Reklama

Szczery do bólu Haas w końcu mówi pas

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

17 listopada 2017, 19:27 • 5 min czytania 4 komentarze

To gówniane uczucie. Może być tak, że był to mój ostatni mecz w karierze – powiedział na początku sierpnia tego roku, po przegranym spotkaniu pierwszej rundy w Kitzbuhel, gdy w dwóch setach ograł go nieznany szerszej publiczności Jan-Lenard Struff. Sfrustrowany, po czterech porażkach z rzędu, nie widział sensu brania udziału w kolejnych turniejach. Jak powiedział, tak zrobił. – Nie gram tego, co potrafię. To rozczarowujące.

Szczery do bólu Haas w końcu mówi pas

I choć jeszcze oficjalnie nie zakończył kariery, a w opisie jego konta na Twitterze widnieje zapis “wciąż tenisista”, to wydaje się niemal pewne, że więcej Tommy’ego Haasa na korcie nie zobaczymy. Niezniszczalny Niemiec, który przez 14 lat przeszedł aż dziewięć operacji, kilka miesięcy temu zapowiedział, że obecny sezon będzie jego ostatnim. I nie wygląda na to, by miał wycofać się ze swoich słów.

Jego talent eksplodował na początku XXI wieku. Dobre wyniki w turniejach Masters oraz półfinał Australian Open w 2002 roku sprawiły, że kilka miesięcy później znajdował się na pozycji numer dwa na świecie. Wówczas świat przewrócił mu się do góry nogami. Na początku czerwca jego rodzice ulegli poważnemu wypadkowi na motocyklu, w wyniku którego Haas musiał zapomnieć o tenisie. Zamiast przygotować się do Wimbledonu, spędzał czas w szpitalu w Petersburgu. Jego ojciec przez kilka tygodni przebywał w śpiączce, groziła mu utrata pamięci. – Kiedy dzieje się coś takiego, twój światopogląd się zmienia. To straszne, widzieć rodziców w takim stanie – mówił miesiąc po wypadku.

W sierpniu wziął udział w US Open, ale – nieświadomie – był głównym bohaterem małej afery. Jeszcze przed rozpoczęciem turnieju Międzynarodowa Federacja Tenisa zabroniła mu występu w… koszulce bez rękawów. – Spocone rękawki przeszkadzają mi w grze, dlatego uważam to rozwiązanie za bardzo wygodne. Poza tym myślę, że taka koszulka dobrze wygląda. (…) Ta decyzja jest niedorzeczna. Tym bardziej, gdy po drugiej stronie widzimy Serenę Williams, w tym obcisłym stroju catwoman – mówił rozgoryczony decyzją władz. Protesty zawodników oraz Nike, producenta “felernej” odzieży dały efekt, bo już w grudniu tego samego roku tank topy stały się legalne, z czego w kolejnych latach skrzętnie korzystał choćby Rafael Nadal.

Skoro już mowa o wielkich mistrzach, osobne dwa zdania należy poświęcić znajomości Niemca z Rogerem Federerem. Po raz pierwszy spotkali się na korcie w 2000 roku, w półfinale Igrzysk Olimpijskich w Sydney, gdzie w dwóch setach lepszy okazał się Haas. Od tamtej pory grali ze sobą jeszcze 16 razy, i choć w większości przypadków górą był Szwajcar, to do historii przeszedł ich ostatni, “najstarszy” od 1982 roku mecz ATP, wygrany przez 39-letniego Niemca. W maju panowie zmierzyli się w Haale, jednym z ulubionych miejsc “Fedexa”. Haas zaczął nie najlepiej, musiał bronić meczbola, ale walczył jak lew i ostatecznie wygrał w trzech setach, bijąc jednocześnie kilka rekordów. Jednym z nich jest m.in. dwukrotne ogranie Federera na trawie, co wcześniej udało się tylko dwóm tenisistom w historii. Dokonał tego będąc… 302. rakietą na świecie.

