Zdjęcie z siłowni, koniecznie z ujęciem od góry i wysuniętą nogą. Potem dwa zdjęcia książek. Fotka z podróży, najlepiej zagranicznej i egzotycznej. Wreszcie z parkietu klubowego, potem jeszcze prezentacja symetrycznie ułożonych na talerzu przysmaków z kolacji tego samego dnia. Wiem, że w mediach społecznościowych inaczej się nie da. Wiem, że dużą część życia każdego z nas – już nie tylko aktorów, polityków czy muzyków, ale i zwykłych zjadaczy chleba – zajmuje kreowanie własnego wizerunku. Ale tym większy czuję szacunek do tych, którzy w pewnym punkcie życia po prostu skręcili z tej ślepej drogi ku zapostowanej na Instagramie perfekcji.
Darko Milicić. Karol „Pjus” Nowakowski. Jeden to emerytowany koszykarz z opinią największego rozczarowania w historii draftu NBA, drugi to raper, który w wyniku przebytych chorób nie słyszy, a ostatnio także nie rapuje. Dwaj goście, którzy w teorii nie mają zbyt wielu punktów stycznych, ale dla mnie – są kuci z tej samej gliny. Gliny, która powoli wychodzi z użycia, staje się materiałem podobnym do kamienia w epoce brązu, bądź brązu w epoce żelaza.
Mianowicie: to ludzie, którzy potrafią przyznać się do swojej słabości. Niedoskonałości. Może nawet błędów. Którzy potrafią – najpierw przed sobą, a potem przed tysiącami ludzi, słuchającymi ich słów – powiedzieć: jestem za słaby.
Zacznę może od Darko, który wraz z refleksją na temat samego siebie z przeszłości pokazuje, że pojęcie „sukces” jest naprawdę szerokie. Opisałem jego historię wyjątkowo szczegółowo W TYM MIEJSCU, posiłkując się fantastycznym reportażem Sama Bordena z ESPN, który pokazał jego życie po życiu – czyli emeryturę sportowca z karierą szczelnie zapełnioną kolejnymi porażkami i rozczarowaniami. Rozczarowaniami – bo od Darko oczekiwano niemalże boskości, zresztą jak najbardziej słusznie. Został wybrany w drafcie pomiędzy niekwestionowanym królem koszykówki XXI wieku, LeBronem Jamesem, a legendami swoich klubów – Dwyanem Wadem czy Carmelo Anthonym. Numer dwa w jednej z najlepszych „klas” w historii draftu, w roczniku, z którego wyrosło kilku mistrzów NBA, kilku mistrzów olimpijskich i wielokrotnych uczestników meczu gwiazd. Darko? Od początku nie pasował do tego grona.
Jego kariera koszykarska trwała niespełna dekadę, dekadę ciągłego bólu, żalu i męczenia się z wybranym zawodem. Bo ile dla większości koszykarzy w NBA koszykówka to największa pasja, o tyle dla Darko był to po prostu zawód, wybrany w dodatku po części przez ojca – pragmatyczny wojskowy zachęcił syna, by sprawdził się na parkiecie, skoro jest tak wysoki. Do draftu wszystko szło jak po maśle, potem zaś Milicić okazał się wielkim, przepłaconym, nieszczęśliwym, popijającym i wdającym się w bójki rozczarowaniem. Wytrzymał do 2012 roku i mimo, że mógł dalej zarabiać potężne pieniądze w Bostonie Celtics, potem może jeszcze zapracować na kolejny kontrakt z sześcioma zerami i znaczkiem dolara na papierze, wrócił do Serbii.
Spojrzał na swoją dekadę w USA, spojrzał na swoje umiejętności, na to, ile dawał kolejnym drużynom. I powiedział: jestem za słaby. Wracam do siebie. Mocny fragment to opowieść o negocjacjach transferowych przy jego przejściu do Minnesoty.
