Na korcie wygrał ponad 25 milionów dolarów, co nawet na dziś jest oszałamiającą kwotą, a przecież on grał ćwierć wieku temu. Poza nim miał mnóstwo kontraktów reklamowych i tylko dopisywał kolejne zera na koncie. Jak to więc możliwe, że Boris Becker właśnie ogłosił bankructwo i ma takie długi, że musiał wystawić na sprzedaż swoje trzy puchary z Wimbledonu?
Najkrócej mówiąc ujmijmy to tak: z facetami Becker nie miał żadnych problemów – lał ich na korcie równo, zdobywając sześć tytułów wielkoszlemowych, trzy razy wygrywając Mastersa i oczywiście osiągając pierwsze miejsce w rankingu ATP. A przecież w jego czasach światowe korty były pełne wielkich gwiazd, pokroju Agassiego, Samprasa, czy Lendla, więc sukcesy Niemca były naprawdę imponujące. Jego kłopot polegał na tym, że dobrze radził sobie także z kobietami. Choć trudno go określić mianem typowego przystojniaka, to charyzma, sukcesy na korcie i gruby portfel robiły swoje. Boris zawsze mógł liczyć na zainteresowanie płci pięknej. A to, niestety, słono kosztowało. Dość powiedzieć, że rachunek za jeden akt miłości francuskiej wynosił kilkanaście milionów dolarów. Niewykluczone, że był to najdroższy lodzik w historii świata.
Nie jesteśmy stworzeni do monogamii
A było tak: żona tenisisty, Barbara, w 1999 roku była w ciąży. Para czekała na drugie dziecko, pierwszym był Noah Gabriel, nazwany na cześć przyjaciół Beckera, tenisisty Yannicka Noah oraz angielskiego piosenkarza Petera Gabriela. Zanim na świat przyszedł jednak kolejny syn, Elias Balthazar, związek zdążył się rozsypać. Barbarze trudno się dziwić, że zażądała rozwodu, kiedy dowiedziała się o numerze, jaki wyciął jej mąż. Po przegranym meczu na Wimbledonie w lecie 1999 roku, Boris pocieszał się w ramionach rosyjskiej modelki Angeli Jermakowej. Przypomnijmy: na dwa miesiące przed narodzinami syna, kiedy Barbara wylądowała w szpitalu. Pocieszanie skończyło się gdzieś na zapleczu japońskiej restauracji, gdzie doszło do kosztownej chwili przyjemności. Było mniej więcej jak z Billem Clintonem i Moniką Levinsky. Do seksu niby nie doszło, ale… modelka zrobiła tenisiście dobrze, a po wszystkim się rozeszli. Dziewięć miesięcy później na świat przyszła Anna. Becker nie chciał się przyznać do ojcostwa, ale potwierdziły je badania DNA. Gwiazdor zapewniał, że seksu nie było i podejrzewał, że Jermakowa dokonała czegoś w stylu in vitro i przetrzymała spermę w ustach, a następnie się nią zapłodniła.
Cóż, mówiliśmy, że na korcie szło mu znacznie lepiej.
– Patrzyła prosto na mnie, to było spojrzenie łowcy, które mówiło: chcę cię. Potem podeszła znowu, dwa razy mijając bar. I znów to spojrzenie. Chwilę później odeszła od stolika i poszła do toalety. Poszedłem za nią. Pięć minut gadki i prosto do najbliższego możliwego miejsca i przeszliśmy do rzeczy. Nie wiem, co mnie do tego popchnęło. Po wszystkim ona wróciła do swoich przyjaciół, ja wypiłem jeszcze jedno piwo i wróciłem do hotelu. Następnego dnia pojechałem do Barbary – pisał w swojej autobiografii, przyznając, że nie wie, czemu zwrócił na siebie uwagę Rosjanki. – Nie jestem bardzo bogaty, ani zbyt przystojny. Nie jestem Adonisem, a moja męskość nie jest przesadzona. W ogóle uważam, że seks jest przeceniany w naszym społeczeństwie. Przez siedem lat małżeństwa byłem całkowicie monogamiczny. Ale uważam też, że my, mężczyźni, nie jesteśmy stworzeni do monogamii przez całe życie.
