Kais Al-Ani to dwudziestolatek z Podhala, który regularnie jeździ na zgrupowania pierwszej reprezentacji Iraku – jego mama jest Polką, ojciec jest Irakijczykiem, który osiedlił się lata temu nad Wisłą. Były zawodnik Wisły Kraków w Polsce dopiero przebija się po szczeblach kariery, ale w Iraku już jest powszechnie rozpoznawalny także ze względu na… kolor włosów, bo blondynów w tej kadrze zazwyczaj nie uświadczysz. Dlaczego wybrał reprezentowanie Iraku? Czy bał się jechać na pierwsze zgrupowanie? Jak blisko jest debiutu w irackiej kadrze? Zapraszamy.
***
Ojciec pracował w Polsce. Zakochał się w polskich górach i często przyjeżdżał na Podhale. Wkrótce zakochał się nie tylko w górach, bo wpadła mu w oko Danusia, czyli później moja mama. Co ciekawe, mama zajmowała się projektowaniem obuwia w kombinacie w Nowym Targu i z tego co wiem, słynne „Relaksy” to jej projekt. Gdy urodziła się Fatima, moja starsza siostra, mama w pełni poświęciła się rodzinie. Tato też zmienił dla niej i nas całe swoje życie – zostawił Warszawę i przeprowadził się do Nowego Targu. Wiem, że każdemu mieszkanie w górach kojarzy się stereotypowo, czyli malownicza okolica, rzut beretem do szczytów, ale my mieszkaliśmy na zwykłym blokowisku. Zamknięte, małe osiedle, gdzie wszyscy się znają, szczególnie dzieciaki, kopiące razem piłkę, mające wspólne przygody.
Mieliście kiedyś problemy ze względu na pochodzenie?
Nie wiem czy na tym tle, ale mojego brata, Jasina, nauczyciele często się czepiali o byle co. Kiedyś okno zamykał w klasie, a dostał uwagę: „Uczeń skacze po parapetach”. Była też historia w czasach podstawówki, gdy ktoś na korytarzu miał problem do Alego, a z odsieczą przyszedł mu Jasin, choć jest trzy lata młodszy. Nie znam do końca szczegółów, ale może tamtemu zaimponowało, że taki młody – Jasin był w drugiej czy trzeciej klasie – i się stawia? A może odpuścił, bo jaka to chwała bić dużo mniejszego? Nic nie dało poradzić tylko w jednej sytuacji: gdy Fatima musiała zmienić szkołę przez nauczyciela. Matematyczka w liceum jasno powiedziała, że z powodu jej pochodzenia nie przepuści jej do następnej klasy. Mama musiała przenieść Fatimę do liceum salezjańskiego w Czarnym Dunajcu.
Przecież na to znalazłby się paragraf.
Moja siostra jest piętnaście lat starsza ode mnie, wszystko działo się więc w trochę innych czasach. Nikt z tym nic nie zrobił, prościej było zmienić szkołę niż się szarpać. Dzisiaj siostra sama rozwiązałaby tę sprawę – skończyła prawo. Nie pracuje co prawda w zawodzie, bo mieszka w Hiszpanii gdzie prowadzi swój butik, ale na pewno nie zapomniała fachu.
Duża odległość poluźniła wasze więzi?
Nie. Wiem, że tam sobie układa życie, ale widujemy się kilka razy do roku. Poza rodzinnymi odwiedzinami, to fajny punkt, gdzie można wyskoczyć i złapać trochę dystansu do rzeczywistości.
Ty osobiście kiedykolwiek miałeś nieprzyjemne sytuacje z racji faktu, że nie nazywasz się Kowalski tylko Al-Ani?
Tylko „beczka”, którą odbierałem z przymrużeniem oka. Żyję już trochę w szatni piłkarskiej i umiem odróżnić obelgę od żartu, nawet chamskiego, bo wiadomo, że chamskie żarty w szatni to normalka. Nic poważniejszego nie miało prawa mi się stać – mam dwóch starszych braci, jeden o pięć, drugi o osiem lat. Wszyscy wiemy jak to wygląda w szkole i na osiedlu – starsi bracia na pewno mogli zniechęcić tych, którzy mieli jakiś problem. Do dziś z całym rodzeństwem staramy się trzymać jak najbliżej. Ali jest menadżerem w firmie Mustang, ma też swój zespół Oktan Band, z którym grają na imprezach, weselach. Był nawet w X Factorze, a lata temu w „Szansie na sukces”. Jasin poszedł w biznes.
