Wczorajszą datę z pewnością zapamięta na długo, bo nie co dzień strzela się dwa gole Realowi Madryt w Lidze Mistrzów. Realowi, który zresztą już od jakiegoś czasu bacznie przygląda się przebiegowi jego piłkarskiej kariery i który pewnie prędzej czy później po raz kolejny wybierze się na zakupy na White Hart Lane. Kto wie, czy nie z walizką jeszcze szczelniej wypchaną funtami niż ta, którą Królewscy zostawili w rozliczeniu za Garetha Bale’a. Dele Alli, który dziś obchodzi piątą rocznicę seniorskiego debiutu w barwach MK Dons, to bowiem piłkarz przed którym zdecydowanie rysuje się piękna kariera.
Trudno uwierzyć, że to chłopak dopiero 21-letni. Że przy dobrych wiatrach, jeżeli tylko będą go omijać kontuzje, może pograć na wysokim poziomie jeszcze grubo ponad dekadę. Jak wysokim? Mauricio Pochettino nie ma wątpliwości, że na wystarczającym, by pewnego dnia zgarnąć Złotą Piłkę. – Dlaczego nie? Jeszcze nie teraz, nie w tym momencie kariery, ale gdy patrzę na niego – ma tę energię, aurę, która nie pozwala ci przejść obok obojętnie.
Pomocnikowi Tottenhamu, „diamentowi z jedną poważną skazą”, kilka miesięcy temu poświęciliśmy zresztą duży tekst. Poniżej fragment, TUTAJ (KLIK) całość.
Dość powiedzieć, że po 50 pierwszych meczach w Premier League, które stuknęły mu w spotkaniu z Southampton kilka tygodni temu, miał na koncie aż 16 bramek i 10 asyst. Four Four Two zwraca uwagę, że porównania pod tym względem nie wytrzymują nawet największe gwiazdy drugiej linii, jakie przychodziło oglądać kibicom w Anglii:
– Paul Scholes po 50 meczach w lidze miał na koncie 16 goli i 2 asysty
– Frank Lampard – 5 goli, 2 asysty
– Steven Gerrard – 2 gole, 3 asysty
Ba, sam Cristiano Ronaldo po 50 spotkaniach w barwach Manchesteru United po stronie zdobyczy miał zapisanych o 10 goli mniej.
(…)
Wydawać by się więc mogło, że dotychczasowa kariera Alliego to historia oblana nieznośnie słodkim lukrem. Że na na tym diamencie zwyczajnie nie ma skazy. Cóż, w leadzie nieprzypadkowo użyliśmy słowa niemal. Jedna, dość spora, wciąż jest. I to w dodatku taka, nad którą Pochettino harował – jak miało się niedawno okazać, nie do końca owocnie – od wielu miesięcy. Tłukąc swojemu gwiazdorowi do głowy, jak jego zachowanie może się momentami okazać destrukcyjne dla wysiłku drużyny.
Chodzi o tzw. anger management. Umiejętność panowania nad emocjami, co do której – szczególnie ze względu na incydent z Claudio Yacobem z końcówki poprzedniego sezonu – były ogromne wątpliwości. A pracę nad którą Alli deklarował z pełnym przekonaniem w materiale dla kwietniowego FFT („Nigdy nie pozbędę się żądzy wygrywania. Nauczyłem się jednak kontrolować ją znacznie lepiej. Skupiam się na futbolu, bo dało się odczuć, że ludzie myśleli o mnie jako o piłkarzu, który daje się łatwo ponieść emocjom. Teraz mam wszystko pod kontrolą”).
Jego słowa zdążyły się zdezaktualizować jeszcze przed rozesłaniem do salonów prasowych paczek z pachnącym świeżo zadrukowanym papierem wydaniem. Konkretnie – w rewanżowym meczu 1/16 Ligi Europy z Gentem.
Dele Alli’s red card gets worse every time you see it… #THFC pic.twitter.com/E6Hmm9qIrw
— MATCH Magazine (@matchmagazine) 24 lutego 2017
Ktoś powie, że taka jest cena posiadania w składzie gościa, którego niepohamowana żądza zwyciężania i wstręt do sytuacji, gdy trzeba zejść z boiska pokonanym, niejednokrotnie zainspiruje drużynę do walki. Do odzyskania kontroli nad meczem. Bo nie ma wątpliwości, że jego osobowość pozwoli mu z każdym rokiem mieć coraz większe wpływy nie tylko na boisku, ale i w szatni. Niemniej jednak, parafrazując znany cytat z książki „Strzały Królowej” – jeden raz to przypadek; dwa, zbieg okoliczności. Ale trzy to już niebezpieczna tendencja.