Zawsze trudniej wyciągnąć zespół z kryzysu, gdy ten pozbawiony jest indywidualności – podnieść kilkunastu gości, może nawet i solidnych, ale bez wyraźnego lidera, to wymagająca sprawa, bo brakuje punktu zaczepienia. Kogoś, kto postawiłby ten pierwszy krok. Mariusz Lewandowski w Lubinie napotkał zapewne wiele problemów, lecz ten wspomniany wyżej, z pewnością nie jest jednym z nich. Lewandowski ma przecież Jakuba Świerczoka.
Strzelić trzy gole w dziesięć minut to nie jest widok oglądany codziennie i nie narzekamy tutaj na ekstraklasę, bo w ogóle, jeśli rozejrzeć się po futbolowym globie, to przecież nawet najwięksi piłkarscy herosi taki wyczyn traktowaliby jako coś specjalnego. Świerczok tego dokonał, więc nie pozostaje nam nic innego, jak bić mu brawo i napisać zaraz parę pochwalnych słów na ten temat. Przy pierwszym i trzecim golu napastnik Zagłębia umiał się znaleźć w dobrym miejscu o odpowiednim czasie – stał blisko bramki Muchy, piłka wisiała w powietrzu w jego okolicy, a on pewnymi strzałami głową pakował ją do siatki. Gol numer dwa to z kolei pokaz tej pozytywnej bezczelności, którą Świerczok z pewnością ma. Patrząc na Fryca, już wiedział co zrobi – ruszy na niego, odejdzie do prawej i uderzy. Tak się stało, napastnik miał trochę szczęścia, bo futbolówka przed zatrzepotaniem w siatce zaliczyła rykoszet, ale hej, szczęściu trzeba pomóc. Świerczok wyraźnie wyciągnął w jego kierunku rękę.
I też zrobił to w istotnym momencie, bo przecież Zagłębie przegrywało. Bruk-Bet lepiej wszedł w mecz, to ekipa Bartoszka na początku prowadziła grę i tę przewagę udokumentowała we właściwy sposób, czyli golem. Akcja bramkowa była i ładna, i szczęśliwa, bo goście zawiązali efektowną koronkę, ale też nic by z niej nie wyszło, gdyby nie przypadkowe odbicie od Matuszczyka. W każdym razie piłka wpadła w końcu pod nogi Piątka i ten wykonał wyrok.
Lubinianie potrzebowali chwili, by się w zastałej sytuacji odnaleźć, ale z minuty na minutę grali coraz lepiej. Dużo dymu było po dośrodkowaniach, ale albo dobrze bronił Mucha — próby Świerczoka, Balicia, Pawłowskiego i Kopacza – albo słowacki bramkarz miał sporo szczęścia, kiedy przestrzelił Tuszyński. W końcu jednak taryfa ulgowa się skończyła, natomiast na linię startu wszedł show Świerczoka.
Bruk-Bet po tych trzech gongach nie był w stanie się otrząsnąć, nawet 15 minut przerwy nie zwróciło świadomości gościom. Chwilkę po przerwie jeszcze Mucha zdołał odbić strzał Pawłowskiego, ale gdy z bliska wpakował mu piłkę do siatki Balić, był już bezradny. Świerczok krzyczał potem do kolegów, by ci się nie zatrzymywali, tylko razem z nim próbowali strzelić gościom piątą, szóstą i siódmą bramkę, ale gdzieś uciekło skupienie, a co za tym idzie skuteczność. Świerczok walnął w poprzeczkę i po dobrej akcji w obrońcę, Pawłowski nieźle dryblował, lecz kopnął w trybuny, Balić z ostrego kąta nie zmieścił piłki w siatce.
Zrobił to więc… Bruk-Bet. Pawłowski elegancko wypuścił Piątka, a ten upolował swoją drugą sztukę. Może goście pomyśleli wtedy, że jeszcze są w stanie tu coś ugrać, bo rzeczywiście parę razy temperatura w polu karnym Zagłębia podskoczyła, ale nie było z tego konkretów i wynik się utrzymał. Czyli można powiedzieć: w Pucharze Polski nowa miotła jeszcze nie posprzątała, ale porządki w ekstraklasie zaczęły się efektywniej.
[event_results 385508]
Fot. FotoPyk