Każde z was idzie zupełnie inną drogą.
Każde ma swój cel, do którego dąży uparcie – mamy po rodzicach wytrwałość i gotowość do walki o swoje. Każde z nas chce zdobyć swój szczyt, swoją górę, możliwie największą. Ja też, choć zdaję sobie sprawę, jestem u jej podnóża. Chciałbym by świat piłki o mnie usłyszał.
Z tego co mówisz wnioskuję, że niedzieli z Ekstraklasą rodzinnie nie spędzaliście. Jak więc wsiąkłeś w świat futbolu?
Fakt, nie pamiętam takiej sytuacji, żebyśmy siadali razem i oglądali mecz. Tata woli raczej sporty walki, sam był szermierzem. Jeśli chodzi o sport w telewizji, to najbardziej lubi… filmy ze Stevenem Seagalem. Wsiąkłem w naturalny sposób, grając w piłkę pod blokiem, Jasin też się trochę piłką interesował. Kiedyś poszedłem na trening Szarotek, przyjmowali każdego. Po jakimś czasie powstali Górale Nowy Targ, zespół, który miał składać się z najzdolniejszych dzieci z miasta i reprezentować je na turnieju na Słowacji. Wybrali piętnastu najlepszych, ja też się załapałem. Mieliśmy jechać i go wygrać. Zajęliśmy ostatnie miejsce.
Podhale to nie jest szczególnie piłkarski region.
Bardziej ludzi interesuje tu hokej. Ja też pierwsze bramkarskie szlify zbierałem jako golkiper w unihokeju, bo w piłce długi czas byłem obrońcą. Przeszedłem na bramkę przez przypadek. Trener zabierał nas na treningi jadąc stałą trasą po Nowym Targu. Raz naszego bramkarza nie zabrał – chłopak się spóźnił, trener nie poczekał – i było po bramkarzu, obraził się. Stanąłem ja.
Ale nie według zasady „gruby na bramkę”?
Nie, nigdy nie byłem słusznej wagi. Pamiętam, że stawiałem już pierwsze kroki na bramce, zbliżał się ważny turniej. Pojechałem rano kupić rękawice, przyjeżdżam na stadion, a tu już zbierają siatki. Myślałem, że turniej jest o 13, zaczynał się o 10. Zawaliłem. Pamiętam mój dobry kumpel podszedł do mnie i powiedział, że oficjalnie się na mnie obraża. Gdy w drugiej gimnazjum wyjechałem do Krakowa do klasy sportowej, którą łączyłem z grą w Krakusie, robiłem to już jako golkiper. Stanąłem bo stanąłem, ale zaczęło mi się podobać.
Co ci się podoba na bramce?
Bramkarz to sport indywidualny, mniej jesteś zależny od innych, bardziej od siebie.
Co jest w mentalności bramkarza najważniejsze?
Chłodna głowa i myślenie. Myślę, że młody bramkarz bardzo potrzebuje też kogoś, kto go poprowadzi, nakieruje. W sumie każdy junior potrzebuje mentora. Wiem na swoim przykładzie – nagle zrobiłem przeskok do pierwszej drużyny Wisły, stałem się pewniejszy siebie i niektórzy zaczęli odbierać, że gwiazdorzę.
Dawałeś ku temu podstawy?
Uważam, że nie, ale może robiłem rzeczy, których sam nie byłem świadom, a koledzy je widzieli? Zawsze byłem cichy, bardzo skromny. Mogłem wtedy się otworzyć, być bardziej wygadany, zmienić styl bycia. Nie sądzę bym odlatywał, trener Łaciak trzymał nas blisko siebie i wychowywał nas, był jak drugi ojciec. Jak mieliśmy pogadanki, to wszyscy zdążyli już z szatni wyjść, a my siedzieliśmy jeszcze pół godziny. To były analizy, ale też rozmowy wychowawcze o życiu. Tłumaczył nam: jesteście w seniorach, to wielkie wyróżnienie. Nie bierzcie do siebie jeśli zejdziecie niżej, to żadna porażka, bo jesteście w jedynce dzięki efektom pracy w dwójce. Pouczał żebyśmy skupili się na piłce, nie imprezowali za często.
