W Ekstraklasie pewne stało się już kilka rzeczy: fryzura Macieja Bartoszka, skreślanie Korony Kielce tuż przed startem ligi (a potem rewelacyjna gra), wypowiedzi Nenada Bjelicy trącące skandalozą i notoryczne wypuszczanie punktów z rąk Cracovii w ostatnich minutach meczów. Pasom zdarzyło się już to w spotkaniach z… Bruk-Betem, Sandecją, Lechem, Wisłą Kraków, Wisłą Płock, Śląskiem czy Jagiellonią. Przyznacie – ładna kolekcja. I dziś, gdy Cracovia w Lubinie prowadziła 2:1, pachniało nam podobnym scenariuszem.
Zagłębie to bowiem drużyna obiektywnie lepsza, u siebie jeszcze przecież nie przegrała (do dziś), a Cracovia też nie grała jakiegoś świetnego meczu. Losy spotkania stały się jednak jasne, gdy w relacji LIVE odpaliliśmy niezawodną Klątwę Weszło i zasugerowaliśmy, że końcówka może wyglądać tak, jak w poprzednich meczach krakowskiej ekipy. Ostatecznie wyglądała zatem tak, że Zagłębie niespecjalnie nawet pierdnęło. W ostatnim kwadransie postraszyło w zasadzie tylko dwa razy strzałami głową Świerczoka: jednym do koszyczka Sandomierskiego, drugim do koszyczka podawacza piłek.
Czujemy się z takim stanem rzeczy nieswojo, ale w równie zaskakujących okolicznościach padały gole dla Pasów, które swoją drogą meczu dobrze nie zaczęły – to lubinianie jako pierwsi ukąsili. Była to akcja obronna typowa dla drużyny Probierza: niby każdy stał na swoim miejscu, w polu karnym było gęsto jak u Fellainiego na głowie, a jednak wystarczyło zrobić Sowahowi wiatrak (autorem Czerwiński) i już zrobiła się luka, w którą wbiegł Tuszyński i w którą nie wbiegł spóźniony Deja. Ciężko napisać, że napastnik Zagłębia wykończył tę akcję – raczej gola strzelił nim Czerwiński.
Ale, ale! Pisaliśmy, że gole Cracovii były zaskakujące. Nie można pisać inaczej, gdy…
a) obrońcy Zagłębia kalkulują, że Covilo przegra pojedynek główkowy (pierwsza bramka),
b) wyprowadzający piłkę Fink i Piątek zdawali się zgubić piłkę co najmniej ze dwa razy, a i tak zdołali zakończyć ją pomyślnie (druga bramka).
Pierwsze z wspomnianych trafień to totalny kryminał Zagłębia Lubin, które – gdy Covilo zgrywał piłkę – okazało się być co najmniej tak bierne, jak piłkarze polskich drużyn w obliczu odprawy motywacyjnej autorstwa krewkich kibiców. Jakim cudem można było założyć, że Serb nie wygra pojedynku w powietrzu? Albo że będzie spalony, podczas gdy nie było o nim mowy? Ciężko znaleźć tu jednego winnego – w obronie lubinian jak słup soli stanął absolutnie każdy. Javi Hernandez wykorzystał te okoliczności i na pełnym luzie pokonał bramkarza wolejem. Druga akcja mimo że wyglądała dość pokracznie, została okraszona fantastycznym wykończeniem – Fink uderzył tę piłkę z półobrotu nie pozostawiając Polackowi żadnych szans. Cracovia nie zagrała rewelacyjne, ale Zagłębie w niczym nie przypominało nam Zagłębia z poprzednich meczów. Szczególnie z przodu – niewidoczny jak na swoje standardy był Świerczok, nie błyszczał Pawłowski, okazji lubinianie stworzyli sobie naprawdę niewiele.
Cracovia w efekcie nie traci punktów w końcówce meczu i należy uznać to za sprawę wyjątkową. Oczywiście w tym sezonie dochodziło już do takich sytuacji, ale każda kolejna wciąż nas szokuje. W nogach piłkarzy Pasów leży już to, byśmy kojarzyli ich z czym innym.
[event_results 377409]
Fot. FotoPyK