– Za przejście Lechii i Pogoni chłopaki otrzymali po 100 tysięcy premii na zespół. Teraz do Bytowa przyjeżdża drużyna, która niespełna rok temu zremisowała z Realem Madryt w Lidze Mistrzów, więc nagrody za pokonanie Legii będą przynajmniej trzykrotnie wyższe – zapewnia na łamach „Super Expressu” menedżer Bytovii Rafał Gierszewski.
FAKT
Przy okazji wypłynięcia problemów Łukasza Burligi, „Fakt” przypomina innych piłkarzy, którzy mieli problem z nałogami i ich historie.
Działacze Wisły Kraków starali się kiedyś powstrzymać Andrzeja Iwana (58 l.) od picia prośbą i groźbą. Dariuszowi Marciniakowi (†36 l.) w Śląsku był przydzielony anioł stróż, który miał go powstrzymać od upijania się, ale on każdego potrafił oszukać. Mirosława Okońskiego (59 l.) z Lecha też pilnowali. Lubiącemu zajrzeć do kieliszka Dawidowi Janczykowi (30 l.) chciał podać pomocną dłoń były prezes Legii Bogusław Leśnodorski (42 l.), później działacze Piasta i Sandecji – wszystko na nic. Igor Sypniewski (43 l.) przegrał z alkoholem, popadł w depresję, trafił do więzienia.
Oby lepiej skończył Burliga…
Karol Klimczak, szef rady nadzorczej ESA chce, by kluby ekstraklasy musiały stawiać na polskich młodzieżowców.
– Odwróćmy trochę logikę: tak naprawdę nie chodzi o ograniczenie liczby obcokrajowców spoza Unii Europejskiej na boisku, tylko o wymóg minimalnej liczby młodych polskich piłkarzy. Warto się zastanawiać nad takimi rozwiązaniami, które będą obligować kluby ekstraklasy, by na przykład za dwa lata na boisku przebywał co najmniej jeden polski młodzieżowiec. A za cztery lata może dwóch – mówi Klimczak, który jest również prezesem Lecha.
GAZETA WYBORCZA
W „Wyborczej” rozmowa z Janem Tomaszewskim m.in. o wynikach plebiscytu FIFA The Best.
W 2015 roku Lewandowski był na czwartym miejscu w plebiscycie Złota Piłka organizowanym wtedy ostatni raz wspólnie przez FIFA i magazyn „France Football”. Wydawało się, że kwestią czasu jest, gdy kapitan reprezentacji Polski wskoczy na podium jak kiedyś Kazimierz Deyna i Zbigniew Boniek. W tym roku w plebiscycie FIFA The Best, gdzie głosowali selekcjonerzy i kapitanowie drużyn narodowych, zajął jednak 16. miejsce.
Zdecydowanie za niskie. Dla mnie Lewandowski jest dziś najlepszym środkowym napastnikiem na świecie. Gdyby oceniano klasę sportową, powinien zająć wyższą pozycję. Ale decydujące są marki, takie jak Leo Messi czy Cristiano Ronaldo, oni pojawiają się w reklamach chipsów na całym świecie. Są oczywiście wielkimi graczami, część piłkarzy i trenerów, szczególnie z krajów egzotycznych, oddaje im swój głos za całokształt. Jedyne pole, na którym Lewandowski może im dorównać, to boisko. Medialnie Bayern nie jest tego typu klubem co Real Madryt i Barcelona.
Czyli Lewandowski musiałby się przeprowadzić na Santiago Bernabeu albo Camp Nou, by wejść na najwyższą półkę?
Na najwyższej półce Robert już jest, ale w sensie sportowym. A plebiscyt FIFA jest plebiscytem popularności, taki swoisty konkurs piękności. W nim wygrywają ciągle ci sami, czyli Messi lub Ronaldo. To jest trochę nużące, ale co można poradzić? Oczywiście w tym roku CR7 zasłużył na zwycięstwo wspaniałą grą w Lidze Mistrzów. Ale Messi? Barcelona odpadła w ćwierćfinale Champions League, nie obroniła też mistrzostwa Hiszpanii. Argentyna awansowała do mundialu w Rosji rzutem na taśmę. I w ostatnim meczu z Ekwadorem Messi rzeczywiście zabłysnął trzema golami. Ale poza tym rok miał przeciętny. Tak jak Neymar. On z kolei został najdroższym graczem w historii, więc dostał za to miejsce na podium w plebiscycie FIFA.
SUPER EXPRESS
Niemcy walczą z nami o Lotkę.