Rozwód transmitowany na żywo
To nie koniec kłopotów. We wrześniu 1999 urodził się Elias Balthazar, kilka miesięcy później Anna. W grudniu 2000 roku Barbara zażądała rozwodu. Boris się zgodził, pamiętając zapewne, że przy okazji ślubu podpisali umowę, która w razie przerwania małżeństwa, gwarantowała jej 2,5 miliona dolarów. Barbara miała jednak asa w rękawie, bo przed rozprawą skontaktowała się z nią Jermakowa, informując o ciąży z Beckerem.
Sąd na Florydzie nie miał litości dla gwiazdora. W czasie rozprawy rozwodowej, która była transmitowana do Niemiec, zasądził 14,4 mln dolarów na rzecz Barbary. Była już żona Beckera otrzymała także ich posiadłość na ekskluzywnej Fisher Island oraz prawo do opieki nad synami.
– Oczywiście, pamiętałem tamten wieczór w Londynie. Ale na litość boską, to nie mogła być prawda – wspominał w autobiografii. – Wtedy byliśmy głupi i niedojrzali. Tenis nie zawsze był łatwy, Wimbledon nie zawsze układał się po mojej myśli. Moje życie było wtedy bardzo skupione na mnie, byłem strasznym egocentrykiem. Teraz dojrzałem i jestem szczęśliwy. Moja córka Anna to jedno z najlepszych rzeczy, które mnie spotkały. Jestem z niej bardzo dumny. Wtedy za często trafiałem na pierwsze, a za rzadko na ostatnie strony. Cała ta sprawa przyspieszyła rozpad mojego małżeństwa z Barbarą. I tak mogło do tego dojść, bo mieliśmy pewne problemy. Zyskałem wspaniałą córkę, którą pokochałem od dnia narodzin i kocham do dziś. Byłem zawstydzony i bardzo smutny z powodu tego, jak to się stało i jak to uderzyło w moją rodzinę. Matka Anny i ja musieliśmy stać się rodzicami, choć nie było między nami żadnej relacji.
Cóż, dziecko nie jest niczemu winne, choć może lepiej, żeby nie słuchało opowieści o tym, jak tatuś poznał mamusię… Nawiasem mówiąc, kiedy dziś patrzy się na 17-letnią Annę można stwierdzić jedno: płacenie za badania DNA było wyrzucaniem pieniędzy w błoto, bo podobieństwo widać gołym okiem. Sorry Boris za złośliwą dwuznaczność, ale Anna to… wykapany tata.
Czas sentymentów już się skończył
Becker musiał zapłacić soczyste alimenty także na Annę. A że akurat zbiegło się to z zakończeniem przez niego kariery, to konkretnie zabolało. Oczywiście, teoretycznie Niemiec, jako gwiazda światowego formatu i jedna z ikon tenisa, nie miał większych problemów z zarabianiem pieniędzy także poza kortem. Był choćby większościowym udziałowcem firmy Voelkl, produkującej sprzęt i stroje dla tenisistów. Regularnie występował w telewizji, komentował dla BBC ukochany Wimbledon, na którym jego rekordu chyba nikt nie pobije: w wieku 17 lat, jako nierozstawiony zawodnik, wygrał cały turniej. Przez trzy lata pracował także jako trener Novaka Djokovicia, pomagając mu w zdobyciu sześciu tytułów wielkoszlemowych. W sierpniu tego roku został szefem męskiego tenisa w Niemieckim Związku Tenisowym. Wcześniej, jeszcze gdy pracował z Djokoviciem, nie skorzystał z propozycji objęcia funkcji kapitana reprezentacji Niemiec w Pucharze Davisa.
