Reklama

On się nazywa Killer, ma ksywę Killer i jest Killer – polski pokerowy obieżyświat

Jan Ciosek

Autor:Jan Ciosek

27 listopada 2017, 14:01 • 10 min czytania 11 komentarzy

Nie ma drugiego takiego pokerzysty. W środowisku głównie młodych graczy wyróżnia się wiekiem, bo jest już po sześćdziesiątce. Gra raczej tanie turnieje, ale za to na całym świecie. Właśnie wrócił z Meksyku i zdążył już polecieć do Grecji, skąd jeszcze wybiera się do Macedonii. Przed końcem roku w planach ma jeszcze Egipt. Bo Mirosław „Killer” Kłys w pokera gra oczywiście dla pieniędzy. Ale tak naprawdę chodzi o zdobywanie flag.

On się nazywa Killer, ma ksywę Killer i jest Killer – polski pokerowy obieżyświat

To właśnie jest w tym wszystkim najbardziej nietypowe. Przeciętny pokerzysta gra głównie w swoim regionie, a jego najważniejszą motywacją jest zarabianie pieniędzy. W przypadku Polaków gra w kraju nie wchodzi w grę, więc najczęściej wybierane są festiwale w Czechach. Do tego dochodzą wyjazdy do Włoch, Austrii, Niemiec, Belgii, czy Francji. Czasem dalszy festiwal, jak choćby World Series of Poker w Las Vegas. Festiwale wybiera się pod kątem dużych pul gwarantowanych, poziomu rywali, czy atrakcyjności miejsca. „Killer” myśli w zupełnie inny sposób. Od kiedy kilka lat temu trafił na stronę The Hendon Mob i znalazł ranking graczy, którzy zajęli miejsca płatne w największej liczbie krajów, zaczął polować na flagi.

Znalazłem ten ranking przypadkiem. Okazało się, że jestem wysoko, na piątym, czy szóstym miejscu, więc postanowiłem zaatakować pierwszą pozycję. Od tego tego momentu w zasadzie nie jeżdżę dwa razy w to samo miejsce, no chyba że nie zdobędę flagi. Wtedy zawsze wracam – opowiada.

„Zdobycie flagi” oznacza zagranie w turnieju i zajęcie w nim płatnego miejsca (zazwyczaj około 10-15 procent graczy dochodzi do kasy). Wówczas w pokerowej bazie danych Hendon Mob obok nazwiska pokerzysty pojawia się flaga kraju, w którym odbywał się turniej, wraz z informacjami ile wynosiło wpisowe, ile osób grało, które miejsce zajął dany gracz i ile odebrał w kasie. Kłys do tematu podchodzi zadaniowo: jedzie na festiwal i walczy o flagę. Oczywiście, pieniądze są istotne i chodzi o to, by wygrać jak najwięcej. Ale podstawowym celem jest zdobycie kolejnego trofeum. Przy jego nazwisku widnieje już 36, lada moment będzie więcej, bo na dodanie choćby czeka flaga Meksyku.

21.11.2017, Mexico

Reklama

10 lat temu Polska jeszcze nie była na pokerowych peryferiach, grało się u nas normalnie, najlepsi pokerzyści świata zjeżdżali na przykład do Warszawy na jeden z przystanków cyklu EPT. Mirosław Kłys zajmował się wtedy różnymi biznesami. Wcześniej jego firma Euromirex sponsorowała klub tenisa stołowego z Radomia. Kłys sam zresztą grał w ping ponga, był nawet prezesem Polskiego Związku Tenisa Stołowego. W 2007 roku usłyszał w telewizji o zbliżającym się turnieju EPT w warszawskim hotelu Hyat. Szczególnie na wyobraźnię zadziałała mu informacja, że organizatorzy przewidują pulę nagród na poziomie 8 milionów złotych.

