabierali najwięksi w świecie rodzimego futbolu. Ale pomniejszych konfliktów było więcej – by wspomnieć choćby odmowę uczestnictwa w konferencji prasowej, jeśli prowadzić będzie ją rzecznik Sandecji.
Wyglądało to trochę tak, że fajni i sympatyczni ludzie bez większego pojęcia o budowie klubu dostali dość trudnego do współpracy fachowca. Nie zgadzali się więc nie tylko charakterologicznie, ale też na gruncie konkretnych decyzji personalnych. I wiadomo było, że ktoś w końcu wymięknie – albo Mroczkowski, porzucając Sandecję dla jakiegoś bardziej poukładanego klubu z mniejszą rolą przeróżnych doradców, albo Sandecja, zatrudniając kogoś, kto uznaje w życiu istnienie kompromisów.
Jak można ewentualnie bronić tej decyzji? Cóż, Sandecja istotnie punktuje w lidze dość sporadycznie – w ostatnich dziesięciu meczach uciułała ledwie 5 punktów, nie odnosząc żadnego zwycięstwa. Gorsza w tym okresie jest tylko Pogoń Szczecin – nawet Śląsk Wrocław pod formą zebrał tych punktów jedenaście. Gra też nie zachwycała, w przeciwieństwie do niektórych spotkań z początku sezonu. 0:3 z Wisłą czy 0:5 z Arką to zaś mecze, podczas których nawet najwierniejsi kibice Sandecji musieli mimowolnie rozpocząć planowanie wycieczek do Katowic czy Tychów w przyszłym sezonie I ligi.
Generalnie patrząc jedynie na tabelę i obecną formę zespołu – zwolnienie można by było nawet całkiem rozsądnie wytłumaczyć.
Ale niestety, to Ekstraklasa. Trzeba pamiętać, że w Sandecji Nowy Sącz stałe fragmenty bije Tomasz Brzyski. Że istotnym graczem jest zwrotny niczym czołg Abrams Dawid Szufryn. Że Carlitosa z Wisły próbował powstrzymywać tercet Baran-Piter-Bucko-Szufryn (łącznie prawie sto lat na karku). Że wszystkie mecze Sandecja gra na wyjeździe, a w meczach, w których odgrywa rolę gospodarza dopinguje ich tyle gardeł, ilu mieszkańców liczy Nieciecza. I to i tak dosyć optymistyczne założenie, że każdy z 724 kibiców na ostatnim meczu nowosądeckiej drużyny krzyczał na meczu. Aha, jeśli uważacie, że przesadzamy z tymi wyjazdami – do Niecieczy z Nowego Sącza jedzie się prawie tyle samo, co z Zabrza do Krakowa.
Na papierze, organizacyjnie, infrastrukturalnie i finansowo, Sandecja to zespół bliżej środka I ligi niż górnej połowy Ekstraklasy. A jednak, wciąż utrzymuje się nad kreską i nie jest wcale na straconej pozycji w walce o utrzymanie. Czy to zasługa Mroczkowskiego? Nie odważymy się na tak radykalne pochwały, ale mamy wrażenie, że w osiąganiu lepszych wyników Mroczkowski akurat przeszkadzał najmniej.
Fot.FotoPyK