W boksie było już prawie wszystko. Walczyli za sobą niepokonani mistrzowie, złoci medaliści olimpijscy, walczyli bohaterowie z czarnymi charakterami, inteligenci z przygłupami, nastolatkowie z emerytami. Możecie pomyśleć o dowolnym zestawieniu, a prawdopodobnie taka walka już się odbyła. Ze wszystkich możliwych i niemożliwych starć do tej pory nigdy w ringu nie spotkali się dwaj podwójni mistrzowie olimpijscy. To się zmieni dziś w nocy, gdy naprzeciw siebie staną Wasyl Łomaczenko i Guillermo Rigondeaux. Starcie killera z Ukrainy z geniuszem taktycznym i technicznym z Kuby zapowiada się fascynująco także z wielu innych powodów.
Obaj są mistrzami świata, obaj mieli genialne kariery amatorskie, obaj są niesamowitymi bokserami. Łączy ich bardzo wiele, ale jedno dzieli: dziś w nocy tylko jeden będzie zadowolony. Który? Czy ukraiński czołg, gość, który pobił praktycznie wszystkie rekordy? A może kubański huragan, facet o piekielnie szybkich rękach i niespotykanej defensywie? Jedno jest pewne: ta walka już przeszła do historii.
859 zwycięstw i tylko 13 porażek
Nigdy wcześniej na zawodowym ringu nie spotkali się podwójni mistrzowie olimpijscy. Przyczyna jest prosta: bokserów, którzy dwa razy zdobyli złoto na igrzyskach jest zwyczajnie bardzo niewielu. Walki „zwykłych” czempionów olimpijskich czasem się zdarzają. Tak było choćby w jednym z najlepszych pojedynków wagi ciężkiej ostatnich lat, w którym mierzyli się Anthony Joshua (Londyn, 2012) i Władymir Kliczko (Atlanta, 1996). Dziś w nocy w Madison Square Garden w ringu zobaczymy posiadaczy aż czterech złotych medali olimpijskich, a także pięciu amatorskich mistrzostw świata i jednego mistrzostwa Europy.
Tytuły tytułami, ale trzeba sobie powiedzieć wprost, że amatorskie kariery Ukraińca i Kubańczyka to coś absolutnie niebywałego. Rigondeaux w wadze koguciej sięgnął po złoto w Sydney (2000) i Atenach (2004), dokładając przy okazji dwa tytuły mistrza świata. W boksie amatorskim stoczył łącznie 475 pojedynków, z których 463 wygrał. Tak, to nie pomyłka – przegrywał średnio raz na 40 walk, co w boksie amatorskim, pełnym sędziowskich wałków i różnego rodzaju układów, jest ewenementem.
No dobra, to jak w takim razie jednym słowem określić amatorskie dokonania Łomaczenki? Ukrainiec wygrał złoto w Pekinie (2008) i Londynie (2012), a pomiędzy igrzyskami wywalczył dwa tytuły mistrza świata w 2009 i 2011 oraz mistrzostwo Europy (2008). Wcześniej, w 2007 był wicemistrzem świata i akurat turniej w Chicago jest w kontekście jego kariery amatorskiej bardzo ważny. Dlaczego? Bo porażka z Albertem Selimowem (11:16) jest jedyną, jakiej doznał. Wszystkie pozostałe 396 pojedynków na ringach amatorskich wygrał! Kosmos!
To także oznacza, że dziś w Nowym Jorku rękawice skrzyżują dżentelmeni, którzy w boksie olimpijskim legitymują się nie tylko 8 złotymi medalami największych imprez, ale także łącznym rekordem 859 zwycięstw i 13 porażek…
Uciekać, czy nie?
Bokserzy na Kubie nie mają łatwego życia. Ta karaibska wyspa wyprodukowała mnóstwo zawodników światowej klasy. Wystarczy wspomnieć Teofilo Stevensona i Feliksa Savona, czyli dwóch z trzech pięściarzy w historii, którzy zdobyli trzy złota olimpijskie (trzeci to Laszlo Papp). Mistrzów świata i olimpijskich z Kuby trudno nawet zliczyć. Problemy zaczynają się wówczas, gdy taki czempion chciałby spróbować sił na ringach zawodowych. Kuba zatrzymała się w czasach głębokiej komuny, władze nie pozwalają zawodnikom wyjeżdżać i walczyć zawodowo. Na tej samej zasadzie mało który z Orłów Górskiego dostał zgodę na wyjazd na Zachód.
