Jeśli jeszcze dwa razy usłyszymy dziś, że derby rządzą się swoimi prawami, puścimy pawia, a następnie rzucimy to wszystko i przerzucimy się na hokej na trawie. Do tak radykalnych kroków niemal zmusili nas piłkarze Arki Gdynia i Lechii Gdańsk, którzy wzięli sobie do serca to hasło i pokazali coś, co tylko fragmentami przypominało mecz piłkarski.
A dłuższymi chwilami wyglądało to tak, że panowie z C+ powinni udać się na ciepłą herbatę i ustąpić miejsca Jurasowi oraz Andrzejowi Janiszowi. Zdecydowanie więcej miało to wspólnego ze sztukami walki niż z piłką. Już na samym początku Błażej Augustyn zaproponował pewien poziom…
No cóż, jakoś nie mam wielkich wątpliwości, że Augustyn mógł kopnąć piłkę zupełnie inaczej #ARKLGD pic.twitter.com/57qlU3pG0g
— Maciej Sypuła (@MaciejSypula) 3 November 2017
…na szczęście aż takiej chamówy nie było. Niemniej jednak wydaje nam się, że piłkarze obu drużyn tak mocno skupili się na pokazaniu (zapozowaniu?), że zależy im na wygranej, że zapomnieli grać w piłkę. Zupełnie niepotrzebnie. Rozumiemy, że w przypadku Lechii “wytyczne” od kibiców zostały dość jasno wyartykułowane, ale mamy przekonanie, że każdy fan wolałby widzieć więcej sztuk w rubryce “strzały” niż w tej, w której liczy się faule.
Grafiką główną nawiązaliśmy do “Rocky’ego”, ale gdybyśmy mieli oddać obraz meczu za pomocą sceny z filmu, to sięgnęlibyśmy chyba po “Wojnę polsko-ruską” (jeśli ktoś nie przepada za bluzgami, niech nie odpala).
Podsumujmy to tak – Lechia miała w pierwszej połowie dwie bardzo dobre sytuacje, Arka powinna mieć jedną wyborną. W przypadku gdańszczan mówimy o strzale Krasicia z początku, z którym świetnie poradził sobie Steinborsa, a także dośrodkowaniu z wolnego, przy którym trzy metry przed bramką skiksował Augustyn. Jeśli chodzi o gdynian, mamy na myśli rzut karny. Arka znów została skrzywdzona – tydzień temu Pazdan faulował Siemaszkę, teraz w podobnym momencie Nunes nieprawidłowo zatrzymywał w polu karnym Kuna. I naprawdę ciężko nam w tej sytuacji usprawiedliwiać sędziego Stefańskiego – tłok co prawda był prawie taki jak rano przed drzwiami Lidla w dzień promocji, ale wydaje się, że zarówno arbiter był dobrze ustawiony, jak i nadepnięcie bardzo wyraźne.
Szkoda. VAR się w tym spotkaniu jednak przydał, bo pomógł sędziemu anulować gola Marco Paixao (był na minimalnym spalonym). To był okres, w którym w końcu coś się działo. A to Wolski groźnie strzelał z wolnego, a to Piesio spróbował zaskoczyć Kuciaka, a to w końcu Wolski wrzucił do Paixao, o czym wspomnieliśmy, a to Krasić wpadł w pole karne, ale strzelił zbyt anemicznie. Wreszcie było trochę piłki, ale wciąż za mało.
Czasami bywa w tej lidze tak, że stwierdzamy – warto było się pomęczyć, by TO zobaczyć. Przypomnijcie sobie choćby spotkanie Jagiellonii z Legią. Kaszanka i to taka niezbyt smaczna, aż w końcu z piłką ruszył Cernych, zszedł do środka i przymierzył, że Malarz nawet nie pierdnął. Niestety, nawet jeśli porządnie zmrużymy oczy, w tym spotkaniu czegoś takiego się nie doszukamy. Jakieś 10 minut przed końcem spróbował Marco – fajnie przyjął piłkę i huknął z dystansu, ale przestrzelił jednak dość wyraźnie. Mieliśmy za to bramkę – już obie strony miały rozchodzić się do domów z poczuciem, że nic nie spieprzyły, a Krasić wrzucał na głowę Flavio Paixao. Portugalczyk wygrał walkę o pozycję w polu karnym i pokonał Steinborsa.
Czyli w Trójmieście rządzi Lechia. Nie powiemy, że w pełni zasłużenie, bo po takim meczu ciężko wyciągać jakiekolwiek wnioski, ale przyda się gdańszczanom trochę spokoju, które to zwycięstwo daje.
[event_results 376717]