W Yahoo wspomina, że Davidowi Kahnowi, który chciał ściągnąć go do Minnesoty Timberwolves mówił wprost: nie waż się tego robić. „Na miłość boską, nie, nie rób tego, nie chcę już grać w NBA, rozwalę szatnię, rozpieprzę morale”.
David Kahn chwilę później ściągnął go do Minnesoty Timberwolves.
Jak bardzo świadomy fundowanych przez siebie rozczarowań był Darko? Na tyle, że decyzja o powrocie do Europy dojrzewała właściwie od momentu odejścia z Orlando Magic. Trudno jednocześnie posądzać Serba o jakieś wyzyskiwanie naiwniaków, skoro w rozmowie z Kahnem był aż tak bezpośredni, aż tak bezlitosny dla… siebie samego. Darko próbował jeszcze wydłużyć karierę sportową o kickboxing, do którego miał nieco większe predyspozycje (lubił się bić, w kosza grać niekoniecznie), ale i tutaj zrezygnował po porażce. Tym razem jednak – za namową rodziny.
I tu właśnie jest sedno. Darko bowiem, w przeciwieństwie do wielu innych koszykarzy, także tych, których kariery były pasmem sukcesów a nie rozczarowań, nie roztrwonił zarobionej w USA fortuny. Zainwestował w… sadownictwo. Jeszcze jeden fragment artykułu o Darko.
Według różnych badań nawet do 60% graczy NBA najpóźniej 5 lat po zakończeniu kariery jest już totalnie spłukanych. Darko z kolei – 5 lat po zakończeniu kariery Milicić jest cenionym… sadownikiem. Sadownikiem.
Darko… pokochał owoce. Obecnie ma ponad 50 hektarów, na których uprawia między innymi jabłka i wiśnie. Jego żona ma swoją linię ubraniową i kilka butików, co najważniejsze – pobrali się w 2009 roku, gdy Darko mógł jeszcze się łudzić, że zacznie spełniać pokładane w nim oczekiwania. Co więcej – to nie tak, że Darko przetracił na farmie część ze swoich 50 milionów dolarów, zarobionych w NBA. Nie, farma przynosi zyski, bo też Darko okazał się… farmerem. Jeszcze raz, już ostatni, odwołam się do wizyty Sama Bordena na wsi u Milicicia. Według dziennikarza ESPN – Darko oczy świeciły się podczas rozmowy tylko w momentach, gdy mówił o rolnictwie. Na przykład: jezioro zostało specjalnie zarybione, bo odchody pozytywnie działają na jakość okolicznych gruntów. Serb kompletnie zwariował na tym punkcie, jeździł na specjalne szkolenia, konsultował się z szeregiem fachowców, w trudniejszych warunkach atmosferycznych, gdy potrzebna była każda para rąk – sam ruszał do przekopywania pola. Gość z 50 milionami na koncie i Panamerą w garażu (jeszcze na blachach z Minnesoty) najpewniej czuje się z łopatą, konewką i motyką w dłoni.
Teraz najlepsze. Darko ma dziś… 32 lata. Gdy chce – zajmuje się swoją farmą. Gdy ma na to ochotę – wędkuje w swoim prywatnym jeziorze, do którego wpuścił kilka tysięcy karpi. Gdy chciałby posiedzieć z kumplami przy rakiji – po prostu to robi. A gdy marzy mu się wyjazd na wyjazdowy mecz ukochanej Crvenej Zvezdy Belgrad i poprowadzenie dopingu jako gniazdowy…
W epilogu do życiorysu Darko zastanawiałem się – kto odniósł większy sukces w życiu? Darko, czy jednak ci spośród wybranych razem z nim w drafcie kumpli, którzy od 15 lat rządzą parkietami NBA? Darko, który jest cenionym biznesmenem, w wolnych chwilach grilluje z rodziną i przyjaciółmi, wędkuje, grywa w kosza, śpiewa folkowe piosenki i jeździ na wyjazdy ukochanego klubu, czy ci, którzy przez 15 lat niemal pełne 9 miesięcy w roku siedzieli zamknięci w samolotach i halach, grając w jednej z najbardziej wymagających lig świata? Nie potrafię znaleźć odpowiedzi na to pytanie, ale jestem absolutnie pewny, że gdyby Darko nie przyznał się przed sobą do swojej słabości, nie wrócił do Serbii, nie skończył z koszykówką przed trzydziestymi urodzinami, byłby wrakiem.
