Gdyby nie zgrupowania reprezentacji, mecz Bruk-Bet Termaliki z Piastem Gliwice zapewne zostałby rozegrany w poniedziałek o 18. Po obejrzeniu większości tego spotkania mamy jednak bardzo poważne wątpliwości, czy to właściwa pora. Jego tempo sugerowało bowiem, że środek nocy byłby najbardziej odpowiedni. Niedogodność dla kibiców? Dajcie spokój, uczciwie byłoby wydać komunikat: gramy, bo mecz musi się odbyć, ale nie chcemy zawracać wam głowy, więc zostańcie w domach.
No bo na co tu ludzi zapraszać? Żeby zobaczyli, jak raz czy dwa urywa się Valencia? Bez sensu. Żeby zobaczyli, jak raz czy dwa próbuje urwać się Pawłowski? Jeszcze bardziej bez sensu. Żeby zobaczyli jak Papadopulos walczy w powietrzu z Kupczakiem i Putiwcewem albo batalię o środek pola Dziczka oraz Bukaty z Mrozikiem i Jovanoviciem? To już Himalaje bezsensowności.
Piłkarze obu drużyn na twarzach mieli wypisany internetowy klasyk – trochę się cykam. No i niby wiadomo, że ich sytuacja w tabeli obok komfortu nawet nie stała, ale na litość boską – chyba nie byłoby ani ciosów w szczepionkę, ani w karczycho za podjęcie ryzyka. Tego nam najbardziej brakowało, bo przecież to nie tak, że gra cały czas toczyła się w środku pola i nie mieliśmy okazji bramkowych. Kilka mieliśmy. A to w pole karne wpadł Valencia i zatrzymał go Mucha, a to Michał Mak zrobił to samo w drugiej połowie, ale on fatalnie przestrzelił, a to Papadopulos zepsuł dogranie Konczkowskiego. Jeśli chodzi o gospodarzy, to mieliśmy choćby strzał Szeligi czy niezłą próbę Pawłowskiego zza pola karnego. Przypominamy jednak, że to ekstraklasa, najwyższy poziom rozgrywkowy w Polsce, elita…
Z pomocą piłkarzom przyszedł Szymon Marciniak. W 67. minucie Jovanović wpadł na Jankowskiego w polu karnym, spowodował jego upadek, a nasz eksportowy arbiter wskazał na wapno po wideoweryfikacji. Do piłki podszedł Papadopulos (choć – jak zdradziła Sonia Śledź – Waldemar Fornalik wolał, by zrobił to Dziczek) i podjął fatalną decyzję. Postanowił strzelać nogą. Chyba zapomniał, że wszystkie pięć goli w tym sezonie zdobył po strzałach głową. Efekt? Mucha złapał uderzaną przez niego piłkę. To chyba dość upokarzające, prawda?
A bolesne było to tym bardziej, że kilkanaście minut później sędzia Marciniak podjął jeszcze jedną próbę wypracowania gola. W polu karnym zagapił się Rugasević – ręka, rzut oka na powtórkę, karny. Do piłki podszedł Łukasz Piątek i Bruk-Bet wyszedł na prowadzenie.
I teraz wyobraźcie sobie, że po cholernie ciężkim dniu wracacie do domu. Nie spodziewacie się absolutnie niczego, waszym jedynym marzeniem jest tylko to, by jakoś doczołgać się do łóżka i zasnąć. Tymczasem spada na was cała masa rzeczy przyjemnych, w sekundę zmienia się atmosfera – pragniecie, by doba trwała więcej niż 24 godziny. Mniej więcej tak wyglądało to w tym spotkaniu. Gdy Marciniak doliczał pięć minut, powiedzieliśmy kilka brzydkich słów pod nosem. Jednak w trzeciej minucie Aleksander Jagiełło świetnie dograł do Papadopulosa, w dodatku na głowę, więc Czech trafił. I to wcale nie koniec, bo mieliśmy jeszcze rzut wolny – piłkę wrzucił Gergel, a Śpiączka przeskoczył Koruna. No i przełamał się po jakichś 89 meczach bez gola.
Panowie, nie można było tak od razu? Panowie, nie można było tak przynamniej od 75. minuty?
[event_results 377384]