Kubańczycy boksują więc amatorsko na niebotycznym poziomie i nie mogą zrobić kroku naprzód. Widzą jednocześnie, że znacznie od nich słabsi zawodnicy zarabiają grube setki tysięcy dolarów za zawodowe walki. Typowy scenariusz jest więc taki: podczas zagranicznego turnieju bokserzy z Kuby najzwyczajniej w świecie dają nogę.
Decyzja o ucieczce nigdy nie jest łatwa. Z jednej strony leżą pieniądze i możliwość realizowania się na zawodowym ringu. Z drugiej – trudne do zmierzenia sprawy, jak patriotyzm, lojalność wobec ojczyzny, czy trenerów, bezpieczeństwo rodziny. Kiedy wspomnianemu wcześniej Teofilo Stevensonowi zaproponowano ucieczkę do USA i 5 milionów dolarów za walkę zMuhammadem Alim, ten tylko się zaśmiał. – Czym są miliony dolarów w porównaniu z miłością 8 milionów Kubańczyków – spytał. Felix Savon także odmówił.
Zdrada za amerykańskie dolary
Rigondeaux podjął inną decyzję. Podczas igrzysk panamerykańskich w Brazylii, razem z Erislandym Larą, zniknął z hotelu i nie pojawił się na ważeniu. Kilka dni później został złapany przez policję i przetransportowany na Kubę. Tam rozpoczęła się klasyczna nagonka i mieszanie bokserów z błotem. Choć Lara i Rigondeaux błagali o wybaczenie, Fidel Castro postanowił zrobić z nich przykład.
– Zdrada za pieniądze to dla Stanów Zjednoczonych jedna z ulubionych broni, którą próbują zniszczyć opór Kuby. Oni zostali znokautowani ciosem na szczękę, zapłaconym za amerykańskie dolary – powiedział w oświadczeniu.
Rigondeaux został wyrzucony z kadry, łaskawie pozwolono mu dalej trenować. W gymie nikt z nim nie rozmawiał, a przez media przetaczała się fala nienawiści. Mistrz olimpijski został uznany za zdrajcę ojczyzny. Życie z takim piętnem w przesiąkniętym propagandą kraju musiało być koszmarem. A jednak, kiedy dość szybko do „Szakala” zgłosił się menedżer Gary Hyde proponując ponowną próbę ucieczki, ten odmówił. Zdecydował się jednak podpisać 5-letni kontrakt i poczekać na lepszy moment. Ten nadarzył się po nieco ponad roku. Hyde pokręcił się tu i tam, po czym znalazł dojścia do kartelu, zajmującego się przerzutem ludzi. W ten sposób wyciągnął z Kuby najpierw Mike’a Pereza, a potem Guillermo Rigondeaux. Za każdego zapłacił po 16 tysięcy dolarów. W sumie – grosze…
Wydziedziczony, odcięty od rodziny
O talencie „Szakala” nikogo nie trzeba było przekonywać. Po tym, co robił na igrzyskach i mistrzostwach świata, miał już wystarczającą renomę. Doskonale wiedział o tym choćby Freddie Roach, przypuszczalnie najlepszy trener na świecie. A jednak, Kubańczyk go kompletnie zaskoczył.
– Nigdy w życiu nie widziałem lepiej kontrującego zawodnika. Kiedy z nim tarczowałem, nie mogłem się przebić przez jego defensywę. Próbowałem, ale nie byłem w stanie. To bez wątpienia jeden z największych talentów, jakie kiedykolwiek widziałem. Prawdopodobnie największy – dodał po namyśle Roach. To ważne słowa, ale jeszcze istotniejszy jest fakt, kto je wypowiedział. Nie ktoś, kto raz w życiu zobaczył światowej klasy zawodnika i nie może wyjść z podziwu, tylko gość, który z legendami ringu pracuje od wielu lat, trenował absolutny top zawodowego boksu, z Mannym Pacquiao na czele.
Minęło kilka lat, Rigondeaux jest niepokonanym zawodowym bokserem i bardzo bogatym człowiekiem. Dziś po raz kolejny będzie walczył o mistrzostwo świata w walce, na którą czekają miliony kibiców na całym świecie. Bilety do Madison Square Garden rozeszły się jak świeże bułeczki. „Szakal” będzie miał kolejną okazję do udowodnienia swojej wielkości. American dream? No, to już niekoniecznie. Cena, jaką przyszło mu zapłacić za szansę realizacji sportowych marzeń, jest bardzo wysoka.