Było trochę szaleństw w internacie?
Mnóstwo. Ja byłem młody, więc nie szalałem, ale starsi potrafili rzucać petardami po korytarzu, rozbijać słoiki z ogórkami o ściany. Zawsze była też spina z budowlańcami. Na jednym piętrze mieszkaliśmy my, sportowcy, na drugim oni. Zdarzały się bitki. Pociski słowne były normą, my na przykład krzyczeliśmy „chamy z budowlany”.
Gdzie byli w tym czasie wychowawcy?
Nie wiem. Czasami reagowali jak ktoś się kierownikowi poskarżył. Kierownik potrafił nawet wyrzucić kogoś z internatu. Pamiętam zawsze graliśmy w pokera wieczorami. Wychowawca chodził, sprawdzał, to chowaliśmy się pod kołdry, a potem graliśmy dalej. Raz tak nas wciągnęło, że patrzymy, a za oknem świta. Graliśmy całą noc. To był jednak jednorazowy przypadek, zwykle graliśmy maksymalnie do pierwszej w nocy. Ja później byłem w innym internacie w pokoju z dwoma studentami, więc już inny klimat. Zachowania bardziej dojrzałe, było z kogo na co dzień brać przykład.
Z tym pokerem to typowa piłkarska rozrywka. W Koronie mają w autobusie odwracane fotele i zamontowany stolik.
Poker jest słynny w piłce nożnej. My wtedy graliśmy na zeszyt. Pod koniec tygodnia się rozliczało, na weekend każdy jechał do domu, a na poniedziałek miał przywieźć pieniądze. Wiadomo jak to jest, nikt nie przywoził. Jak ktoś przegrał dziesięć złotych to okej, jak więcej bywało kwaśno. Ja nigdy nie grałem na wysokie sumy, to tylko tak, na drobniaki, dla rozrywki. Nie miałem i nie mam pociągu do hazardu czy bukmacherki.
Papierosy, alkohol?
Zdarzały się w internacie, ale nie u mnie. Zawsze byłem przeciwny alkoholowi i papierosom, tak zostałem wychowany. Śmiali się czasem ze mnie w internacie: „też tak myślałem w twoim wieku, ale przestałem grać w piłkę i wiem jak to wygląda”. Ja już byłem zorientowany na cel, w pierwszej liceum przeszedłem do Wisły Kraków. Poświęciłem tyle czasu i pieniędzy na futbol, że żal tego zaprzepaścić. Pierwsze pieniądze z Wisły też poszły tylko na to, żeby odciążyć rodziców.
Najbarwniejszy trener jaki cię prowadził?
Dariusz Marzec. Teraz go bardzo dobrze wspominam, bo wiem jak mnie wzmocnił psychicznie. Ale wtedy jechał po mnie masakrycznie na każdym treningu, z przekleństwami, ze wszystkim. Za przeproszeniem, jebał mnie. Ja na początku w Wiśle nie byłem nawet przeciętny. Wszyscy byli lepsi ode mnie. Zając – lepszy. Chorążka, dwa lata młodszy – lepszy. To bolało, ale nie mogło być inaczej, skoro ja przed Wisłą nie miałem treningów typowo bramkarskich. Byłem surowy, zaczynałem od zera, mówili tylko, że mam potencjał. Trener Łaciak mnie ukształtował – mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę miał szansę z nim pracować – a trener Marzec urządził mi twardą szkołę, pracował nad moją mentalnością. Jak wracaliśmy z turnieju z Pragi, gdzie zawaliłem mecz, po drodze kilka razy wyrzucił mnie z klubu. Ale dzięki temu pomógł mi ukształtować psychiczną odporność. Mam dziś twardsze cztery litery, na wszystko reaguję bez podpalania. Robię swoje i nie poddaję się. Ostatnio spotkałem go na Wiśle i mu podziękowałem.
Dlaczego nie udało ci się zostać w pierwszej drużynie?
