Reklama

Nie ma takiego doła, by Korona z niego nie wyszła

redakcja

Autor:redakcja

26 października 2017, 22:53 • 3 min czytania 28 komentarzy

Cholera jasna, ależ nam dziś zaimponowała Korona. Nie zrozumcie nas źle, wygranie 1:0 na stadionie Zagłębia Lubin to nie żaden wyczyn godny wejścia na K2 zimą w sandałach, ale jeśli popatrzymy na wszystkie okoliczności, w jakich do tego rezultatu doszło… no, no, czapki z głów. Korona wyszła dziś bowiem z konieczności w systemie 3-5-2 – tym samym, w którym wyszła w Zabrzu, gdzie jej zawodnicy w tyłach rozumieli się tak dobrze, że co rusz podawali do rywali. Co więcej: zabrakło jej dwóch najważniejszych ogniw zespołu w środku pola – Możdżenia i Żubrowskiego – a ich miejsce zajęli środkowy obrońca (Kovacević), który jeszcze w pierwszej części gry jak na złość doznał urazu i ofensywny pomocnik (Cvijanović). Reżyserować grę miał Cebula. Na szpicy straszyła dwójka napadziorów, która w lidze zdążyła dorobić się łącznie całych dwóch bramek. O tym jakim potencjałem dysponowała dziś Korona niech świadczy fakt, że na Dolny Śląsk pojechała w… szesnastu chłopa.

Nie ma takiego doła, by Korona z niego nie wyszła

Nie trzeba posiąść wiedzy tajemnej by stwierdzić, że nie zapowiadało się, by ta ekipa rozstawiała po kątach drużynę z największą liczbą punktów w lidze i to na jej stadionie. A jednak… to się stało.

W pierwszej połowie działo się tyle, że aż zaczęliśmy tęsknić za czwartkowymi wieczorami z Ligą Europy. Ogólnie przeważała Korona, ale jej pomysł na grę był trochę – powiedzielibyśmy – rzadki. Krótkie podania, piłka chodzi jak po sznurku, niewiele ryzyka, niewiele akcji z przodu. Z drugiej strony: ciągłe przetrzymywanie piłki sprawiało, że Zagłębie musiało za nią biegać, więc siłą rzeczy nie kreowało swoich akcji. Gorąco pod bramką lubinian było dwa razy. Pierwszy: gdy Soriano po zgraniu główką Górskiego walnął z woleja w poprzeczkę. Drugi: gdy padła bramka.

Trzeba przyznać, że przy tym trafieniu system VAR zadziałał modelowo. Sędzia dopatrzył się przy trafieniu Górskiego spalonego, ale powtórki jasno wykazały, że niesłusznie – gdy Cvijanović oddawał strzał, napastnk Korony, który później ten strzał dobił, był schowany za swoimi rywalami. Sama weryfikacja trwała dosłownie kilkanaście sekund – Paweł Raczkowski nawet nie musiał podbiegać do ekranu, by ocenić tę sytuację. Bo i nie było po co: zrobienie stopklatki w wozie nie pozostawiło żadnego pola do oceny.

W drugiej połowie to Zagłębie przycisnęło – zresztą, impuls do lepszej gry dwoma zmianami w przerwie dał Stokowiec, weszli Woźniak i Matuszczyk – i już w pewnym momencie zaczynało się wydawać, że Korona straci kontrolę nad meczem, ale ogólnie rzecz biorąc kielczanie bronili się bardzo dobrze. Najdogodniejszą okazję po wrzutce z głębi pola Kubickiego miał Świerczok, ale nie przyłożył się do szczupaka i zbyt lekko przeciął tor lotu piłki. Gdy innym razem strzelił celnie ze skraju pola karnego, Alomerović obronił. Gdy w groźnej sytuacji próbował Pawłowski, zablokował go Dejmek. Gdy Janoszka trafił do siatki, nadział się na pułapkę ofsajdową. Naprawdę – bardzo zorganizowana była dziś Korona i trudno jej za to nie docenić.

Reklama

Korona wraca zatem do siebie z zaliczką gola przed rewanżem, choć nie wiemy, czy to powód do radości, skoro – jak prorokuje Tomasz Hajto – 1:0 i 1:1 to w zasadzie  takie same wyniki. Choćby jednak dziś dostała trójkę, a do rewanżu miała przystąpić w dwunastu – i tak pewnie potrafiłaby wyjść z tej opresji.

Najnowsze

Komentarze

28 komentarzy

Loading...