Matka boksera zmarła kilka lat temu, on nie mógł nawet przylecieć na pogrzeb. Ojciec wprawdzie żyje, ale wyrzekł się syna, który zdradził ideały rewolucji. Żona i dwaj synowie? Żyją i mają się dobrze, ale od najważniejszej osoby dzieli ich 228 mil i Cieśnina Florydzka. Aha, i dwie kamery zainstalowane w mieszkaniu przez służby specjalne i działające 24 godziny na dobę…
Skazany na sukces
Wasyl Łomaczenko miał znacznie łatwiej. O tym, jakim wybitnym jest bokserem, powiedziano już w zasadzie wszystko. Jakby tego było mało, jest przystojny, inteligentny, wygadany, mówi po angielsku, świetnie czuje się w mediach społecznościowych. Co jeszcze? Na przykład zdobył mistrzostwo świata w trzeciej zawodowej walce, co jest wydarzeniem wręcz niewyobrażalnym.
Miał na to zresztą szansę już w drugiej, ale w kontrowersyjnych okolicznościach przegrał z Orlando Salido. Meksykański mistrz świata nie zmieścił się w limicie wagowym kategorii piórkowej (57,15 kg) na ceremonii dzień przed pojedynkiem. Co więcej, do momentu walki zdołał się nawodnić o dodatkowe 10 kilogramów, czyli do limitu wyższej o cztery kategorie wagi półśredniej (66,68 kg). Sama walka też była mocno kuriozalna. Salido wielokrotnie uderzał poniżej pasa, ale sędzia Lawrence Cole upomniał go tylko raz.
Podsumowując: w drugiej zawodowej walce Łomaczenko boksował z dużo bardziej doświadczonym (ponad 50 walk) i znacznie cięższym rywalem, który w dodatku wielokrotnie faulował, na co sędzia nie zwracał uwagi. Dwaj sędziowie wypunktowali nieznaczne zwycięstwo Salido, jeden dał wygraną Ukraińcowi. Eksperci telewizji ESPN widzieli remis.
W kolejnym pojedynku wątpliwości już nie było. Łomaczenko wypunktował Gary’ego Russela Jr i w trzecim zawodowym występie został mistrzem świata. Wyrównał w ten sposób osiągnięcie Saenseka Muangsurina sprzed 40 lat.
Ale czy mogło być inaczej? Czy ta kariera mogła nie wypalić? Cóż, małe szanse. Ten chłopak, dziś 29-letni, urodził się po to, by osiągnąć sukces w boksie. Ojciec Wasyla, Anatolij, przez lata prowadził amatorską reprezentację Ukrainy i od dziecka karierę syna. Prowadził mądrze, z pomysłem. Na przykład, zanim w ogóle pozwolił Wasylowi założyć rękawice, wysłał go na lekcje tańca. Na złość? Żeby nauczyć cierpliwości? Nic z tych rzeczy. Taniec miał nauczyć go odpowiedniej pracy nóg. – Wyjaśnił mi, że jeśli chcę być dobrym bokserem, muszę nauczyć się tańczyć – wspominał Wasyl. Co tu dużo gadać, chyba zadziałało.
Kontroluj swoje instynkty
Dziś trening Łomaczenki także robi wrażenie, choć figur baletowych tam niewiele. Jest za to mnóstwo elementów, których próżno szukać u innych pięściarzy. „Hi-Tech” jeździ na rolkach, staje na rękach, a także gra w tenisa. Zwłaszcza ten element jest ciekawy, bo zazwyczaj gra… sam, biegając sprintem do siatki, by odbierać swoje własne loby! Co poza tym? Na przykład maratony pływackie, po 10 kilometrów w otwartych akwenach. Albo pływanie na basenie olimpijskim: jeden basen sprintem, a drugi pod wodą, na jednym oddechu. Podczas ostatniego obozu przygotowawczego potrafił płynąć bez przerwy pod wodą przed trzy i pół minuty. Sam trening bokserski jest może bardziej typowy: 15 rund po 4 minuty każda, między rundami 30-sekundowe przerwy. I rywale, wypoczęci, zmieniający się co trzy rundy. Albo częściej, jeśli Wasyl któregoś powali.
Nad wszystkim czuwa Anatolij Łomaczenko. Trener ze starej, sowieckiej szkoły. Ale nie taki znowu staromodny. Owszem, używa różnych ćwiczeń psychologicznych, testów i wykresów numerycznych, stosowanych przed laty jako narzędzie diagnostyczne dla radzieckich kosmonautów. Ale ma też laptopa, w którym zbiera wszelkie dane z treningów. Statystyki, które tam ma, są powalające: w ciągu 15 rund w czasie obozu przed walką z Rigondeaux, Wasyl wyprowadził 2,949 ciosów, ze średnią prędkością 160 kilometrów na godzinę. Potem jeszcze jedna runda na worku – 324 ciosy.