Wygląda na to, że Niemcy, słynący z tego, że świetnie potrafią wyłuskiwać największe piłkarskie perełki, tym razem przysnęli. Teraz próbują nadrobić stracony czas i przekonać wielki talent bramkarski, aby porzucił polską reprezentację. Choć dobrze wiedzą, że Lotka świetnie się czuje w polskim zespole, to kuszą go perspektywą gry w swojej kadrze i podejmują w związku z tym bardzo konkretne kroki.
Lotka właśnie dostał od nich powołanie na zgrupowanie niemieckiej kadry U 17 w miejscowości Kamen, zaplanowane na końcówkę tego miesiąca. Wprawdzie Marcel urodził się w Niemczech, dokładnie 25 maja 2001 roku w Duisburgu, ale już dawno temu zdecydował, że chce grać dla Polski. Zdaniem fachowców to wielki talent, tego lata przeszedł z Rot Weiss Essen do Bayeru Leverkusen, który wygrał o niego walkę z Borussią Moenchengladbach i Schalke 04.
Bytovia z Legią o półfinał Pucharu Polski, ale i wielką kasę.
– Za przejście Lechii i Pogoni chłopaki otrzymali po 100 tysięcy premii na zespół. Teraz do Bytowa przyjeżdża drużyna, która niespełna rok temu zremisowała z Realem Madryt w Lidze Mistrzów, więc nagrody za pokonanie Legii będą przynajmniej trzykrotnie wyższe – zapewnia menedżer Bytovii Rafał Gierszewski.
– Nasz sponsor prezes Leszek Gierszewski nie żałuje pieniędzy za dobrą grę. Dlatego nie zdziwię się, jeśli za przejście mistrzów Polski chłopaki wzbogacą się nawet o pół miliona złotych. Ale o tym będziemy rozmawiać po meczu. Teraz piłkarze mają wyjść na boisko i dać z siebie wszystko, a nie myśleć o kasie – dodaje bratanek właściciela firmy Drutex.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładka.
„Przegląd” w związku z sytuacją życiową Łukasza Burligi pisze o problemie z hazardem w polskiej piłce i zamiataniu problemu pod dywan.
Grzegorz Król, dysponujący dużo większym talentem niż Burliga, zdecydował się wydać książkę o wiele mówiącym tytule „Przegrany”. Opisał w niej, jak uzależnił się od hazardu już jako 21-latek. „(W szatni) rozmawialiśmy głównie o długach, bo przegrywało się coraz więcej. Pożyczyłeś 10 tysięcy, to następnego dnia musiałeś oddać 11. Za dziesięć dni, 20” – przedstawił ligową codzienność.
Inny z kasynowych utracjuszy, Geworgian przyznał, że przegrał około dwóch milionów złotych. Ponieważ w Płocku, gdzie występował, nie było kasyna, to dwa-trzy razy w tygodniu po treningach kursował z kolegami z drużyny do Warszawy, żeby obstawić ulubione numery.
Zagrożeniem stało się nie tylko kasyno, ale i maszyny z grami oraz zakłady bukmacherskie. Na nich, jeszcze w Wiśle Kraków, pierwszy raz wpadł Burliga. Nie był jedynym. Zamiłowanie do obstawiania zniszczyło dobrze zapowiadającą się karierę sędziego Huberta Siejewicza, a za wizyty w zakładzie bukmacherskim Piotr Duda zapłacił rozwiązaniem kontraktu z Wisłą Płock.
O tymże problemie dziennik porozmawiał też z psycholog sportu Darią Abramowicz.
Jak klub powinien reagować, gdy problem już się pojawi?
Uzależnienie jest skłonnością o podłożu psychicznym, z założenia nieintencjonalnym; nikt nie uprawia hazardu celowo. Dlatego też wsparcie jest jedną z najważniejszych rzeczy, jakie pomagają piłkarzowi wrócić do zdrowia. Szczególnie ważny jest tu klub, bo zawodnicy często się z nim identyfikują; to część ich tożsamości. Pomoc nie powinna się ograniczać do wysłania zawodnika na odwyk, bo to nie załatwi sprawy. Potrzebna jest długa, żmudna psychoterapia. Tak z uzależnieniem od alkoholu poradził sobie wielokrotny mistrz olimpijski w pływaniu, Michael Phelps. Po pobycie w ośrodku leczenia uzależnień przez ponad rok walczył ze swoim problemem przy pomocy psychologów. Piłkarz jest w nieco innej sytuacji, bo uprawia sport zespołowy. Dlatego tak ważne jest zrozumienie ze strony kolegów z drużyny, trenera i całego klubu.
„Przegląd” pisze też więcej o pomyśle Karola Klimczaka.
