Ligowy bilans Mariusza Rumaka w Niecieczy: sześć porażek, dwa remisy, jedno zwycięstwo. Bilans jego następcy: trzy zwycięstwa, trzy remisy, jedna porażka. Dziś w Białymstoku znowu Bartoszek potwierdził, że ma fach w ręku – Jagiellonia tańczyła tak, jak jej zagrał.
Oczywiście jeśli Bruk-Bet narzuca meczowe warunki, to nie oznacza huraganowych ataków rozrywających obronę rywala, technicznych fajerwerków godnych Santosu 1962, wymiany tysiąca i jednego podania w drodze do siatki. To oznacza, że na linii środkowej rozstawione są zasieki, a na tych, którzy je przekroczą, czekają coraz ciekawsze niespodzianki – rowy, wnyki, wilcze doły, progi zwalniające, a nawet rozsypane klocki Lego.
Czy goście przed meczem wzięliby 0:0 z pocałowaniem ręki? Oczywiście, aż by się za nimi kurzyło. Czy Jaga wzięłaby przed meczem 0:0? Ni ch…olery, bo to przecież najgorzej grająca u siebie drużyna czołówki, która musi odczarować własny stadion, jeśli ma się włączyć do gry o najważniejsze cele.
Niestety dla Jagi, tylko przez pierwszy kwadrans wydawało się, że ten mecz może potoczyć się po ich myśli. Sporo wiatru robili Cernych z Novikovasem, na środku Pospisil przytomnie rozgrywał, a za nim Romanczuk dokonywał własnej impresji na temat późnego Makelele. Ale gdybyśmy mieli zadać jedno pytanie wybranemu piłkarzowi tego meczu, zapytalibyśmy Cernycha:
– Jak bardzo to frustrujące, gdy robisz kapitalny rajd skrzydłem, wpadasz w pole karne, a potem masz tyle opcji do rozegrania piłki, że równie dobrze mógłbyś wycofać do Kelemena?
Tam, gdzie po akcji Cernycha z pierwszej połowy powinien stać napastnik, który zamknąłby akcję golem, stali tylko obrońcy Bruk-Betu. Ci, owszem, w pierwszych minutach dali się wrzucić na małą karuzelę, ale później opędzali się przed akcjami Jagi jak od średnio natrętnych much. No bo jakie sytuacje stworzyła sobie Jagiellonia? Kąśliwy strzał Pospisila z dystansu? Groźne główki Runje i Mitrovicia po kornerach? Dajcie spokój – z gry w zasadzie nic. Szarpanina bez większego sensu, gasnący z każdą minutą zawodnicy.
Jeśli to byłaby FIFA, powiedzielibyśmy, że Bartoszek wyjął Mamrotowi baterie z pada. Jaga w drugiej połowie nawet nie oddała celnego strzału.
Nie znaczy to, że pod bramką Muchy nagle zaczęło się oblężenie. To było niemożliwe, bo kim tu oblegać, śniętym Śpiączką, zagubionym Gubą? Próbował rozruszać to momentami Piątek, ale nie miał wsparcia. W konsekwencji najbardziej widoczny był Pawłowski, ale zarazem zasłużył na odznakę Mistrza Złych Decyzji. Przyznajemy – niektóre jego zrywy potrafiły być efektowne, zyskały też drużynie trochę metrów, nie mówiąc o oddechu dla obrońców. Ale oto kwintesencja gry Pawłowskiego dzisiaj: kontra w końcówce meczu, partner na idealnej pozycji, tylko dograć. Co robi Pawłowski? Idzie w drybling. Nie traci piłki, kiwka nawet wychodzi, ale czas na dobre dogranie minął. W konsekwencji Stefanik strzela, ale ze spalonego.
Termalica w końcówce miała dużo więcej z gry, a gdyby przewidziano dogrywkę, to postawilibyśmy na gości. Na szczęście takich tortur w regulaminie Ekstraklasy nie przewidziano i Raczkowski mógł zakończyć te piłkarskie warcaby.
Tęskniłem. pic.twitter.com/VKNgEBw6rX
— Albert T. (@AT1922) 17 listopada 2017
Oczywiście, że nie był to mecz, którym należałoby się chwalić, oczywiście, że równie atrakcyjne byłoby oglądanie jak schnie farba. Ale przecież Bartoszek nie przywiózł piłkarskiej wersji Harlem Globetrotters, tylko zgraję wyrobników, którzy mieli nie przegrać, a w razie możliwości powalczyć o coś więcej. Ten cel został zrealizowany.
Jak większość, które w ostatnim czasie zakłada sobie Bartoszek.
[event_results 381369]
Fot. FotoPyK