Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

redakcja

Autor:redakcja

06 grudnia 2017, 19:46 • 7 min czytania 10 komentarzy

Piłka nożna to rozrywka. Oczywiście po tylu latach dla wielu osób to kwestia życia i śmierci, sam znam takich, którzy są w stanie poświęcić dla niej zdrowie, życie towarzyskie, uczuciowe oraz karierę. Kluby to coś więcej niż kina, więcej niż teatry, to zupełnie inna kategoria rozrywki niż obwoźny cyrk (choć w Ekstraklasie faktycznie jest sporo punktów stycznych). Ale gdy cofniemy się o dwa kroki i spojrzymy na ten sport z dystansu – dojrzymy przede wszystkim sposób spędzania wolnego czasu. Czasem samorealizacji, czasem zaspokojenia potrzeby przynależności do jakiejś grupy, czasem nawet terapii, ale wciąż – to w pierwszej kolejności rozrywka.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Powinni o tym wiedzieć przede wszystkim ci, którzy tego typu rozrywką zarabiają na chleb, coś do chleba i całkiem przyzwoite auto, którym można się wybrać do piekarni. Albo cały garaż tego typu aut, względnie własną sieć piekarni, bo wiadomo, jak kształtują się zarobki wśród największych artystów w tym fachu. Uświadomienie sobie, na czym polega właściwie ich rola jest wbrew pozorom bardzo ważne dla odbiorcy tych spektakli. I jak na dłoni widać to w ostatnich tygodniach w Ekstraklasie.

Jeśli bowiem postawimy tezę, że piłka nożna to przede wszystkim rozrywka, logicznym będzie uznanie, że zadaniem piłkarza jest przede wszystkim wywoływanie u widza pozytywnych odczuć. Największą zbrodnią będzie zaś nie porażka, ale zniechęcenie do siebie odbiorców. Tak, zazwyczaj łączy się to ściśle z wynikami sportowymi – im lepsze, tym lepiej bawi się kibic.

Ale niestety – to sport. Zwycięzców jest zdecydowanie mniej niż przegranych, a przecież i ci drudzy pracują w sektorze rozrywki. Już na wstępie mają gorzej – bo widz jest wkurzony ich nieudolnością, ich boiskowymi niedoskonałościami, ich nieporadnością wobec silniejszych boiskowych przeciwników. Ale jesteśmy przecież w miejscu, w którym hasło “gloria victis” jest rozumiane zdecydowanie lepiej, niż gdziekolwiek indziej. W którym naprawdę docenia się piękne porażki, w którym nie ma problemu z pochwaleniem przegranych, szczególnie, jeśli to klęska w stylu Termopile 480 p.n.e.

Naprawdę nie trzeba wiele, by dać widzom trochę radości, nawet, jeśli umiejętności nie wystarcza do zwycięstwa. W jaki sposób traktowano piłkarzy spadającej z I ligi Polonii Bytom? Mimo ostatniego miejsca w lidze po ostatnim meczu musieli rozdać kibicom koszulki – ci byli bowiem szczerze wdzięczni, za to, że bez pieniędzy i z tragiczną organizacją całego klubu udało im się dograć do ostatniej kolejki. Nie było przy tym żadnych tanich gestów typu całowanie herbu, bądź przemowa dotycząca wierności barwom klubowym. Wystarczyło zaangażowanie w każdym meczu i wytrwanie w klubie pomimo braku pieniędzy.

Reklama

Piłkarze Polonii mieli instynkt. Wiedzieli, że ich kibice nie płacą za bilety, by zobaczyć zwycięstwo – bo fanatycy doskonale zdają sobie sprawę, że to niemożliwe. Płacili za walkę, za możliwość oglądania zdeterminowanych ludzi, którzy się nie poddali, do samego końca. Podobny instynkt miał Jacek Wiśniewski, który wiedział, kiedy w wywiadzie pojechać po sobie i swoich kolegach. Instynkt miał Radosław Janukiewicz, w każdym kolejnym klubie szanowany za postawę na boisku i poza nim. Instynkt miał nawet Patryk Małecki, i to nie wówczas, gdy tatuował sobie wiślackie symbole, ale gdy w barwach “Portowców” leciał na wślizgu nawet do piłek straconych gdzieś z boku boiska przy rozstrzygniętym wyniku meczu. Grał słabo, ale na tyle ofiarnie, że nikt nie miał większych pretensji.

Dalej jest grupa ludzi, którym jedynie wydawało się, że mają instynkt – najświeższy przykład to Krzysztof Mączyński, ale i Nicki Bille Nielsen, nienawidzący Legii przy każdej kawie.

Każdy z nich jednak mniej lub bardziej świadomie czuł, że nie warto wkurwiać kibiców. Po prostu, to zły pomysł w branży rozrywkowej, by zamiast rozrywki oferować frustrację. Niestety, w Pogoni Szczecin i Lechu Poznań w ostatnich tygodniach ujawniły się grupy, które jakiegokolwiek instynktu nie posiadają.

Najpierw Pogoń Szczecin. Przykład wzorcowy, sztandarowy, taki, który powinno się zapisać w podręcznikach dla młodych adeptów futbolu. Oto klub skompromitowany na wszystkich polach. Grający tragicznie pod wodzą jednego z najbardziej utytułowanych trenerów, grający równie tragicznie po jego zwolnieniu. Zespół, który na papierze zapowiadał się na jednego z uczestników walki o puchary, na boisku tymczasem wyłapał w czapkę w 12 z 18 meczów. W samym środku szalejącego kryzysu piłkarskiego, zawodnicy i członkowie sztabu szkoleniowego wyprawiają huczne urodziny, które przenoszą się na miasto. Czy impreza po meczu sama w sobie jest zła? Pewnie nie. Czy wyjście na miasto, gdy następny mecz gdzieś daleko na horyzoncie, jest samo w sobie złe? Pewnie nie. Ale wyjście na miasto, pomiędzy wkurzonych kibiców ze Szczecina, w takiej sytuacji, to coś gorszego niż zbrodnia.

