Rezerwy Legii Warszawa, w których składzie znaleźli się Dominik Nagy i Hildeberto, zagrały wczoraj popisowe spotkanie w Wikielcu, wówczas ostatnią drużyną w stawce grupy I trzeciej ligi z trzema punktami dorobku. Wynik? 3:0 dla miejscowego GKS-u. Piłkarzy z Wikielca do zwycięstwa poprowadził m. in. 43-letni Remigiusz Sobociński, którego możecie pamiętać z gry w Amice, Jagiellonii czy Śląsku Wrocław. Spytaliśmy go, jakie to uczucie, sprawiać w tym wieku i w takich okolicznościach lanie legionistom.
– Przystąpiliśmy do meczu z Legią jako ostatni zespół w tabeli, więc to ona na papierze była faworytem, tym bardziej, że przyjechała wzmocniona kilkoma zawodnikami z pierwszej drużyny. Zwykle nasi przeciwnicy dziwili się, dlaczego zajmujemy ostatnie miejsce, bo gra naprawdę nie wyglądała tak źle. Od trzech kolejek zaczęło nam odpalać i szczęście znów sprzyja. Przyjechała wielka Legia na wioskę… Może podejście w tyle głowy było inne? Dostali pierwszą bramkę, dostali drugą do przerwy, grzałka się zapaliła. A my potrafiliśmy dobrze skontrować, bo ostatnio zmienił się nasz styl i już nie otwieramy się tak mocno.
Wynik wskazuje na to, że Legia została rozniesiona w pył.
Wynik czasami nie świadczy o tym, co się działo na boisku. Legii nic nie wchodziło, nam wszystko wchodziło. Świadczy o tym choćby niestrzelony karny przez warszawian. Było nerwowo. Mogę powiedzieć tylko o sobie – mimo 43 lat zostawiam zdrowie na boisku i jakoś mi to wychodzi. Nie siedzę w głowach piłkarzy, nie wiem jak podeszli do tego meczu. Starali się, biegali… Za moich czasów w ekstraklasie też inaczej podchodziłem do meczów w ME czy drugim zespole – wiadomo, że z tego się nie żyje. To nie jest cel piłkarza.
Jak odbiera pan z boiska Dominika Nagy’a, przyszłość Legii Warszawa?
Na pewno nie można odmówić mu jakości piłkarskiej, skoro łapie się do kadry narodowej Węgier. Przechodzi trudne chwile, nie będę krytycznie go oceniał, bo potencjał musi mieć.
Dało się odczuć różnicę piłkarską? Można się spodziewać, że gdy taki gość przyjeżdża na III ligę, może wygrać mecz w zasadzie w pojedynkę.
Gdy był przy piłce widać było jakość, ale sam meczu nie wygra, gdy naprzeciwko mieli jedenastu piłkarzy, którzy gryźli murawę i chcieli się pokazać. Mecze z Widzewem czy Legią to dla nas okazje, by ktoś może zwrócił na nas uwagę i dał chłopakom szanse wyżej.
Jakie to uczucie strzelić po latach gola Legii Warszawa?
Spokojnie, to tylko czwarty poziom rozgrywkowy. Przed tym meczem przypomniałem sobie, że swoją ostatnią bramkę w Ekstraklasie strzeliłem właśnie Legii, gdy grałem w barwach Jagiellonii. Miło, ale nie podniecajmy się. Mam 43 lata, żadnej przygody już nie zaliczę, robię to wyłącznie z pasji i dopóki mam zdrowie, to się nim cieszę. Będę to kontynuował jak najdłużej. Jako takiego sposobu na długowieczność nie mam. Dobra przemiana materii, organizm dobrze funkcjonuje, jestem w reżimie treningowym… Od swojego ostatniego meczu w Ekstraklasie nie przytyłem ani o kilogram. Jeżeli ktoś traktuje piłkę jako pasję, będzie długo grał.
To takiemu Hildeberto pewnie mógłby pan udzielać korków z prowadzenia się.
Na pierwszy rzut oka jest widoczna… nie wiem, czy to nadwaga, może po prostu jest grubej kości? To nie mój problem. Takiego zawodnika sprowadzają. Z Vadisem było podobnie: na początku też był zapuszczony, a jednak potrafił pracować i dojść do formy, w której był gwiazdą ligi. Nie chcę oceniać kolegów z boiska, to nie moja rola.
Jak GKS Wikielec wypada organizacyjnie w porównaniu do innych zespołów w lidze?
Gdybyśmy mieli się porównać do naszych ligowych rywali – Widzewa czy Legii – organizacyjnie to przepaść, w sprawach finansowych dzieli nas kosmos. GKS Wikielec to mały, gminny klub z wioski, która liczy 500 mieszkańców. Większość piłkarzy na co dzień pracuje czy się uczy. Nie robimy tego dla pieniędzy. W takim małym klubie po meczach z Legią czy Widzewem robi się głośno i każdy żyje tym, że można gdzieś odejść dalej. W następnych meczach postaramy się o kolejne niespodzianki – jak pokazał mecz z Legią czy remis z Widzewem, możemy przeciwstawić się każdemu. To młoda drużyna, brakowało nam w niektórych momentach doświadczenia.
Pan zamierza grać w piłkę aż do momentu, jak pański syn zadebiutuje w pierwszym zespole – tak, by doszło do symbolicznego przekazania pałeczki.
Jeżeli mi zdrowie pozwoli, to jak najbardziej. Jest też szansa, że Maddox dużo wcześniej zmieni klub i wypłynie, bo propozycje są, ale na razie nie jest mentalnie gotowy na wyjazd z domu. Wierzę jednak, że z roku na rok będzie coraz lepiej. Ciągle robi progres, więc moje przepowiednie mogą się nie sprawdzić, ale to tylko z korzyścią dla niego. Po Pucharze Tymbarku było kilka zaproszeń do akademii i większych klubów. Na razie niech się rozwija, jest szkoła i treningi. Musi wiedzieć, że ciężką pracą i pokorą może do czegoś dojść.
Dlaczego uda mu się przebić tatę?
Bo widzę potencjał, który ma. Ja w jego wieku nie grałem nawet w piłkę na poważnie, mam na myśli treningi. Swoją przygodę w klubie zacząłem w wieku 16 czy 17 lat. Dla niego trening to całe życie. Czasami chce być 40 minut przed treningiem, by się dobrze przygotować. Taka świadomość u 13-latka to coś niespotykanego.