Reklama

Lekarza! Lech cierpi na chorobę lokomocyjną

redakcja

Autor:redakcja

03 grudnia 2017, 18:16 • 2 min czytania 91 komentarzy

Tydzień temu Lech Poznań przełamał złą serię w meczu z Wisłą Płock. Fakt, był przy tym tak przekonujący, że wątpimy, by doszło do tego bez determinacji Alana Urygi, ale trzy punkty i tak powinny być impulsem do zmian. Albo inaczej – lekarstwem. Bo Lech jest chory i jeśli chce się w tym sezonie liczyć, potrzebna jest natychmiastowa kuracja. A precyzyjniej rzecz ujmując, cierpi na… chorobę lokomocyjną. 

Lekarza! Lech cierpi na chorobę lokomocyjną

No bo jak inaczej wytłumaczyć postawę Kolejorza w meczach poza własnym stadionem? Jaką znaleźć wymówkę dla ślamazarności, kompletnego braku kreatywności u większości piłkarzy i skuteczności na poziomie Denisa Thomalli? Czym można uzasadnić zniknięcia poszczególnych piłkarzy na kilkadziesiąt minut? Nie wierzycie? No to popatrzcie na wyniki. Wirus zaatakował na początku września…

0-0 z Pogonią Szczecin,
0-2 ze Śląskiem Wrocław,
1-1 z Jagiellonią Białystok,
3-3 z Lechią Gdańsk,
1-3 z Górnikiem Zabrze,
0-0 z Sandecją Nowy Sącz,
0-0 z Piastem Gliwice.

Skandaloza. Co prawda są pewne symptomy poprawy. W meczu z Sandecją w Niecieczy piłkarze Bjelicy oddali tylko jeden celny strzał i ich gra wyglądała tak słabo, że do dzisiaj boimy się o niej wspomnieć przy jedzeniu. Dziś w Gliwicach zawodnicy Kolejorza przynajmniej próbowali. A to Jevtić przebiegł z piłką od szesnastki do szesnastki i uderzył, ale zatrzymał go Szmatuła, a to Szwajcar strzelił tak, że bramkarz Piast jeszcze raz musiał mocno się wysilić. Była poprzeczka po strzale Makuszewskiego. W końcówce trafił w nią również Rakels. Minimalnie przestrzelił Gajos i jeszcze raz Jevtić…

Sporo tego, ale to chyba marne pocieszenie dla kibiców.

Reklama

Tam samo jak to, że sędzia powinien podyktować rzut karny dla Kolejorza. Raz to zrobił, ale dobrze, że akurat wtedy poprawił się dzięki powtórkom. Sęk w tym, że stykowych akcji w polu karnym było sporo, a w tej, w której Pietrowski powalił Gajosa, gwizdnięcie było obowiązkiem. Nie popisał się sędzia Frankowski. Nawet trochę rozumiemy Bjelicę, który wyleciał na trybuny. Tak, znów. Wszak w piłce liczy się powtarzalność.

Dlaczego nie wspominamy o Piaście? Bo piłkarze Fornalika nastawili się na zdobycie punktu i byli tłem. Udało się, hip hip hura. A skoro tak im zależało, by nie rzucać się w oczy, postanowiliśmy udawać, że nie widzieliśmy tej kaszany.

[event_results 385727]

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

91 komentarzy

Loading...