Szczecinianie fundują rozrywkę na żenującym poziomie, o czym zresztą świadczy spadająca liczba chętnych na oglądanie tych widowisk. A potem jeszcze – jako główni aktorzy w tej sztuce – plują publiczności w twarz. Trudno byłoby mi ich potępiać, gdyby właśnie maszerowali pewnym krokiem po mistrzostwo – tak jak bez trudu można było wybaczyć imprezy piłkarzy Legii ze słynnym “tortem Saganowskiego” na czele. Nie sądzę, by Kort od wychylonej pięćdziesiątki nagle zapomniał, jak się podaje. Ale Kort od wychylonej pięćdziesiątki przestał w jednej chwili odgrywać rolę utalentowanego chłopaka z sąsiedztwa z Pogonią Szczecin w sercu, a stał się rozwydrzonym bachorem, który zanim prosto kopnął piłkę podbił świat szczecińskich klubów. Obie te opinie można traktować jako przesadzone, ale nie mam wątpliwości, że mogą mieć wymierny wpływ na karierę 22-letniego piłkarza. Inaczej kibic traktuje “syna naszych osiedli”, inaczej “gwiazdeczkę z sodówą”. A opinia, renoma, wręcz stereotyp to wartości, pozostające w pamięci dłużej, niż choćby i najładniejsza asysta w Ekstraklasie.

Drugi przykład – Lech Poznań. Tu jakość piłki nożnej jest wyższa, ale nadal wyniki drastycznie odbiegają od oczekiwań. Co gorsza – wszyscy, od prezesów po dziennikarzy, są przekonani, że problemem jest mentalność. Brak parcia do zwycięstw za wszelką cenę, minimalizm, zadowalanie się przyzwoitością, zamiast dążyć do doskonałości. Niezależnie od tego, ile w tych zarzutach prawdy – obiegowa opinia jest jasna. Piłkarze potrafią, ale z jakichś przyczyn nie zawsze wiedzą, jak to pokazać. Czy to przez brak zaangażowania? Czy odwrotnie, słabą odporność na presję? Przesadny pośpiech na boisku, wynikający z nadmiaru motywacji? Zbyt duża pewność siebie? W środku tej dyskusji – która drastycznie wpływa na odbiór Lecha, nawet po zwycięstwach krytykowanego za niezbyt efektowną grę – głos zabrali skandynawscy piłkarze z Poznania. 89. minuta meczu z Piastem Gliwice, który pozostaje w strefie spadkowej. 0:0. Kibice Lecha rzucają w telewizory już nie tylko wulgaryzmy. I nagle pojawiają się oni. Słynni “zagraniczni najemnicy”, zazwyczaj wdzięczny obiekt do kibicowskich ataków.

Reklama

Czy na ławce rezerwowych nie wolno się uśmiechać? Czy lojalność wobec klubu i zaangażowanie w pracę wymusza u piłkarzy łzy, ilekroć zespołowi nie idzie? Nie i nie. Ale czy rozczarowany kibic, desperacko szukający przyczyn gry poniżej potencjału, doceni poczucie humoru duńsko-szwedzkich muszkieterów?

Znalezione obrazy dla zapytania nielsen barkroth gytkjaer

To jest tak oczywiste wystawianie się na strzał, że aż mi się zrobiło ich przez moment żal. Gdyby Lech miał za sobą pięć zwycięstw i w ten sposób chłopcy roześmialiby się w końcówce rozczarowującego remisu z Piastem – nikt pewnie nawet by się nad tym nie pochylił. Ale “Kolejorz” jest głęboko pod formą, wszyscy upatrują przyczyn kryzysu w kwestii “motywacji piłkarzy” i w takim właśnie momencie – pyk. Śmichy-chichy, gdy drużyna zalicza kolejny fatalny wynik.

***

Jestem daleki od wskazywania imprez piłkarzy Pogoni czy rozluźnienia na ławce Lecha, jako przyczyny wyników obu drużyn. Nie mam złudzeń, że “Portowcy” prowadząc żywot mnicha-ascety właśnie zrzucaliby z tronu zespół Górnika Zabrze. Nie wydaje mi się, by roześmiani panowie z Poznania byli bezpośrednimi winowajcami kolejnych bezjajecznych występów całej drużyny. Ale i jedni, i drudzy, totalnie zapomnieli, że ich zadanie to nie tylko zwycięstwo nad rywalem. To nie tylko punkty w ligowej tabeli, ale również zabawianie kibiców. Najgorszym, co można zrobić w sytuacji, gdy nie ma się argumentów sportowych, to dodatkowo kłuć widzów w oczy swoim nonszalanckim podejściem do kolejnych rozczarowań. Dlatego nie zdziwię się, jeśli w obu ekipach nie skończy się na przeprosinach.

I tak po raz kolejny okaże się, że boisko boiskiem, sport sportem, ale w branży rozrywkowej trzeba myśleć o swoim wizerunku bez żadnej przerwy – a tym bardziej przerwy na melanż, czy na festiwal dowcipu.

Najnowsze

Komentarze

10 komentarzy

Loading...