Misiek (Michał Miśkiewicz – przyp. red.) i Buchalik byli kontuzjowani. Oficjalnie usłyszałem wtedy, że jestem trzecim bramkarzem. To podniosło mnie na duchu, motywowało. Dodatkowo Radek Cierzniak, fantastyczny gość, wziął mnie pod swoje skrzydła. Radek jest niski, ale strasznie dynamiczny, ma znakomity warsztat, dużo mi pomógł. Jeden trening z takim Pawłem Brożkiem to też niezła szkoła. Brożek wykorzysta każdy twój błąd. Źle nogę postawisz, wyjdziesz ciut za szybko albo za wolno, a już pokonuje cię lobem, plasem, mierzonym strzałem. Misiek i Buchalik wrócili po kontuzji i zszedłem do rezerw i CLJ, a do jedynki chodziłem na treningi dwa razy w tygodniu. Debiut w seniorskiej piłce, czyli rezerwach, zaliczyłem po testach w Maladze. Tam poprosili, żebym został dłużej, ale Wisła się nie zgodziła. Zając miał kontuzję, miałem wskoczyć w jego miejsce. No to spakowałem się i poleciałem. Przespałem się tylko w Warszawie u brata i zasuwałem prosto na mecz.
O rozwiązaniu rezerw dowiedziałem się podczas randki w Pizza Hut. Siedzę z dziewczyną, a tu wiceprezes Daniel Gołda, zaczepia mnie i mówi, że rano o 9 spotkanie. Szoku nie było, spodziewaliśmy się, że tak to się potoczy. Wszyscy dostali wolną rękę, mogli rozwiązać kontrakt lub iść na wypożyczenie. Daniel powiedział mi, że nie ma szans żeby mnie puścili. Pójdę się ograć i wrócimy do tematu, bo widzą we mnie przyszłość. Ale w tym czasie zmienił się zarząd i przyszedł Junco. Słyszałem od osób trzecich w Wiśle, że gdzieś był mój temat, ale on od niego uciekał. Junco nie odbierał nawet telefonów od mojego menadżera.
Miałem ofertę z Podhala Nowy Targ. Bardzo mnie chcieli, nawet wstrzymywali podpisanie bramkarza do ostatniego dnia okienka, bo ja miałem przyjść. Poszedłem. Zagrałem cztery mecze, a po najlepszym zostałem odsunięty od składu bez wyjaśnień. To najbardziej bolało – zero komunikacji, wszystko bez słowa. Do końca sezonu nie zagrałem już ani razu, choć to oni się o mnie ubiegali. Do dziś nie wiem dlaczego tak. Powiedzieliby, że ich zdaniem się nadaję – okej, każdy ma prawo do opinii, przyjąłbym to na klatę, ale nie usłyszałem zupełnie nic, żadnej argumentacji. To absurdalne podejście. Kiedyś trener mnie zapytał czy chciałbym sobie zagrać mecz. Zdziwiło mnie to i ironicznie odpowiedziałem „nie trenerze, tak sobie przychodzę trenować”. Wystawili mnie w ważnym meczu pucharowym i wybroniłem ten mecz według chłopaków z szatni. Sam czułem się pewnie, że teraz będę grał. A tu czytają skład na ligę i nie ma mnie nawet w kadrze. Trener mnie woła: „Zagrałeś bardzo dobrze, ale podobno masz testy weekendowe w Puszczy Niepołomice”. To już był szczyt wszystkiego, jakie testy w weekend? Kto robi testy w weekend? Marnowałem czas, schodziłem grać w A-klasie. Nieporozumienie i brak profesjonalizmu. Zerwaliśmy umowę przed zakończeniem sezonu, bo chciałem jechać na dzień bramkarski do Opola, organizowany przez trenera Marka Dragosza. Poprosiłem menadżera, żeby zapytał czy jest szansa zagrać w ostatnich dwóch meczach. Powiedzieli, że jak się wykażę w A-klasie, to zagram w ostatniej kolejce. Dziękuję, do widzenia, zmarnowałem dość miesięcy, wybrałem trening pod okiem Gregora Pogorzelczyka, który prowadził m.in. Manuela Neuera. Zajęcia z nim były lepsze niż wszystko, co spotkało mnie w Podhalu. Także pod względem mentalnym, bo jak człowiek, który prowadził takiego zawodnika mówi ci, żebyś za wszelką cenę walczył o swoją szansę w piłce, to nabierasz wiary.