Mimo tych wszystkich aktywności Niemiec niedawno został przez londyński sąd… uznany za bankruta. Jak to możliwe w przypadku gościa, który na korcie zarobił grube miliony i umiał się ustawić także na emeryturze? Cóż, styl życia Beckera z pewnością nie był szczególnie rozsądny. Sąd nie ujawnił wysokości długów tenisisty. Brytyjskie media pisały o 3,3 mln funtów, a niemieckie sugerowały, że długi mogły przekroczyć 50 baniek! Zrobiło się tak nieciekawie, że gwiazdor wystawił na sprzedaż nawet trzy puchary za zwycięstwo na Wimbledonie. Liczy, że dostanie za nie około miliona funtów. – Czas sentymentów się skończył – skomentował. W międzyczasie, jakby mało było kłopotów, niemiecki fiskus ściągnął z niego 2 miliony euro za unikanie podatków.
Ponoć duża część długów Beckera to zobowiązania wobec byłego partnera biznesowego Hansa Dietera Clevena, notowanego na liście 300 najbogatszych Szwajcarów. Zdaniem mediów żąda on od tenisisty ponad 30 milionów funtów. „Bild” informował, że gwiazdor zastawił wiele nieruchomości, w tym także dom swojej matki, by spłacić długi. W całej sprawie zadziwia kompletna nieodpowiedzialność mistrza Wimbledonu. Cytowany przez „Mirror” Cleven opowiadał na przykład taką anegdotę: „Przyszedł do mnie i zaproponował: mogę ci oddać moją rezydencję na Majorce, jeśli chcesz. Powiedziałem mu na to: Boris, muszę ci przypomnieć, że ona już należy do mnie. Nawiasem mówiąc, moi prawnicy odkryli, że kilka dni wcześniej zastawił ją zresztą u londyńskiego przyjaciela, za co dostał kilka milionów dolarów. Wiele osób mnie pytało, czemu nie zabezpieczam swoich nieruchomości w rejestrze gruntów, jak w przypadku tej rezydencji na Majorce. Cóż, Boris był wtedy moim partnerem biznesowym i byliśmy w dobrych stosunkach. Myślałem też, że nie mogę zarejestrować aktu hipotecznego na jego nieruchomości. Gdybym spróbował to zrobić na przykład z domem w Leimen, w którym mieszkała jego matka, to by spowodowało ogromny gniew z jego strony. Ja przede wszystkim chciałem uniknąć jakiegokolwiek rozgłosu”.
Boris, odleciałeś
Nieciekawą sytuację gwiazdy chętnie komentują ludzie ze środowiska, na przykład Richard Schoenborn, emerytowany szef szkolenia Niemieckiego Związku Tenisowego. – Boris, odleciałeś. Miliony, spotkania z największymi tego świata, życie na niesamowitym poziomie i przecenianie swoich możliwości doprowadziły cię tam, gdzie jesteś. Oderwałeś się od rzeczywistości. Zachorowałeś na wielkość. Nie potrafiłeś nad sobą zapanować i właściwie ocenić sytuacji – powiedział Schoenborn. – Czy kiedykolwiek odwiedziłeś swojego pierwszego trenera Borisa Breskvara, gdy ciężko chorował? Pomogłeś mu w kłopotach zdrowotnych i finansowych? Poszedłeś na jego pogrzeb? Zbierałeś owoce, ale zapomniałeś o tych, którzy je sadzili…
Tych słów Becker nie skomentował i nawet szczególnie się nie dziwimy. Chętnie odnosił się za to do informacji o bankructwie… bagatelizując całą sytuację:
– Mogę uregulować kwotę, którą jestem winien. To trochę tak, jakbyś poszedł do restauracji, zamówił kanapkę z kurczakiem i colę, a potem dostał rachunek na 10 tysięcy funtów. W takiej sytuacji wziąłbym rachunek i przejrzał go z właścicielem restauracji. W moim przypadku nie miałem takiej szansy, dlatego nazywam całą sprawę nieporozumieniem – tłumaczy. – Nigdzie nie uciekam, mieszkam w środku Londynu, nie ukrywam się. Chcę uregulować należności i ruszyć naprzód z moim życiem.
