Jesteśmy monotematyczni, ale dobrze nam z tym. Powiemy nawet więcej – chcielibyśmy ciągle nawijać o tym samym do końca grania w tym roku, wiosną 2018, a nawet w przyszłym sezonie. Oznaczałoby to bowiem, że Carlitos pozostał w ekstraklasie i w dalszym ciągu przemyca na nasze murawy fantazję, kreatywność, a przy tym powtarzalność. Po prostu wszystko to, czego na co dzień mamy tylko trochę więcej niż Wojciech Trochim włosów na głowie.
Jedna ręka już nie wystarczy, by policzyć na palcach wszystkie mecze, które Hiszpan wygrał Wiśle w tym sezonie. Jeśli skupimy się na samych punktach, trzeba będzie zaangażować nogi, a i tak trochę zabraknie, by zsumować wszystko. To naprawdę imponujące, bo tylko w przypadku zwycięstwa z Bruk-Bet Termaliką i remisu z Jagiellonią Białystok kluczowe nie były bramki wypracowane przez Carlitosa. Każdy pozostały sukces Wisły w tym sezonie ma jego bardzo wyraźny stempel.
Powiecie, że przesadzamy, bo dziś przeciwko Sandecji w jego zdobyczach magii było niewiele. Najpierw, owszem, przytomnie wyłożył piłkę Imazowi, ale w tej akcji bardziej mogło się podobać to, w jaki sposób dostrzegł go Bartkowski. Później zamienił na bramkę rzut karny. Jasne, przy lepszym dniu nawet Nicki Bille Nielsen poradziłby sobie w tych sytuacjach. Jednak Carlitos przeciwko Sandecji to jeszcze masa sytuacji, których nie widać w najważniejszych statystykach. To zabawa z Szufrynem, w trakcie której obrońca najchętniej pewnie odklepałby poddanie. To zagrania piłki do Imaza czy Halilovicia, po których piłkarze Białej Gwiazdy sprawdzali formę Gliwy. To wkręcanie w ziemię defensorów przy akcji, w której kolejnego gola strzelił Imaz, ale arbiter dopatrzył się spalonego. To też perfekcyjna podcinka po dośrodkowaniu Sadloka (tu VAR pomógł wyłapać minimalnego spalonego Hiszpana).
Nie wszystko mu wychodziło. Pewnie żałuje też, że Kiko Ramirez postanowił go ściągnąć w końcówce, by kibice mogli mu podziękować, bo później był jeszcze jeden rzut karny. Ale i tak – to był koncert.
Jego koledzy też dawali radę, głównie ci z Hiszpanii. Jesus Imaz jeszcze raz pokazał, że potrafi zamienić się z Carlitosem pozycjami i wykończyć jego dogranie ze skrzydła. Czasami brakuje mu koncentracji i precyzji, ale w piłkę na pewno grać potrafi. W środku rządził dziś za to Victor Perez. Jeszcze nie wyrobiliśmy sobie zdania na jego temat, ale jeśli będzie powtarzał takie występy, stanie się to bardzo łatwe, bo dziś nawet brak Bashy, który wypadł w ostatniej chwili, nie był aż tak widoczny.
Mecz generalnie należał do tych ciekawszych, choć bardziej ze względu na grę Wisły i liczbę kontrowersji (dwa karne, dwa nieuznane gole, ale sędzia powinien się z tego wybronić, przyda się Houston), niż na postawę Sandecji. To było jedno ze słabszych spotkań drużyny Mroczkowskiego. Wiele mówi już samo to, że jedna z najgroźniejszych okazji gości to uderzenie Barana lewą nogą z prawie 25 metrów. Coś tam próbował Brzyski, próbował Trochim, ale wszystko to było tak wymęczone, że szkoda gadać. Składne akcje? Może ze dwie by się znalazły. Do tego dochodzą błędy w obronie i katastrofa gotowa.
Wróć! Do tego dochodzą błędy w obronie, CARLITOS i katastrofa gotowa.
[event_results 377189]