Latem długo szukałeś klubu.
Tak długo, że aż zmieniłem menadżera. Tamten wysyłał mnie na testy, to byłem w Puszczy, to w Kluczborku, to w Elanie. Nie byłem wtajemniczany w szczegóły. Pod okiem nowego menadżera, Daniela Sobisa, podpisałem kontrakt w Lechii Tomaszów.
Była szansa zostać swego czasu w Maladze?
Testy nie jest trudno załatwić, każdy to wie. W moim przypadku było tak, że siostra mieszka niedaleko klubu. Nakłoniłem ją, żeby podjechała do klubu i przedstawiła moją sprawę. Zgodzili się, zaprosili, opłacili przelot. Trenowałem z juniorami i trener bramkarzy bardzo mnie chciał, bo widział, że szybko się uczę. Treningi mi się podobały, są mniej statyczne, jesteś graczem z pola stojącym na bramce. Śp. dyrektor sportowy, Manel Casanova, nie był jednak tak zapalony do mojej kandydatury jak trener. Może jakby Wisła zgodziła się na przedłużenie moich testów? Kto wie.
Kiedy pierwszy raz pojawił się temat kadry Iraku?
Dwa lata temu dostałem wiadomość na Facebooku od Zahid Yussefa Dahouda, który zajmuje się wyszukiwaniem piłkarzy irackiego pochodzenia dla federacji. Oczywiście wtedy nie wiedziałem kim jest, a raczej – nie do końca w to wierzyłem. Zadawał mi mnóstwo pytań, pytał czy mam podwójne obywatelstwo, co robi mój tata. Na początku odpisywałem, a potem zacząłem go lekceważyć. Nie znam gościa, zadaje mi mnóstwo pytań, pochodzi z kraju targanego wojną – wszystko wyglądało podejrzanie. Powiedziałem o tym mamie i poprosiła, bym nie mówił ojcu, bo będzie się denerwował.
Dlaczego miałby się denerwować?
Tata zawsze bardzo dbał o nasze bezpieczeństwo. Regularnie odwiedza Irak, ma tam przecież całą rodzinę. Raz porwano mojego kuzyna. Musiano zapłacić okup 100 tysięcy dolarów, żeby został uwolniony. I ja miałem tam jechać, bo ktoś pisze mi na Facebooku? Ale mój ówczesny menadżer zbadał temat, sprawdził Zahida, pogadał z nim. Zaczęło to nabierać realnych kształtów. Gdy powiedziałem tacie, zabronił jechać. Powiedział, że nie ma takiej opcji, tam panuje wojna i jest niebezpiecznie. Ale Zahid, trenerzy i ludzie z federacji kontaktowali się z tatą i go nakłaniali. Mówili, że będę miał zapewnione bezpieczeństwo, że będą mnie pilnować jak oka w głowie. W końcu się zgodził. Teraz stoi za mną, wspiera mnie i zawsze mówi: jedź, pilnuj tego!
Jak wcześniej traktował twoje granie?
Każdy wiedział, że chcę grać w piłkę, ale to była taka przygoda. Teraz widzą to w realniejszych kształtach, wierzą, że to może być mój pomysł na życie. Mam bardzo duże wsparcie od rodziców, rodzeństwa i mojej dziewczyny.
Mówił dawniej, żebyś najpierw stawiał na szkołę?
Bardziej mama: „Nauka musi iść w parze ze szkołą”. Uważam, że to mit. Jak ktoś zajebiście gra w piłkę, to trener nie powie mu „masz jedynkę, nie będziesz grał”.
Ale wiesz, że w akademii Lecha można wylecieć za to z internatu?
Znam sprawę, w Wiśle też ktoś za oceny został zawieszony, po prostu nie wierzę, że nauka przekłada się na boisko. Ja uczę się dla siebie. Miałem trochę przerwy, teraz jestem w klasie maturalnej. Źle bym się czuł bez matury, chcę ją zrobić. Mam indywidualny tok nauki, więc to też jest zupełnie inne nauczanie, efektywniejsze niż samemu po lekcjach siedzieć.
