Prawdopodobnie w całej historii tenisa nie ma gościa, który tak często wygrywałby w swoim rodzinnym mieście. Gdyby Rafa Nadal urodził się w Paryżu, to może. A tak – zdecydowanym liderem pod tym względem jest Roger Federer, który w Bazylei dochodził do finału z regularnością – jakby to powiedzieć – szwajcarskiego zegarka. Jeśli w tym roku będzie podobnie, obejmie prowadzenie na liście tenisistów, którzy wygrali w turniejach najwięcej kasy.
Zaczęło się w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, kiedy Roger w czasie dwóch edycji turnieju w Bazylei był… chłopcem do podawania piłek. Co ciekawe, pokonany wówczas w finale Stefan Edberg wręczał wówczas dzieciakom pamiątkowe medale. 20 lat później został trenerem Federera (na filmie od 5:40)
Kilka lat później to właśnie w rodzinnym mieście zadebiutował w zawodowym tenisie. 16-latek w kwalifikacjach nie zrobił wielkiej kariery. Rok później, grając z dziką kartą w turnieju głównym w pierwszej rundzie, wylosował Andre Agassiego i przegrał 3:6, 2:6. Potem poszło już z górki. W 1999 roku dotarł do ćwierćfinału, a w dwóch kolejnych edycjach do finału. No a potem zaczęła się niesamowita seria Federera w jego mieście: 10 kolejnych występów i 10 kolejnych finałów, w tym wygrane w 2006, 07, 08, 10, 11, 14 i 15. W ubiegłym roku nie wystąpił w Bazylei z powodu kontuzji. Teraz gra i nietrudno zgadnąć, w co celuje.
– Na szczęście presja nie jest tu dla mnie problemem, bo poprzednie 10 razy, kiedy tu grałem, byłem w finałach. Ale oczywiście, nie ma gwarancji, że znów to zrobię w tym roku – kryguje się Szwajcar, który w pierwszej rundzie nie dał większych szans Francisowi Tiafoe, wygrywając 6:1, 6:3. – Podchodzę do tego występu bardzo poważnie. Gram przed moją publicznością i mam nadzieję, że zagram dobry turniej.
Dobry turniej w przypadku Federera oznacza 500 punktów do rankingu i prawie 400 tysięcy euro. I o ile zazwyczaj pieniądze dla szwajcarskiego arcymistrza nie mają większego znaczenia, to tym razem będą istotne. Dlaczego? Bo Federer wygrywając w Bazylei wyprzedzi Novaka Djokovicia na liście tenisistów, którzy podnieśli z kortu najwięcej pieniędzy. Na razie i on, i Serb mają nieco powyżej 109 milionów (trzeci Nadal uzbierał „tylko” 91 mln). Przy znakomitej formie Federera i trzech świetnie płatnych turniejach do końca sezonu można śmiało stawiać, że magiczna bariera 110 milionów dolarów pęknie do końca roku.
Warto pamiętać, że kwoty, które Federer otrzymuje jako oficjalne wygrane, to tylko część jego zarobków. Każdy dyrektor turnieju na świecie marzy o tym, żeby taki gracz wystąpił w jego imprezie. Stąd powszechne w świecie tenisa są tak zwane „startowe”, czyli po cichu wypłacana premia, którą najlepsi dostają za sam przyjazd.
Z dyrekcją turnieju w rodzinnym mieście Federer podpisał specjalną umowę, w której zobowiązał się brać w nim udział do 2019 roku włącznie. – Być może po zakończeniu tego kontraktu podpiszę kolejny, na następne trzy lata – zażartował w rozmowie z Tagesanzeiger. Gdyby tak się stało, grałby do 41 roku życia.
Co więcej, Federer to także mistrz marketingu. Reklamuje między innymi Nike, zegarki Rolex, bank Credit Suisse i makarony Barilla, co przynosi mu według wyliczeń Forbesa około 60 milionów dolarów rocznie!
Aha, jeśli wygra na swoim terenie, zbliży się do Rafy Nadala na nieco ponad 1000 punktów. Losy pierwszego miejsca w rankingu na koniec sezonu wcale nie są jeszcze przesądzone…