Mógłby jeszcze prowadzić to instagramowe życie ze wstępu, wrzucać fotki z przygotowań z drużyną, pisać „brawo zespół”, uśmiechać się na konferencjach prasowych i w reklamach nowego kompletu strojów. Dążyć do koszykarskiej perfekcji, która od początku, od wyjazdu do USA nie była dla niego osiągalna, bo po prostu nie była wcale jego marzeniem.
Aż przypomniałem sobie Krychowiaka w PSG, te wszystkie litościwe słowa wsparcia dla piłkarza, który zarabiał potężny kwit siedząc w jednym z ładniejszych miast tamtej części Europy. Dla mnie mógłby nawet zakończyć karierę i zająć się modelingiem – tak jak Darko stał się sadownikiem. Fajnie, że Grzesiek okazał się jednak piłkarzem z krwi i kości, ale czy ktokolwiek miałby prawo mieć do niego pretensje, gdyby się przebranżowił?
Tyle o Darko, jest jeszcze Pjus. Raper, który nagrał płytę posiadając cyfrowy słuch, raper, który nagrał drugą płytę bez… głosu. Projekt „Słowowtóry” to pierwsza w historii polskiego rapu akcja, w której za wszystkie teksty, muzykę i dobór gości odpowiada jeden człowiek, ale w napisanych przez niego utworach rolę jego głosu przejmują kumple. Sposób na ominięcie niedoskonałości (braku głosu, cyfrowy słuch, który daje jakieś 80% tego, co naturalny) z uwypukleniem najmocniejszych cech, bo Pjus dobrym tekściarzem był od zawsze.
Ale mnie ujmuje coś innego.
Wiadomo, nie dla mnie scena i koncert
Ale wciąż mam emocje, bo dla mnie rap to życie
Nawet jeśli tu więcej porażek niż zwycięstw
Dlatego mam gdzieś twoją estetyczną febrę
Bo to nie kwestia jak, ale czy w ogóle będę
Daj mi być tym słabszym, daj mi być tym gorszym
To raz. Przyznanie się do słabości. Ale nie koniec, w kawałku „Przepraszam, czy tu biją”, Karol mówi wprost, że można mu nawrzucać, obrazić, próbować poniżyć – nie odda, bo zdrowie jest ważniejsze niż wizerunek dumnego twardziela. Bez wstydu krytykuje też swoje decyzje z młodzieńczych lat, swój stosunek do kobiet, swoje dość hedonistyczne podejście do świata. Więcej zresztą przeczytacie w wywiadzie, który w najbliższych tygodniach ukaże się na Weszło.
Niby proste, prościuteńkie rzeczy. Trzy słowa: jestem za słaby, wówczas, gdy… jestem za słaby. Zrobiłem źle, gdy zrobiłem źle. Nie potrafię, gdy nie potrafię.
Gdy w oczy rzuca mi się kolejny Idealny, kolejna Perfekcyjna, następny Doskonały, gdy ich motywacyjne przemowy zalewają cały Internet, gdy ich sztuczny uśmiech wyskakuje ze wszystkich urządzeń AGD – ludzie jak Darko czy Karol są po stokroć bardziej inspirujący. Mam też wrażenie, że mimo wszystkich wad – trochę łatwiej im żyć, niż tym, którzy przez 24 godziny na dobę i 7 dni w tygodniu muszą trzymać wizerunkowy fason.