Jeśli po pierwszym meczu ćwierćfinału Pucharu Polski masz bezpieczną zaliczkę, to w rewanżu warto byłoby zyskać coś więcej niż dobry rezultat i awans. Romeo Jozakowi się to dzisiaj powiodło, bo dostał odpowiedzi – zarówno twierdzące, jak i przeczące – na ważne pytania. Kto ma jeszcze przyszłość w Legii? Po pierwszej połowie wydawało się, że wielu może się pakować. Po drugiej kilka nazwisk wróciło do łask.
Legia zagrała dwie różne połowy. Po pierwszej można było się wręcz zastanawiać, czy wypracowana w Bytowie przewaga (zwycięstwo 3:1) nie zostanie roztrwoniona. Wiele eksperymentów w składzie spowodowało, że nawet zawodnikom trudno było się połapać w tym, jak Legia powinna grać. Jeśli po pierwszych 45 minutach Bytovia ma więcej strzałów, strzałów celnych (jeden zakończony bramką) i rzutów rożnych, to kibicom trudno powstrzymać się od wywierania presji na piłkarzach. Były gwizdy. Zastanawiamy się, czy to one czy jednak Romeo Jozak swoimi krzykami wstrząsnął drużyną, ale po przerwie wszystko się odmieniło. Gdyby Legia Czerczesowa przegrywała z Bytovią 0:1, w szatni pojawiłyby się owiane legendą niedźwiedzie. Zakładamy, że Jozak swoich nie ma, ale patrząc na nagłą motywację legionistów po wyjściu z szatni – charyzmę z pewnością.
Ostatni mecz w lidze Sebastian Szymański zagrał ponad dwa miesiące temu, a był to występ jedynie 15-minutowy. Szanse dostaje za to regularnie w Pucharze Polski, w którego bieżącej edycji rozegrał więcej minut niż w tym sezonie ekstraklasy. Romeo Jozak wystawił go dziś na kierownicy, a nie skrzydle, w środku to zupełnie inny zawodnik. Odważny, kreatywny, idący do każdej piłki, mający rozeznanie w tym, kiedy piłkę przetrzymać, a kiedy oddać koledze. Dzisiaj zagrał koncertowo, skończył mecz z dwoma golami, asystą i nadzieją w głowie, że wreszcie dostanie możliwość pokazania się w lidze. Bo lepszego meczu w jego wykonaniu, to chyba nie widzieliśmy. A bramką głową, to już w ogóle nam zaimponował.
Dwukrotnie przed bramkami dogrywał mu Łukasz Broź, który gra zdecydowanie częściej, natomiast dziś znacznie umocnił swoją pozycję. Pojawił się na boisku, bo na prawej obronie nie radził sobie Hildeberto. Można nazwać to selekcją negatywną, ale nie chodzi o odpalenie Berto, a o zapomnienie o nim jako o potencjalnym obrońcy. Za to na prawym skrzydle w drugiej połowie zaprezentował się przednio. Dwa gole i kluczowe podanie sprawiły, że wrażenie pozostawione po pierwszej części gry zostało odwrócone o 180 stopni. Biegał, jakby miał na plecach butlę z tlenem i nie czuł jej ciężaru. Momentami popisywał się techniką, zresztą trzeba przyznać, że niebanalną. Jeśli około 21:30, po pierwszej fatalnej połowie kupilibyśmy mu karnet na siłownię albo od razu bilet na samolot do domu, to po drugiej najprędzej sprezentowalibyśmy mu szampana, którego piciem niedawno podpadł kibicom Legii.
Byli też tacy, którzy chyba zmarnowali jedną z ostatnich albo i ostatnią szansę. Dominik Nagy został ściągnięty już po pierwszej połowie. Można powiedzieć, że skutecznie wywalczył sobie transfer. Ale chyba powinien zrobić to w innym stylu i szykować się do podróży w kierunku zachodnim, a nie grać tak, żeby jedynymi ofertami, które mogą się pojawić, były te z ligi węgierskiej. A Daniel Chima Chukwu kupił sobie mieszkanie w Warszawie, więc zapewne nie chce z niej wyjeżdżać, ale mógłby przenieść się na Stadion Narodowy w roli dyżurnego ciecia. Dostał pół godziny, przez które zrobił kilka sprintów i jakieś 12 razy poprawił włosy.
Legia melduje się w półfinale Pucharu Polski, natomiast Bytovia może się cieszyć, że na osłodę zdobyła przy Łazienkowskiej drugą bramkę. I to taką, że każdemu kibicowi cisnęło się na usta nazwisko „Deyna”. Bo takiego rogala bezpośrednio z rzutu rożnego jak ten Sebastiana Kamińskiego, to nawet on by się nie powstydził.
Legia Warszawa – Drutex Bytovia Bytów 4:2 (0:1)
0:1 Surdykowski 25′
1:1 Hildeberto 47′
2:1 Szymański 49′
3:1 Hildeberto 62′
4:1 Szymański 72′
4:2 Kamiński 90+1′