Nigdy wcześniej nie grałem w pokera, ale pojechałem do Hyatta zobaczyć, jak to wygląda. To było dwa dni przed startem EPT, turnieju jeszcze nie było, ale otwarte były trzy stoły z grami cash. Wkupiłem się za 500 złotych i usiadłem do gry. Nie potrafiłem grać, robiłem masę głupich rzeczy, ale ciągle wygrywałem. Po kilku godzinach gry miałem przed sobą ponad 30 tysięcy. Kolejni gracze odpadali, inni przychodzili na ich miejsce, także ze stołów, na których grali na wyższe stawki. Wszyscy chcieli mnie ograć, ale tamtego dnia byłem nie do ruszenia – wspomina. – Nikogo nie znałem, nikt mnie nie znał. Nie wiedzieli, jak się nazywam, więc ktoś rzucił: patrzcie, jaki killer, wszystkich ogrywa. I tak już zostało, do dziś wszyscy w środowisku mówią o mnie Killer.

Nieco ponad 20 tysięcy z wygranej Kłys przeznaczył na wpisowe do Main Eventu EPT, resztę zabrał w gotówce. To mocno absurdalna sytuacja: kompletnie zielony gracz, nie potrafiący grać, nie mający żadnego doświadczenia turniejowego, ani pokerowego w ogóle, decyduje się na występ w turnieju za 5 tysięcy euro, w którym ma walczyć ze światową czołówką. Oczywiście, tryb nieśmiertelności musiał się kiedyś wyłączyć. Po kilku poziomach „Killer” wyleciał z turnieju, hen daleko przez miejscami płatnymi. Polską flagę zdobył niecałe pół roku później, w znacznie mniejszym turnieju za 500 złotych w nieistniejącym już kasynie Olympic. To miejsce stało się potem jego drugim domem, grał tam w zasadzie codziennie, jeśli tylko był w Warszawie.

KRANJSKA GORA (SŁOWENIA), StellaPoker Festival, 16.02.2008

Wcześniej jednak zaliczył imponujący początek kariery. Niespełna rok po szalonym warszawskim debiucie, pojechał do Kranjskiej Gory w Słowenii. Tam totalnie zdominował festiwal Stella Poker, wygrywając dwa turnieje, w tym Main Event za 1,000 € oraz zajmując 4. miejsce w innym. To dało mu dodatkowe 3,000 € nagrody za wygranie klasyfikacji generalnej. Do domu przywiózł około 100 tysięcy złotych. To z kolei skłoniło go do podróży do Las Vegas na World Series of Poker, czyli pokerowe mistrzostwa świata. Tam wygrał turniej na 250 osób, zgarniając kilkanaście tysięcy euro. Zaliczył jeszcze kilka miejsc płatnych, co pozwoliło mu na opłacenie wynoszącego 10 tysięcy dolarów wpisowego do Main Eventu WSOP, czyli najważniejszego turnieju roku, w którym gra nawet po 8 tysięcy pokerzystów. I znów – podobnie jak w warszawskim EPT – tam też „nie siadło”, Kłys zakończył przygodę już w pierwszym dniu walki.

Las Vegas to raj dla pokerzystów – wspomina. – Wielkie, piękne kasyna, ogromny wybór turniejów, tłumy graczy, coś pięknego. Pierwszy turniej zaczyna się koło 11 rano, ostatni startuje chyba o północy. I tak dzień w dzień. Kiedyś nawet zdarzyło mi się grać w dwóch równocześnie. Co więcej, odbywały się w różnych kasynach, oddzielonych od siebie ulicą. W jednym z nich doszedłem do kasy.

Reklama

Takich anegdot „Killer” ma na pęczki. Trudno się zresztą dziwić, bo od dekady w zasadzie jego życie to jeden wielki turniej pokerowy. Zjeździł w tym czasie prawie cały świat, zdobył prawie 40 flag. Jeśli wyjeżdża z Warszawy, to niemal wyłącznie na pokera, choć niedawno poleciał do Dubaju odwiedzić rodzinę. – Tam poker jest zabroniony, mogłem się poczuć prawie jak w Warszawie – żartuje. – Generalnie tymi wyjazdami łączę moje trzy pasje: pokera, podróże i fotografię. Co tu dużo gadać: lubię swoje życie.

