Halo, halo, zwracamy się do osoby, która przed weekendem zrobiła coś niezwykłego z ekstraklapą ekstraklasą. Nie wiemy, jakim cudem do tego doszło, ale w mgnieniu oka podmieniono starych piłkarzy (słabych) na nowych (dobrych), przez co mecze, po których nabawiliśmy się permanentnej migreny (paździerzowe) zostały wyparte przez mecze kozackie, emocjonujące, obfitujące w bramki, dokładnie takie, jak ten Arki z Jagiellonią. Kim jesteś i co zrobiłeś z ekstraklasą?!
Pragniemy cię odnaleźć, gdyż mamy ci do przekazania jedną bardzo ważną rzecz: wielkie dzięki!
Mamy nadzieję, że ten stan będzie się utrzymywał, bo… Aż sami nie dowierzamy, że to TA LIGA, że to CI PIŁKARZE, że to TE STADIONY a przede wszystkim, że to WSZYSTKO W JEDNEJ KOLEJCE, mecz po meczu. Powiedzmy sobie szczerze: gdybyśmy w tym spotkaniu obejrzeli tylko przewrotkę Siemaszki i tak odchodzilibyśmy od telewizorów ze względnym uśmiechem na ustach. W końcu stało się coś, o czym będzie się rozmawiać w komunikacji miejskiej, a to już jakaś wartość sama w sobie, bo nie o każdym ligowym meczu można powiedzieć coś podobnego. Ale my na dokładkę widzieliśmy cztery inne bramki i parady Steinborsa, które spadły do Gdyni chyba prosto z Pucharu Międzygalaktycznego.
O rany, ale po kolei. Zaczęło się od przewrotki Siemaszki i to takiej, która jest zarezerwowana głównie dla piłkarzy, których nazwiska kończą się na “inho”. Zagranie w naszych realiach unikatowe – złożył się jak trzeba, trafił soczyście, nie sprawił sobie krzywdy (na tym poziomie to czasami i tak już dużo) i naprawdę wielkie szkoda, że nie wpadło to bezpośrednio do siatki, bo obrazek z ekstraklasy obiegałby właśnie najdalsze zakątki europejskiego internetu. Piłka wylądowała na poprzeczce, a formalności główką dopełnił Marcjanik.
Siemaszko jednak mocno się napalił na godne świętowanie swojego setnego meczu w Arce i po chwili dołożył swoje trafienie, niezmącone już żadnymi poprzeczkami i dobitkami. Wrzutkę na nos posłał mu Zbozień, Rafał wykończył to tak, jak trzeba. I choć Jagiellonia szybko złapała kontakt – gola po modelowej wrzutce Novikovasa zdobył głową Romanczuk – niewiele potrafiła zdziałać dziś z przodu. Głównie dlatego, że większość akcji próbował kończyć Sheridan i na swoje (i Jagi) nieszczęście niespecjalnie zrażał się tym, że poprzednie strzały lądowały zwykle za bramką/w rękawicach Steinborsa. Jednocześnie gole dla Arki cały czas wisiały w powietrzu: jak nie po próbie Kuna, to po akcji Siemaszki (został skasowany tuż przed polem karnym po asyście Gutiego – ten wypuścił go sam na sam).
Siemaszko został w podobnej okolicy skasowany też po raz drugi i ta akcja okazała się przekleństwem Jagi, bo do wolnego podszedł Warcholak i nie bawił się w wyszukane środki: po prostu kropnął ile sił w nodze prosto w bramkarza, licząc na to, że ten popełnił błąd. Taktyka okazała się słuszna, Kelemen pogubił się widząc lecącą w niego petardę i zaliczył babola. Czwarta bramka? Tu z kolei pogubił się Wlazło, który próbując wyjaśnić aut rzucany przez Warcholaka, przyklepał gdynianom zwycięstwo swojakiem.
Jagiellonia w międzyczasie próbowała zrobić coś z przodu, ale po tym jak zmarnowała trzy setki w jednej akcji mogła stwierdzić, że dziś jednak nic jej nie wpadnie. A wyglądało to tak: Wlazło elegancko wyprowadził kontrę i wrzucił na główkę Świderskiego, jego strzał obronił jednak łotewski bramkarz, ale nie sam – z linii bramkowej piłkę i tak musiał wybijać Nalepa. Chwilę potem dobitka Cernycha wylądowała na słupku, a jeszcze kolejna… znów została wyjęta przez Steinborsa. Zresztą, najlepiej to po prostu zobaczyć.
🙈 #ARKJAG
Ojrzyński chyba dzisiaj #rozaniecDoGranic odmawiał przed meczem pic.twitter.com/KxBEETHYU6— Marcin Lechowski (@MarcinLechowski) 22 października 2017
Już teraz w tej kolejce padło 28 bramek. Tak dla porównania w całej jedenastej serii gier było ich… dziesięć. Szaleństwo!
[event_results 371902]
Fot. FotoPyK