Reklama

Dziś obaj są przyjaciółmi, ale nie od zawsze łączyły ich dobre relacje. Na początku XXI wieku Haas był już zmęczony kultem, który powstał wokół osoby Federera i stylu jego gry. Skrytykował nawet publicznie byłego najlepszego tenisistę świata Jima Couriera, który fascynował się postawą Szwajcara.

Z czasem jednak Niemiec i Szwajcar zaczęli spędzać ze sobą coraz więcej czasu. Mają podobne charaktery, świetny dogadują się ze sobą również ich żony – Mirka Federer i Sara Foster – oraz dzieci. – Myślę, że jest to przyjaźń na całe życie. Niewielu jest zawodników w Tourze, z którymi można zbudować taką relację (…) Fajnie jest być blisko kogoś takiego, ponieważ z wielu powodów uważam go za jednego z najwspanialszych sportowców w historii – mówił o Federerze w 2013 roku.

Tommy nigdy nie miał problemów, by przedstawiać światu swoje zdanie. Nawet jeśli bywało stanowcze i bezpośrednio uderzało w innych zawodników. W 2012 roku stanął po stronie Virginii Wade, która określiła Andy’ego Murray’a mianem “Drama Queen”, po tym jak kontuzjowany Szkot zanotował spektakularny powrót w trakcie meczu drugiej rundy Roland Garros. – Trudno jest grać przeciwko komuś, kto porusza się po korcie jakby nie był w pełni zdrów. A nikt nie robi tego lepiej, niż Murray. Mam nadzieję, że wszyscy to widzą. Czasami wygląda jakby ledwo chodził, a po chwili porusza się po korcie jak kot. A jest tak utalentowanym zawodnikiem, że nie musi tego robić – powiedział w niemieckiej stacji Sport1.

Innym razem Haas uderzył w pochodzącego z bogatego domu Ernestsa Gulbisa – bardzo utalentowanego, ale traktującego tenis jako zabawę Łotysza. Po kolejnym powrocie po kontuzji, zapytany na konferencji prasowej o przygotowanie mentalne, odpowiedział: – Jestem już zmęczony ciągłymi pytaniami o kontuzje. Tak, mam 35 lat, ale teraz jestem zdrowy i gram dobry tenis. Nie dostaję prezentów od rywali, bo przeszedłem pięć operacji. Na wszystko trzeba ciężko zapracować. Nie można kupić punktów ATP, żeby podnieść swój ranking. Gdyby było inaczej, Gulbis byłby numerem jeden. 

W kontekście Haasa kontuzje przewijają się właściwie w każdym akapicie, dlatego nie będziemy rozpisywać się na temat tego, co i kiedy dokładnie miał operowane. Najbardziej wymowne są tutaj liczby – Haas przeszedł dziewięć operacji, z powodu urazów, na przeróżnych etapach swojej kariery, stracił niemal cztery pełne sezony. Nagrodę “Comeback Player of the Year” ATP przyznawało mu dwa razy. Trzeciego już nie będzie.

Reklama

Falowanie i spadanie – te dwa słowa mogłyby idealnie opisać jego karierę, choć spokojnie można by dopisać do nich jeszcze “wracanie”. Haas osiągnął sporo, jest wicemistrzem olimpijskim z Sydney, byłym wiceliderem rankingu, ale jego potencjał spokojnie pozwalał mu choćby na jeden tytuł wielkoszlemowy. Sam ma chyba podobne zdanie na ten temat. – Patrzysz wstecz i za każdym razem myślisz, że prawdopodobnie mogłeś zrobić coś lepiej.

WIKTOR DYNDA

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Błaszczykowski o aferze zdjęciowej. “Mnie nie pozwoliłoby wewnętrzne ego”

Patryk Stec
6
Błaszczykowski o aferze zdjęciowej. “Mnie nie pozwoliłoby wewnętrzne ego”
Hiszpania

Mbappe wraca z dalekiej podróży. Taki Real kibice chcą oglądać

Patryk Stec
7
Mbappe wraca z dalekiej podróży. Taki Real kibice chcą oglądać

Inne sporty

Komentarze

4 komentarze

Loading...