„Killer” ma wiele znakomitych wspomnień i opowieści. W Montrealu na przykład nie mógł się nadziwić liczbie graczy. – 200-300 stołów pokerowych, tłumy pokerzystów, istna fabryka pokera, turnieje odbywały się w zasadzie przez całą dobę, coś wspaniałego – mówi. – Świetnie gra się Grecji i Macedonii, gdzie bardzo dbają o graczy. Drinki, hotel, transport z lotniska: wszystko dostaję zupełnie za darmo. Najgorzej pod tym względem jest niestety w Polsce. Nigdzie na świecie gracze w kasynie nie muszą płacić za piwo, czy kieliszek wina. A u nas? Piwo za 18 złotych? Przecież to jakiś absurd!

Pasja „Killera” do podróży oznacza też to, że zrobił się ekspertem od wynajdowania tanich połączeń lotniczych. Jak tanich? W grudniu na przykład leci do Egiptu za 44 złote. Lot do Meksyk wyniósł go poniżej 2 tysięcy złotych. – Taką mam zasadę, że z reguły nie decyduję się na wyjazd, jeśli bilet ma kosztować powyżej 2 tysięcy. Nigdy nie zapłaciłem więcej niż trzy, a byłem w Chinach, Sinapurze, Tajlandii, Kenii, na Alasce i w wielu innych egzotycznych miejscach. Pierwsze zwycięstwo na festiwalu pokerowym ma miejsce jeszcze w Warszawie: kiedy znajdę tani lot – opowiada. – To działa tak: kiedy wejdziesz na stronę, znajdziesz w miarę tani bilet. Ale jeśli go nie kupisz od razu i za jakiś czas tam wrócisz, będzie już droższy. A za trzecim razem cena będzie już dwa razy wyższa. Ja nie lubię przepłacać. Zatrudniłem informatyka, mam specjalne oprogramowanie, ukryte IP, stosuję też kilka innych tricków. Poświęcam na to sporo czasu, nie jest to łatwe, ale daje ogromną satysfakcję.

MEXICO, 6 miejsce

„Killer” ma stały schemat działania. Obserwuje na Facebooku mnóstwo serii pokerowych i kasyn z całego świata. Kiedy tylko pojawia się informacja o nadchodzącym festiwalu, dokładnie sprawdza harmonogram. Jeśli go interesuje, rozpoczyna poszukiwania lotów. Hotele załatwia na samym końcu, bo to zdecydowanie najprostsze. A jak selekcjonuje festiwale? Po pierwsze: powinien odbywać się w miejscu, z którego jeszcze nie ma flagi. Po drugie: wpisowe do turniejów powinno być z tych niższych, na poziomie kilkuset euro czy dolarów. Na każdym festiwalu poza turniejem głównym są także boczne, w tym zarówno znacznie tańsze od Main Eventu, jak i droższe – High Rollery. Kłys z zasady wybiera te mniejsze, w których łatwiej zdobyć flagę. Zawsze gra także satelity do Main Eventów i High Rollerów. – Wolę grać częściej i taniej niż drogo, ale rzadko. Nie jestem idiotą, nie wydaję bez sensu pieniędzy. High Rollery i Main Eventy gram tylko wtedy, gdy wygram bilet w satelicie za 10 procent wpisowego – mówi. – Całe życie byłem biznesmenem. Teraz moim biznesem jest poker, utrzymuję się z niego.

Wiadomo, nie zawsze jest różowo. Nawet jeśli dobrze wybierze się festiwal, znajdzie tani lot i niedrogi hotel, ta zabawa potrafi sporo kosztować. Policzmy na szybko: 2 tysiące złotych przelot, kolejne półtora za kilka nocy w hotelu. Do tego wpisowego do turniejów, powiedzmy łącznie co najmniej tysiąc dolarów. Jeśli nie uda się ani razu zająć miejsca w kasie, w ciągu tygodnia może pęknąć 7-8 tysięcy złotych, czasem sporo więcej. Takie wyjazdy także się zdarzają. Jeśli jakikolwiek pokerzysta będzie was przekonywał, że nigdy nie zaliczył torby na festiwalu, możecie uznać to za kiepski blef.