– Szaleństwem jest myśleć, że jestem spłukany. Mam wystarczająco dużo krajowych i międzynarodowych umów, by zarobić kwoty potrzebne do spłacenia moich zobowiązań na czas. Moje nazwisko, moja marka są dziś bardziej aktualne niż przez ostatnie 20 lat. Jeśli szukasz reklamy, zatrudniasz Borisa Beckera. Zainteresowanie ludzi gwarantowane. Mam wiele kontraktów reklamowych na moim biurku, bo firmy zauważyły, że moje nazwisko jest teraz gorące – podkreśla. – Owszem, jestem bankrutem od 21 czerwca. Ale to nieprawda, że jestem spłukany. Lecę wieczorem do Zurychu. Pojadę do hotelu i zapłacę rachunek. Gdybym był niewypłacalny, nie miałbym jak tego zrobić. Jeśli wezmę taksówkę, zapłacę za nią. I wierzcie mi, nic nie ukradłem.
Zastawił nawet dom matki
Po Beckera faktycznie sięgają firmy z bardzo różnych branż. Przez wiele lat tenisowy mistrz był na przykład członkiem Team PokerStars Pro, zrzeszającego gwiazdy grające w pokera. W ubiegłym roku nastąpił głośny transfer, do drugiego największego operatora pokera online – Party Poker. W pokerowej branży to było coś jak przejście Neymara z Barcelony do PSG. Co ważne, poker nie był dla Beckera kosztownym hobby, jak to czasem bywa. Jemu za grę płacono, i to nie mało. Miał finansowane starty w dużych turniejach, a jeśli wygrał, cała wypłata szła na jego konto. I tak na przykład w 2008 roku w Monte Carlo – 7. miejsce na 252 graczy w turnieju za 550 euro (11,800 euro wypłaty), 40. miejsce w grubej grze za 25 tysięcy dolarów w Las Vegas (41 tysięcy wypłaty), czy 13. pozycja na 161. osób w turnieju Devilfish Cup za 5 tysięcy funtów. W sumie w turniejach na żywo wygrał ponad 110 tysięcy dolarów. To oczywiście sporo pieniędzy, ale znacznie więcej dostawał od organizatorów za samą obecność.
Obchodzone 22 listopada 50. urodziny ponoć skłoniły Beckera do refleksji. Może przyszłość nie rysuje się w aż tak czarnych barwach, ale Niemiec w wywiadzie udzielonym dzień przed jubileuszem poruszał ponure tematy. – Mam niemiecki paszport, ale prawdopodobnie nie wrócę do Niemiec. Nie czuję się Niemcem, mój dom jest w Londynie – stwierdził. Rzeczywiście, od lat mieszka w brytyjskiej stolicy, niespełna dwa kilometry od wejścia na korty All England Lawn Tennis and Croquet Clubu, czyli miejsca rozgrywania Wimbledonu. Podobny dystans od jego domu dzieli Gap Road Cemetery. W dalszej części urodzinowej rozmowy zadeklarował, że chce być pochowany właśnie tam.
Koniec końców, to jednak mocno smutne. Gość wcale nie jest stary, wiele lat życia jeszcze przed nim. Na korcie był geniuszem, miał niebywały talent. Inteligencji i charyzmy także nie sposób mu odmówić. Dziś ma 50 lat, puste konto i nie tylko to bagatelizuje, ale i mówi o tym, gdzie chce być pochowany. A angielskie media złośliwie przypominają, że wykupienie miejsca na Gap Road Cemetery na 50 lat kosztuje prawie 9 tysięcy funtów, czyli jednak trochę sporo, jak na bankruta…
JAN CIOSEK