My father is my coach, my mentor, and my friend, but most of all he is a great dad. #father #friend #dad pic.twitter.com/8glGK0PDFQ
— Hi-Tech Lomachenko (@VasylLomachenko) 6 kwietnia 2017
– W ćwiczeniu z płynięciem pod wodą nie chodzi o to, ile wytrzyma. W czasie przygotowań do igrzysk to było nawet 4 minuty i 20 sekund. Ważniejszy jest moment. Ta chwila, kiedy twój organizm mówi ci, że nie ma już więcej tlenu i musisz zaczerpnąć oddech. Wszystko łączy się w jedno: trening fizyczny i psychiczny, geny i ambicja. Wtedy musisz powiedzieć swojemu organizmowi: nie teraz! To ty kontrolujesz instynkty, przesuwasz ich ograniczenia – tłumaczy.
Na wszystko musisz zapracować
I tak było od zawsze. Ojciec pokazywał synowi, że ten może jeszcze więcej. Kiedy Wasyl dochodził do ściany, okazywało się, że może ją jeszcze trochę przesunąć. To doprowadziło go do dwóch złotych medali olimpijskich, niewyobrażalnego amatorskiego rekordu, prawdopodobnie najlepszego w historii, mistrzostwa świata w trzeciej zawodowej walce. Do czego jeszcze? Trudno tak naprawdę wskazać granicę możliwości Łomaczenki.
Kiedy Ukrainiec podpisał zawodowy kontrakt, promotor proponował mu pracę między innymi z Freddiem Roachem, siedem razy uznawanym za trenera roku. – Nie będę pracował z nikim innym, tylko z moim ojcem – uciął Łomaczenko. – Nikt nie będzie sobie przypisywał zasług za to, co on zrobił.
– To Anatolił Łomaczenko stworzył ukraińską ekipę. Tylko sam jest zbyt skromny, żeby to powiedzieć wprost. Ale taka jest prawda. Ja to mówię, spytajcie Usyka, powie to samo. Nie chodzi tylko o boks. On jest psychologiem, liderem. Kiedy coś mówi, ty w to wierzysz. Bo wszystko, co on mówi, po prostu działa – mówi Ołeksandr Hwozdyk, brązowy medalista z Londynu, niepokonany w 14 zawodowych walkach. – Trener nigdy nie krzyczy, nie zastrasza. Po prostu tłumaczy i wyjaśnia. I to działa.
A młody Łomaczenko lekcje ojca potrafi wprowadzić w życie, jak mało kto. I to nie tylko w ringu. Kiedy jego 5-letni syn, noszący imię dziadka, poprosił o nowego iPhona, usłyszał „musisz na niego zapracować”. Oczywiście, nie chodziło o pieniądze, bo Wasyl już od dawna zarabia siedmiocyfrowe kwoty. Mistrz świata chciał czegoś nauczyć syna. Chłopiec dał słowo i wziął się za treningi. Po pół roku przebiegł odcinek z domu w Akkermanie do położonego 25 kilometrów dalej kurortu Zatoka, co zajęło mu 2 godziny i 15 minut. Wasyl uważa, że syn dostał tę samą lekcję, którą on w jego wieku: że prawdziwa radość jest w pracy i treningu.
Łomaczenko miał to szczęście, że mądrego i skutecznego trenera spotkał w domu. Z ojcem stworzył niemal niemożliwy do pokonania duet. W kraju jest jednym z bohaterów narodowych, zarabia fantastyczne pieniądze, ma szczęśliwą rodzinę. Jest świadomy swojego wielkiego talentu i tego, co jeszcze może osiągnąć. Dziś stanie oko w oko z innym wybitnym bokserem, bardzo podobnym, choć jednocześnie zupełnie innym. Rigondeaux to mistrz defensywy i kontry. On walki wygrywa głową, dobrze wie jak i kiedy wyprowadzić cios, by sędziowie punktowi musieli go odnotować. Łomaczenko tak nie kalkuluje. Jak sam mówi, jest jak czołg, który po prostu idzie do przodu, zmiatając wszystko, co stanie mu na drodze. Walka – nie bez przyczyny – promowana jest jako starcie superbohaterów.
Mamy więc klasyczne starcie żelaznej defensywy, być może najlepszej na świecie, z niesamowitą siłą ognia, także być może najlepszą w tym sporcie. A do tego wspomniane na początku cztery złote medale olimpijskie.
Szkoda tylko, że tej walki nie może już skomentować Jerzy Kulej. On, podobnie jak Łomaczenko i Rigondeaux, zdobył dwa złote medale olimpijskie i w przegrywał wyjątkowo rzadko – 25 razy w 348 walkach. Nieco ponad 5 lat temu przegrał z nowotworem…
JAN CIOSEK