Ryzykowne sytuacje zdarzają się oczywiście nie tylko przy pokerowych stołach. – Tak było na przykład w Manili na Filipinach. Gigantyczne miasto, ponad 20 milionów mieszkańców. Kolega ostrzegał mnie przed wyjazdem, że to spore ryzyko. I rzeczywiście: wszędzie wojsko, policja z karabinami i atmosfera jak w stanie wojennym – wspomina. – Mafia, naciągacze, różnego rodzaju szajki. Na szczęście wszędzie woził mnie bus z hotelu. Ze sporą gotówką naprawdę strach byłoby chodzić po ulicach, tym bardziej, że są nieoznakowane i nie sposób cokolwiek znaleźć.

Są także pozytywne zaskoczenia, i to bliżej niż się można spodziewać. Znakomite wrażenie na „Killerze” zrobił na przykład Mińsk. – Białoruś źle się kojarzy. Ale kiedy wylądowałem w Mińsku, nie mogłem się nadziwić. Świetne, bardzo czyste miasto. Porządnie i bezpiecznie. Kiedy nocami wracałem z kasyna do hotelu, zawsze widziałem ekipy sprzątające i ludzi, którzy podlewali kwiaty. Poza tym, jest bardzo tanio, dla nas to są groszowe ceny. Wielkie wrażenie robią też ogromne flagi Białorusi, które widać na każdym kroku – dodaje. – Ten wyjazd tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że z bloku wschodniego to Białorusini są najbardziej pracowici i najbardziej cenią porządek.

LAS VEGAS, 1 miejsce

Kłys z kolei ceni sobie cierpliwość, o czym po raz kolejny przypomniał właśnie na Białorusi, nieco ponad rok temu. W turnieju, który trwał tydzień, w pewnym momencie zajmował 89. miejsce na 92. pozostałych w grze pokerzystów. Miał jakąś śmieszną resztkę żetonów, na poziomie 2 blindów (blind to obowiązkowa stawka, wnoszona na zmianę przez kolejnych graczy). Większość pokerzystów w takiej sytuacji podłamuje się, zamyka oczy i wpycha resztę żetonów za linię, licząc na trochę szczęścia. „Killer” znakomicie czuje się na tak zwanym shorcie. W Mińsku było podobnie, typowa droga od zera do bohatera. Skończyło się zwycięstwem i wygraną w przeliczeniu na złotówki ponad 20 tysięcy. Gdzie się nie udało? W Portugalii, Czarnogórze, Indiach, Serbii, Macedonii i na Antylach Holenderskich. Ale „Killer” jest cierpliwy. Jak gdzieś nie zdobył flagi, ma już zaplanowany powrót. W najbliższych planach ma Egipt, Macedonię, Rosję, Koreę Południową i Szwajcarię, do której jakoś nigdy nie było mu po drodze. Choć miał blisko, choćby z festiwalu w Innsbrucku. – Pamiętam tamten wyjazd doskonale, bo mi nie poszło. Jeden z kolegów, z którymi jechaliśmy do Polski wygrał za to kilkanaście tysięcy euro i był w świetnym nastroju. Ktoś zaproponował, że może w czasie jazdy dalibyśmy radę pograć na grube stawki. I tak zrobiliśmy. Ja prowadziłem na zmianę z innym kolegą i cały czas graliśmy. Zanim dojechaliśmy do Polski, odebraliśmy koledze połowę wygranej – śmieje się „Killer”.

Czołowi polscy zawodowcy w ostatnich dniach grali na Karaibach, albo w Hamburgu. Część wybrała festiwal w Belgii, Kilkuset graczy trochę niższych stawek spotkało się w czeskim Ołomuńcu na bardzo lubianej serii Poker Fever. Tymczasem „Killer”, jako być może jedyny Polak, poleciał na zupełnie inny festiwal, do Grecji, walczyć o kolejną flagę. Patrząc na pasję, z jaką to robi, rzeczywiście wkrótce powinien dobić do pięćdziesiątki. Jest też w czołówce zestawień pokerzystów z największą liczbą wygranych turniejów i stołów finałowych. Nieźle jak na gościa, który samoukiem i nie przeczytał żadnej pokerowej książki.

JAN CIOSEK

Najnowsze

Komentarze

11 komentarzy

Loading...