Kilka lat temu mówiłeś, że twoim marzeniem jest gra z orzełkiem na piersi.
Oczywiście czuję się Polakiem. Gdy jechałem na reprezentację Iraku nie patrzyłem na swoje przekonania, tylko na swoją przyszłość w piłce nożnej. Kadra Iraku jest mocna, potrafi zremisować z Japonią czy Australią. Poważny poziom, nie ma tam słabych zawodników, a ja nie jeździłem na żadne młodzieżówki, tylko na pierwszy zespół. To duża rzecz. W piłce czasem brakuje szczęścia, ktoś może mieć umiejętności, a nigdy go nie wypatrzą, nie dostanie szansy. W ten sposób zwiększam swoje szanse. Pomagam szczęściu. Teraz odbieram telefony z Iraku, że jakiś klub mnie chce. Zahid cały czas mnie namawia, żebym tam szedł grać. Była też jakaś propozycja z Kataru. Nie myślę o tym jednak na razie, bo wyjazd tam wiązałby się z założeniem nowego życia. Otwierałbym nową książkę, bez rodziny, znajomych, bez nikogo. W nowej kulturze, w całkowicie nowym świecie, który poznawałbym od zera. Na razie walczę o swoje cele tutaj.
Co cię zaskoczyło na pierwszym zgrupowaniu?
Na pewno temperatura, bo było strasznie gorąco, a także ruch na ulicach. Irakijczycy z dwóch pasów potrafią zrobić pięć. Niemożliwe jak tam jeżdżą. Poza tym wszystko było mega profesjonalne – o 1 nocy z lotniska w Erbil odebrał mnie dyrektor z prywatnym kierowcą. Zawieźli mnie do pięciogwiazdkowego hotelu. Na treningach czuwał nad nami dwudziestoosobowy sztab. Styl gry piłkarzy jest bardzo europejski. Reprezentacja wzbudza wielkie zainteresowanie. Nawet na treningach jest mnóstwo kibiców, tyle, ilu w Polsce potrafi przyjść na mecz ligowy. Prowadzili głośny doping przez całe zajęcia. Każdego z nas, którzy przyjechali na konsultacje, witano skandowaniem imienia i nazwiska – mnie naturalnie też. jak wychodziliśmy z autokaru, zawsze był oblężony przez kibiców. To samo w drugą stronę gdy jechaliśmy do hotelu. Widać, że ta kadra jest powodem dumy Irakijczyków, jest dla nich ważna. Twoje granie też z miejsca nabiera innej wagi.
Ilu było blondynów w reprezentacji Iraku?
Tylko ja. Dlatego też Zahid na początku nie był pewien, czy na pewno mam irackie korzenie, no bo jak to, blondyn? Na pewno szybko zyskałem też dzięki temu rozpoznawalność, łatwo mnie zapamiętać. Wychodzę na ulicę, a dziecko podbiega do mnie z prośbą o zdjęcie. Wyszliśmy z kolegą z Anglii na miasto, a tu podobne prośby. Widziałem wcześniej po ruchu na instagramie czy Facebooku, że może to tak wyglądać, ale nie podejrzewałem takiej skali.
Bałeś się w jakimkolwiek momencie?
Nie, chociaż w marcu, podczas kolejnego zgrupowania, trenowaliśmy w Bagdadzie. Bagdad jest rozwalony, widać, że niejedno przeszedł. Tam potrafi być niepokojący klimat.
Jak daleko czysto piłkarsko jesteś od debiutu?
Na pierwszym zgrupowaniu byłem typowo na konsultacji, nawet nie miałem jeszcze wtedy obywatelstwa, dopiero załatwialiśmy papiery. Ostatnio na meczu towarzyskim z Iranem siedziałem na ławce. Szkoleniowiec się zmienił, Zahid lobbuje, żeby ode mnie zaczynać skład, żebym był podstawowym bramkarzem, żeby już we mnie inwestować. Wcześniejszy trener sugerował, żebym ze dwa lata się aklimatyzował w kadrze, wdrażał i czekał na swoją szansę.
A jeśli w międzyczasie przyjdzie powołanie, powiedzmy, z polskiej młodzieżówki?
Dopóki tam nie zadebiutuję wszystko jest możliwe.
Leszek Milewski