– Pierwszy raz o tym słyszę i jestem trochę zaskoczony, bo to pomysł interesujący, ale też kontrowersyjny. Mam wątpliwości, bo obowiązkowy limit młodzieżowców może ograniczać te kluby, którzy młodych piłkarzy na odpowiednim poziomie nie mają, a mówimy przecież o najwyższej klasie rozgrywkowej, gdzie dla spółek najważniejszy jest wynik sportowy, co jest jak najbardziej zrozumiałe (…) – mówi Marek Koźmiński, wiceprezes PZPN do spraw szkolenia.
Prezes Klimczak zapewnia, że zdaje sobie sprawę z tych zastrzeżeń, tym bardziej że obecnie obowiązuje Pro Junior System, który nie jest nakazem, ale zachętą do odważnego „kreowania” młodych piłkarzy. Im więcej minut spędzają oni na boisku, tym większe pieniądze może zarobić klub. Nieprzypadkowo w tym sezonie aż osiem drużyn jeszcze nie zdobyło punktów.
– Pro Junior System gratyfikuje wprowadzanie do składów młodych polskich piłkarzy, ale może trzeba go wzmocnić środkami z Ekstraklasy, porozumieć się z PZPN co do całościowej polityki odnośnie rozsądnego stawiania na szkolenie przez kluby. Rozsądnego, bo trzeba pamiętać, że celem klubów jest jednak zdobywanie tytułów i rywalizacja w Europie, a samymi młodzieżowcami też tego nie zrobimy. Jestem przekonany, że z prezesem Zbigniewem Bońkiem wypracujemy dobre rozwiązanie – mówi szef rady nadzorczej Ekstraklasy SA.
Obrona Śląska kuleje.
Adam Kokoszka i Kamil Dankowski przechodzą rehabilitację po ciężkich kontuzjach i wrócą do treningów dopiero podczas zimowych przygotowań. Boban Jović? Któż to może wiedzieć? Słoweniec leczy się i leczy, a końca nie widać. Mijają już prawie dwa miesiące, odkąd ostatni raz pojawił się na murawie. – Za długo to trwa. To jest rozwarstwienie włókna w ścięgnie Achillesa, a nie ma go już tyle czasu, że niejedna kość by się w takim okresie zrosła – mówi coraz bardziej zniecierpliwiony trener Jan Urban. Do tego dochodzi Igors Tarasovs, który w poniedziałek w Płocku dostał czerwoną kartkę za faul na wychodzącym na czystą pozycję rywalu i kłopoty gotowe. I to niemałe. Zdatni do użytku są: Mariusz Pawelec, Piotr Celeban, Djordje Čotra, Augusto i 19-letni Konrad Poprawa, którego seniorski kapitał do poniedziałkowego wieczoru wynosił 10 meczów w III lidze. W Płocku wszedł po usunięciu z murawy Tarasovsa, gdyż Urban nie chciał ryzykować jednoczesnego gonienia wyniku w osłabieniu i bronienia trójką przeciwko rywalowi mającemu w swoim arsenale ludzi bardzo szybkich, wręcz stworzonych do kontrataków.
Maciej Gajos stał się lisem pola karnego.
Zaczęło się od sierpniowego starcia przeciwko Arce Gdynia (3:0). Gajos, który umie mocno kopnąć z dystansu, zazwyczaj odpowiedzialny był w tym sezonie za obstawianie terenu tuż przed „szesnastką”. Miał czekać na odbite piłki i uniemożliwiać wyprowadzenie kontrataku, a jeśli nadarzała się okazja, to strzelać. – Wtedy jednak trochę wykazałem się samowolką – śmieje się lechita, który z gdynianami po dośrodkowaniu z wolnego Radosława Majewskiego znalazł się w polu karnym i ładnym uderzeniem głową dał swojej drużynie prowadzenie.
Potem pauzował za czerwoną kartkę i wrócił dopiero na październikowi hit z Legią Warszawa (3:0). I pojawiły się wówczas żarty, że „główka pracuje”, bo znów tą częścią ciała strzelił gola. Choć akurat w tym przypadku nie ze stałego fragmentu gry. Widać, że doskonale umie wbiec w tempo i poszukać wolnego miejsca przed bramką przeciwnika, ma do tego również odpowiedni instynkt. Wówczas w drugiej połowie tylko niesamowita interwencja Arkadiusza Malarza uchroniła legionistów przed stratą czwartej bramki po rzucie rożnym i próbie „Gajowego”. – Jak się tam znalazłem? Po kontuzji Mario Šituma trzeba było pozmieniać ustawienie. Ja wchodziłem w pole karne, a Mihai Radut zostawał na przedpolu – tłumaczy.
fot. 400mm.pl